10 najlepszych głupich amerykańskich komedii (a tak naprawdę to 20) - fsm - 28 maja 2013

10 najlepszych głupich amerykańskich komedii (a tak naprawdę to 20)

Z okazji nadchodzącej premiery filmu Kac Vegas 3 (już 7 czerwca) stworzyłem ten tu oto wypasiony tekst o śmiesznych filmach. Bo śmiechem i radością należy się dzielić, a gdy ogląda się zabawny film i rechot jest wzmagany przez piwo i/lub rozbawionego kumpla siedzącego obok, to jest to rzecz zacna. Podzielę się więc z Wami dziesiątką najlepszych durnowatych komedii made in USA, z których czerpię radość przy okazji każdego seansu. Istotny jest fakt, że skupiam się tylko i wyłącznie na amerykańskich i głupkowatych komediach, zabraknie więc tu zarówno produkcji brytyjskich (w tym obowiązkowe zwycięzcy wszystkich tego typu rankingów - Świętego Graala - lub dzieł Edgara Wrighta) jak i filmów śmiesznych, ale nie pasujących do kategorii "stupid" (czyli zero braci Coenów lub Woody'ego Allena). Chodzi mi tylko i wyłącznie o piekielnie inteligentną głupotę, parodię i radosne produkowanie żartów, często o absurdalnym zabarwieniu.  

Główna dziesiątka to moje ulubione 10 propozycji, które zostały ułożone chronologicznie. Większość to tytuły bardzo znane, ale myślę sobie, że jest szansa na jedno lub dwa sympatyczne odkrycia. Potem zajmę się dziesiątką numer 2, gdzie będą zgromadzone specjalne wyróżnienia z krótkimi opisami. W obliczu rozkosznej, słonecznej aury trzeba się jakoś rozweselić, więc do dzieła!  

Czy leci z nami pilot? (1980)

Oto najklasyczniejszy z klasyków, najdurniejszy z mądrych i najmądrzejszy z durnych filmów komediowych, o których traktuj ten wpis. Airplane! ma wszystko, czego powinno się oczekiwać od tego typu produkcji - masę oderwanych od rzeczywistości gagów, przecudownie głupkowate dialogi i solidną podstawę w postaci gatunku "samolotowe kino katastroficzne", który jest bezlitośnie parodiowany przez niezastąpione trio Zucker-Abrahams-Zucker. Fabuła leci po utartym szlaku, ale wypełnia je niezliczoną ilością mniejszych lub większych żartów, z których wiele dostrzega się dopiero po kilkukrotnym obejrzeniu całości. Nie bez powodu Czy leci z nami pilot? jest na wielu listach najlepszych filmów w ogóle (a nie tylko komedii). Jazda obowiązkowa!  

Moja gagowa trójca: 

  • problemy z piciem Teda Strykera,
  • nadmuchiwany autopilot,
  • pytania pilota zadawane małemu Timmy'emu (Byłeś kiedyś w tureckim więzieniu?).  

Ściśle tajne (1984)

O tym filmie powstał kiedyś osobny tekst, więc na takiej liście nie mogło go zabraknąć. Tym razem przedmiotem parodii są różnego rodzaju wojenne filmidła sprzed kilku dekad, a bohaterem jest młody i piękny jak świt Val Kilmer grający odwiedzającego złe Niemcy piosenkarza rockowego. Cudna produkcja pełna absurdalnych żartów i odwołań do innych, wówczas bardzo popularnych, filmów (jak choćby Błękitna laguna). Śmieszy tak samo mocno teraz, jak przed laty i zasługuje na wielokrotne oglądanie, bez dwóch zdań.  

Moja gagowa trójca:

  • nakręcona od tyłu scena w księgarni,
  • motyw z wielkim telefonem,
  • Val Kilmer uczący się niemieckiego.  

Naga broń (1988)

Żelazna pozycja, kinowa wersja serialowych (Police Squad! zostało skasowane po 6 odcinkach, bo wedle pana producenta, widz musiał oglądać epizody po kolei, żeby docenić humor i fabułę, a wtedy nikt tak nie robił... innymi słowy serial wyprzedził swoje czasy) przygód niezastąpionego Franka Drebina i przykład filmu kochanego w zasadzie przez wszystkich. Pierwszą część wybrałem z prostego powodu - jest najlepsza, choć niewątpliwie sequele mają w sobie dużo uroku. Dzieło życia Leslie'ego Nielsena.

Moja gagowa trójca

  • czołówka,
  • bezpieczny seks,
  • "Masz coś w kąciku ust, Al"

W krzywym zwierciadle: Strzelając śmiechem (1993)

Wypełnione masą znanych ludzi mistrzostwo świata (to pierwsza główna rola Samuela L. Jacksona!), które z zupełnie dla mnie niezrozumiałych przyczyn posiada absurdalnie nędzny wynik na Rotten Tomatoes (13%?!). Na szczęście polscy widzowie lubią, jak się robi jaja ze znanych filmów i na Filmwebie oceniają Loaded Weapon 1 na nieco ponad 7. I prawidłowo, wszak jest to najlepszy, obok powyższej propozycji, durny film o policjantach.

Moja gagowa trójca:

  • "Te zapałki mówią, że kłamiesz",
  • cameo Bruce'a Willisa,
  • scenka, w której Lugera i Colta śledzą zamaskowani bandziorzy.

Robin Hood: Faceci w rajtuzach (1993)

Jedyny film Mela Brooksa na liście, ale jakiś MUSIAŁEM wybrać i nie było to łatwe zadanie, bo zarówno Kosmiczne jaja jak i np. Płonące siodła to filmy równie dobre, jeśli nie lepsze. Przewspaniała parodia poważnego i dumnego costnerowskiego Robina (i rickmanowskiego szeryfa), którą oglądałem w podstawówce jako element lekcji angielskiego. Nauka przez zabawę to najlepsza nauka, powiadam! Cary Elwes idealnie sprawdza się w komediowych rolach, bo żadne jego poważne wcielenie nigdy nie robiło na mnie wrażenia, a za takiego Robina ma u mnie duże zimne piwo w kuflu z urwanym uchem.

Moja gagowa trójca:

  • motywy z Blinkinem, niewidomym kumplem Robina,
  • "To ja mam pieprzyk?",
  • Robin akceptujący pojedynek z szeryfem.

Głupi i głupszy (1994)

Najdoskonalsze dzieło braci Farrellych i jeden z dwóch początkowych filmów Jima Carreya, idealnie pokazujący jego bezdenny komediowy talent. Głupi i głupszy to ostateczna "guilty pleasure". Film tak durny, że wręcz nieziemsko zabawny. Kocham go całym sercem i jestem pewien, że śmieszyć mnie będzie po kres czasu. To jest jedna z tych produkcji, które jeśli lecą w tv, muszę choć kawałek obejrzeć, choćby nie wiem co. Żart wulgarny, żart prostacki, żart głupi, ale żart bardzo śmieszny. I to jest najważniejsze.

Moja gagowa trójca:

  • najbardziej denerwujący dźwięk świata (co ważne - scenka była zaimprowizowana przez Carreya),
  • walka na śnieżki,
  • "Trochę wiało na przełęczy".

Zoolander (2001)

Dumnym krokiem wchodzimy w XXI wiek i choć styl głupich amerykańskich komedii nieco się zmienił wciąż łatwo o prawdziwe perełki. Oto trzecia próba Bena Stillera jako reżysera i jedna z ról, które będą się ciągnąć za nim przez wiele kolejnych lat (przynajmniej w moim mniemaniu). Krzywe spojrzenie na świat mody, mnóstwo dobrych żartów i wypełniona gwiazdami obsada z Willem Ferrellem na czele. Od kilku lat mówi się o drugiej części i mam nadzieję, że takowa powstanie, pod warunkiem że  będzie zrobiona z pasją i pomysłem - na zwykłe odcinanie kuponów od sukcesu jedynki jest już chyba trochę późno.

Moja gagowa trójca:

  • Magnum,
  • "What is it?! A center for ants?!",
  • cokolwiek w wykonaniu Willa Ferrella.

Kung Pow (2002)

Oto chyba najoryginalniejsza propozycja na liście. Steve Oedekerk (znany wielu jako twórca "kciukowych" filmików) stworzył jedyną w swoim rodzaju parodię starych azjatyckich filmów karate. Za bazę posłużyła produkcja Tiger and Crane Fist, która została komputerowo obrobiona tak, by w głównej roli znalazł się sam Oedekerk podkładający przy okazji głosy masie innych postaci w filmie (w baaaardzo nieudolny sposób). Opowiedziana w ten sposób historia jest tak idiotyczna, że nie będę nawet próbował jej streścić. Wystarczy rzec, że krytycy Kung Pow zmiażdżyli, natomiast widzowie się w nim zakochali. I wcale im się nie dziwie. Najlepszy imprezowy film świata (kiedyś dojrzeję do napisania osobnego tekstu o tej produkcji, obiecuję).

Moja gagowa trójca:

  • gadający lew na niebie,
  • wypowiedzi pana narratora,
  • "Yes, play me like a drum" (ale na dobrą sprawę tu trzeba wpisać cały film, bo on składa się w całości z najlepszej gagowej trójcy).

Zabawy z piłką (2004)

Drugi film z Benem Stillerem (trudno) i przy okazji świetna satyra na filmy sportowe przedstawiające sukces małych i biednych bohaterów. Duża siłownia chce przejąć małą, zadłużoną siłownię, a jedynym sposobem na obronę honoru i miejsca pracy jest międzynarodowy turniej gry w zbijaka. Jakie to oczywiste! Stiller jest cudownie ohydny, Vince Vaughn robi to, co zawsze (gra sympatycznego, gadatliwego średniaka), a towarzyszy im cały tabun znanych ludzi i kilka rewelacyjnych gościnnych występów. I do tego film ma świetne alternatywne zakończenie.

Moja gagowa trójca:

  • pierwszy trening drużyny słabiaków (a w szczególności rzut kluczem w jądra... nie ma jak subtelny humor, nieprawdaż?),
  • cameo Davida Hasselhoffa,
  • cała kreacja Bena Stillera.

Legenda telewizji (2004)

Na koniec jeden z moich ulubionych filmów w ogóle, absolutna perełka i jedna z komedii, które będą polecał wszystkim i zawsze, niezależnie od płci, rasy, wykształcenia czy wieku. Historia odnoszącego sukcesy prezentera wiadomości lokalnych, jego dziarskiej drużyny oraz walki z konkurencją w postaci ekipy z innej stacji (oraz dodatkowo kobiety mającej chrapkę na pozycję głównej prowadzącej) to cudowny maraton świetnych tekstów i gagów unurzanych w klimacie lat 70-tych. Podczas kręcenia Anchormana powstało tyle odrzutów, że po przemontowaniu powstał zupełnie inny, dostępny tylko na DVD film (Wake Up, Ron Burgundy: The Lost Movie). To się nazywa płodna drużyna! W skrócie: najlepszy film z Willem Ferrellem. Serdecznie polecam, szczególnie, że w końcu powstaje sequel.

Moja gagowa trójca:

  • rozmowa o pochodzeniu nazwy miasta San Diego,
  • starcie ekip prowadzących wiadomości,
  • a tam... cały film jest bomba, naprawdę. Uwierzcie!

Na tym kończy się moja podstawowa dziesiątka najlepszych głupich amerykańskich komedii. Wybór nie był prosty i oczywisty (poza kilkoma przykładami), więc musiał powstać suplement z bonusową dziesiątką, z których bez wątpienia kilka pozycji według wielu powinno być bardziej podkreślonych. Trudno, wszystkim nie dogodzisz...  

A zatem: oto specjalne wyróżnienia po przecinku:  Jaja w tropikach (świetne ściemnione zwiastuny przed seansem i prawdziwa tropikalna przygoda), Hot shots! (klasyk na równi z Nagą bronią i resztą), BASEketball (panowie od South Parku i masa głupot na temat wymyślonego sportu), 21 Jump Street (jedno z większych zaskoczeń 2012 roku), Babcisynek (zabawnie i o grach!), Ace Ventura (1994 to był rok Jima Carreya, bez dwóch zdań, ale jednak Ace jest minimalnie gorszy od Głupiego i głupszego), Forgetting Sarah Marshall (Chłopaki też płaczą to niefajny polski tytuł tego bardzo fajnego filmu), O dwóch takich co poszli w miasto (Harold i Kumar forever!), Beerfest (najlepszy film ekipy znanej jako Broken Lizard - smacznego), Czacha dymi (fajny hołd złożony braciom Marx - najśmieszniejszy film, jaki posiadałem na zrytej kasecie VHS w wieku lat ok. 8).

UAKTUALNIENIE:

Po przeczytaniu komentarzy zostało mi przypomnianych kilka pozycji, które niniejszym dokładam, jako warte obejrzenia: Black Dynamite (najczarniejszy z czarnych wąsaczy kontra bandziory... boskie!), Walk Hard (zacna parodia muzycznych biopiców z niezastąpionym Johnem C. Reillym w roli głównej) i niech będą też Bracia Przyrodni, choć ze swojej strony zdecydowanie bardziej polecam film Ricky Bobby: Demon Prędkości.\


A teraz czekam na "nie znasz się" lub "ciekawe, chętnie obejrzę" w wykonaniu Was, panów i pań czytelników. Choć nie, pań pewnie nie. Czy ktoś widział dziewczyny komentujące cokolwiek na forum internetowym? No właśnie.

PS No i Straszny film 3 mnie kiedyś naprawdę rozbawił. Najbardziej z całej serii.

fsm
28 maja 2013 - 22:40