Van Helsing - Serial o zomb... wampirach! - Staniu - 21 lutego 2018

Van Helsing - Serial o zomb... wampirach!

Jako, że jestem szczęśliwym posiadaczem abonamentu na Netflix, oglądam co wieczór filmy i seriale – maniakalnie. Jedne są lepsze, inne gorsze, wiadomo. Moją uwagę przykuła miniaturka z wampirami i napisem Van Helsing. Nie pierwszy raz zetknąłem się z tym tytułem. Kilka lat wcześniej oglądałem pełnometrażowy film z Hugh Jackmanem, który wcielił się w tytułową postać. Tym razem miałem zmierzyć się z serialem. Jak wyszło?

Rozsiadłem się wygodnie i bez żadnego rozeznania zabrałem się za oglądanie. W tej produkcji główną rolę zgarnęła kobieta, Kelly Overton. Fabuła i postaci są ponoć oparte na komiksie, ale postanowiłem ten fakt pominąć i nie drążyć ani przed, ani po seansie. Pierwszy sezon rozgrywa się w większości w szpitalu, gdzie bohaterowie bronią się przed zomb... ekhm, to znaczy, przed wampirami. Vanessa Van Helsing budzi się po kilku latach śpiączki i musi zmierzyć się z nowym światem opanowanym przez krwiopijców. Na krok nie odstępuje jej żołnierz Axel Miller, grany przez Jonathana Scarfea. W szpitalu pojawiają się też inni ludzie, ale uważam, że są na tyle nieistotne i bezbarwne, że nie ma sensu ich nakreślać.

Skoro przy aktorach jesteśmy, jak wypadła ich gra? Przez pierwsze kilka odcinków musiałem wręcz zmuszać się do słuchania i oglądania. Aktorsko bowiem produkcja wypada marnie. Zazwyczaj nie lubię krytykować czyjejś pracy, ale tutaj oczekiwałem więcej. Między bohaterami nie czuć chemii, a dialogi są sztuczne i wymuszone. Fabuła i sam początek serialu błyskawicznie przywołały wspomnienia z innym tytułem, The Walking Dead. Jedyna różnica to wampiry zamiast zombie. W myślach błagałem żeby VH nie poszedł w tym samym kierunku co „żywe trupy”. Niestety spełniły się moje obawy i dostałem w twarz słabszą wersją serialu o zombiakach. Marna gra aktorska została przyprawiona dziwnym montażem (cięcia w najmniej odpowiednich momentach akcji), przewidywalną fabułą i powielaniem schematów. Jedyne co mnie pozytywnie zaskoczyło to wartka akcja, której często brakowało w TWD. Sezon pierwszy skończyłem z lekkim niesmakiem, ale postanowiłem dać szansę sezonowi drugiemu. Miałem nadzieję, że twórcy nauczyli się na błędach i będzie tylko lepiej. I faktycznie trochę było. Nie twierdzę, że nagle zacząłem być wielkim fanem tytułu, ale kilka postaci i zwrotów akcji przypadło mi do gustu.

 

Do kogo skierowany jest ten serial? Fani wampirów mogą poczuć zażenowanie takim potraktowaniem ich ulubionej tematyki. Elementy wampiryzmu są tutaj przedstawione w bardzo stereotypowy sposób. Nie dostajemy nic nowego. Ba! Wampiry obdarte zostały ze swojego uroku i bardziej przypominają bezmyślne kreatury, które jedyne o czym myślą, to wbić swoje ząbki w szyję niewinnych ofiar. Z tego schematu wyłamują się nieliczne jednostki, które jednak nadal są postaciami albo nudnymi, albo przerysowanymi. W Van Helsingu zaobserwowałem też dziwną tendencję do przedstawiania kobiet jako postaci silniejsze od facetów. Niby nic do tego nie mam, ale twórcy poszli chyba ciut za daleko i momentami wojowniczki ninja hasające z ogromnymi karabinami, bez wcześniejszego wyszkolenia, budzą dziwne odczucia, że coś tam jednak nie do końca trybi.

Van Helsing okazał się być dla mnie serialem do kolacji, przy którym nie trzeba się za bardzo skupiać. Tytułu nie pokochałem, ale też nie znienawidziłem. Ot kolejne kilka epizodów, o których zapewne niedługo zapomnę na rzecz czegoś ciekawszego.

Staniu
21 lutego 2018 - 20:35