Kobiety Mafii Vegi - Staniu - 24 lutego 2018

Kobiety Mafii Vegi

Po obejrzeniu Botoksu, obiecałem sobie, że nigdy więcej nie pójdę na film Patryka Vegi. Miękkie jest jednak moje serce i postanowiłem dać mu jeszcze jedną szansę. Z mieszanymi uczuciami poszedłem na „Kobiety Mafii”. Już po trailerze wiedziałem z czym przyjdzie mi się zmierzyć, ale nie sądziłem, że walka potrwa tak długo i będzie tak męcząca.

W dużym skrócie film opowiada o kobietach, które dziwnym zrządzeniem losu wchodzą w świat przestępczy, w tym przypadku jest to mafia. Temat myślę dość często eksploatowany, szczególnie w produkcjach Vegi. Role nie były dużym zaskoczeniem. Obsada praktycznie wcale nie zmieniła się od poprzedniego filmu. Mamy Olgę Bołądź, Agnieszkę Dygant, Katarzynę Warnkę. Z facetów Lindę, Stramowskiego, Oświecińskiego i kilka innych powtarzających się w filmach Vegi nazwisk. Tutaj warto wtrącić co nieco o grze aktorskiej, która jest koszmarna, a przynajmniej w większości przypadków. Kojarzę aktorów i aktorki z innych tytułów i wiem, że potrafią dobrze grać. Są wśród nich naprawdę świetni i utalentowani ludzie. Niestety Kobiety Mafii obdarły ich z tego talentu, wsadziły do bułki, zrobiły kebab i zalały grubą warstwą sosu o smaku zażenowania. Bo właśnie zażenowanie czułem już od pierwszych minut seansu.

O ile pani Dygant w roli niani (nie tej z serialu, tutaj też gra nianię) spisuje się dobrze i jest całkiem przekonywująca, to pod koniec filmu biegając z karabinem i sypiąc *urwami i innymi *ujami na prawo i lewo, wzbudza śmiech i właśnie zażenowanie. Z kobiet wyjątkowo słabo zagrała Katarzyna Wernke. Rozumiem, że miała wejść w rolę głupiutkiej żony bogacza, ale chyba nikt nie zdążył jej powiedzieć, że robi to źle. Sceny z udziałem tej postaci po prostu chciałbym wyrzucić z pamięci. Męczyłem się przeokrutnie patrząc na grę aktorską rodem z trudnych spraw, albo The Room. O dziwo w Botoksie Wernke wypadła nawet nieźle. Olga Bołądź w roli Danieli spisuje się całkiem dobrze, a przynajmniej na tle całej produkcji. Nie gra sztywno, szybko wciela się w różne kreacje. Faceci natomiast znowu zostają ukazani jako bezwzględni brutale sypiący inwektywami na prawo i lewo. Linda jest Lindą i nic poza tym, Fabijański dostał identyczną rolę jak w „Niebezpiecznych kobietach”, a Oświeciński straszy posturą i „śmieszy” tekstami. Momentami widać, że aktorzy są zmęczeni takimi rolami. Grają na autopilocie, co przekłada się na całość produkcji. Pozytywnym zaskoczeniem było dla mnie pojawienie się Olafa Lubaszenki, którego rzadko można ostatnio zobaczyć na srebrnym ekranie. Niestety czar prysł po wypowiedzeniu pierwszych kwestii tego aktora. W Kobietach Mafii bowiem, każdy rzuca mięsem, nawet kiedy nie jest to potrzebne.

Film jest długi, nudny i często pozbawiony logiki. Wątki przeplatają się ze sobą na siłę, bez ładu, składu i większego sensu. Sceny, które miały wzbudzać strach, niepokój, wywoływały salwy śmiechu wśród widowni, a to chyba o czymś świadczy. Mam wrażenie, że pan Vega dysponując sporym budżetem, chciał umieścić w filmie wszystko to, czego naoglądał się w filmach z Ameryki. Są wybuchy, jest krew, sex, kraksy samochodów (bez kierowców, co doskonale widać), ale to wszystko rozrzucone jest po całym filmie bez ładu i składu. Był to pierwszy raz kiedy miałem szczerą ochotę wyjść z kina w trakcie seansu. Powstrzymałem się, bo obok siedziała moja narzeczona. Po filmie okazało się, że ona również miała ochotę opuścić salę. Szkoda, że tego nie zrobiliśmy, bo początek filmu był równie „ciekawy” co jego koniec. 

Staniu
24 lutego 2018 - 08:17