„Prison Break”, lub jak ktoś woli nieudolne polskie tłumaczenie „Skazany na śmierć”, jest jednym z moich ulubionych seriali. Uwielbiam klimaty więzienia, więc zapowiedzi tego tytułu na Polsacie przyprawiły mnie o dreszcze. Wtedy byłem jeszcze młody i głupi, teraz natomiast jestem starszy i... dalej głupi, ale widzę pewne sprawy w innym świetle.
W skrócie fabuła serialu wyglądała w ten sposób:
Lincoln Burrows (Dominic Purcell) zostaje skazany na śmierć (panowie z Polsatu dotarli tylko do tego zdania, po czym wymyślili tytuł) za zbrodnie, której wcale nie popełnił. Jego młodszy brat Michael Scofield (Wentworth Miller) postanawia uwolnić brata z więzienia, które sam zaprojektował. W tym celu tatuuje na swoim ciele plany więzienia Fox River, które pomogą mu w wykonaniu zadania. Następnie napada na bank, za co trafia za kratki. Tak to wygląda w dużym skrócie. Podczas odsiadki, Michael boryka się z innymi więźniami, którzy niejednokrotnie utrudniają mu wszelkie czynności związane z ucieczką. Na jego drodze staje także strażnik Brad Bellick (Wade Williams). Oprócz wrogów, Scofield zyskuje kilku sprzymierzeńców jak np. Fernando Sucre (Amaury Nolasco) czy lekarka Sara Tancredi (Sarah Wayne Callies).
Dość udanej otoczki nadaje więzienny klimat, z którym twórcy serialu poradzili sobie w miarę dobrze. Pierwszy sezon serialu opiera się głównie na przedstawieniu bohaterów oraz oczywiście próbie ucieczki z więzienia. Niejednokrotnie z zapartym tchem oczekiwałem kolejnych odcinków, które kończyły się w taki sposób, żeby zrobić smak na następny. Kiedyś „sztuczki” Scofielda wydawały mi się niesamowite i dość realne do zrealizowania. Gdy obejrzałem serial ponownie kilka tygodni temu, wydały mi się one bardzo naciągane i po kilku odcinkach troszkę zbrzydły. Niby dobrze, gdy bohaterowi wszystko się udaje, ale są też pewne granice, których nie należy przekraczać. Z odcinka na odcinek absurdy przybierały na sile. Nikt mi nie wmówi, że można ot tak wyjść z celi przez dziurę za umywalką, aby strażnik nic nie podejrzewał. Raz mogło się udać, ale 20 ? Samo wychodzenia na spacerek przez ścianę nie zniesmaczyło mnie aż tak, jak sceny remontu jednego z pomieszczeń Fox River, gdzie zatrudniona została ekipa Scofielda, która miała pomóc mu w ucieczce i uwolnieniu brata. Motyw strażników idiotów, którzy nie widzą nic dziwnego w zachowaniu więźniów jest po prostu dobijający.
Skupię się teraz na tytule artykułu (UWAGA SPOILER). Dlaczego „skazany na kolejne sezony” ? Otóż Prison Break zawarty jest aż w czterech. Pierwszy kończy się na ucieczce z Fox River. Drugi to tułaczka po USA, gdzie Scofield, Burrows i kilku skazańców, muszą radzić sobie ze swoją sławą kryjąc się na rozmaite sposoby. Jest to moim zdaniem najnudniejszy ze wszystkich sezonów, ponieważ nie jest dość spójny i jego oglądanie chwilami męczy. Kończy się na umieszczeniu Scofielda w kolejnym więzieniu, tym razem w Panamie. Nowe miejsce pobytu Michaela zwie się Sona i jest to zakład zupełnie różniący się od Fox River. Tam rządzą więźniowie. Oczywiście i tym razem Scofield zostaje zmuszony do ucieczki. Tym razem musi uwolnić niejakiego Jamesa Whistlera (Chris Vance). Kolejny raz mamy do czynienia z błyskotliwymi planami Michaela, które ostatecznie kończą się ucieczką z Sony i wyrolowaniem strażników z IQ poniżej 40. Whistler musi zostać uwolniony, ponieważ jest ważnym człowiekiem dla organizacji zwanej FIRMA, która odpowiedzialna jest za wrobienie Barrowsa, porwanie jego syna i zabicie Sary. Nie będę rozwijać dokładnie całej fabuły, bo nie o to w tym tekście chodzi.
Sezon 4, zarazem ostatni to próba zniszczenia FIRMY. Scofield chce tego dokonać w pojedynkę jako odwet za zamordowanie jego ukochanej lekarki. Co następuje w drugim odcinku ? Sara wraca z głową na karku (w trzecim sezonie takową główkę jej odcięli). Scenariusz jednak musi ciągnąć się dalej, a co zrobić, gdy Michael nie ma powodu do dalszego ścigania oprawców jego ukochanej ? Trzeba stworzyć nowy powód ! Don Self, który jest agentem rządowym, chce obalić FIRME, zdobywając Scyllę. Oczywiście potrzebuje do tego właśnie genialnego umysłu Scofielda i reszty jego mniej mądrych kolegów. Początkowo Michael odmawia, jednak Self obiecuje, że po wykonaniu zadania, wszyscy zostaną oczyszczeni z wszelkich zarzutów. Takim oto sposobem Prison Break przeradza się w Ocean's Twelve, a bohaterowie wcześniej znani jako marni złodzieje lub przygłupi strażnicy, stają się agentami z krwi i kości. W tym momencie Skazany na śmierć odrzucił mnie i znudził do granic możliwości. Oto znowu pojawia się schemat znany z wcześniejszych sezonów, czyli Scoffield wydaje innym polecenia, grupa natrafia na różnego rodzaju przeszkody i wszystko kończy się happy endem. Zaskoczyła mnie jedynie końcówka, gdzie główny bohater ginie, co może być uznawane jako ostateczna wolność.
Sądzę, że Prison Break, jak wiele innych seriali, powinien się skończyć na pierwszym, max drugim sezonie. W przeciwnym wypadku uruchamia się syndrom „odgrzewanego kotleta, a widzowie tracą szacunek u uwielbienie, jakim obdarzyli pierwszą część serii. Niemniej jednak mam sentyment do tej produkcji i miło wspominam więzienne przygody braci i ich wspólników. A co Wy sądzicie o ciągnięciu niektórych seriali przez kilka/naście sezonów ?
Podoba Ci się jak piszę ? Zobacz jak nagrywam filmy: youtube.com/user/FirodVideo