Zacznę od razu od konkretów. Dawno nie widziałem w kinie tak sprawnie wymyślonej i zrealizowanej komedii. Wieczór gier od początku do końca realizuje obrane założenia, co owocuje rozrywką bardzo wysokiej próby, która w zasadzie ani razu nie przekracza granicy między mądrymi wygłupami a głupotą dla samej głupoty. Trzymam kciuki za potencjalny (i zasłużony) sukces tego filmu, bo oznaczać on będzie więcej tego typu propozycji w repertuarze kin.
Twórcy Wieczoru gier to duet, który - mam nadzieję - pójdzie w ślady Philipa Lorda i Chrisa Millera (LEGO Przygoda, 21 i 22 Jump Street). Z dwójki reżyserów, Jonathana Goldsteina i Johna Francisa Daleya, ten drugi jest mi bardziej znany, głównie z powodu jednocześnie wykonywanej profesji aktora. Zaczął od rewelacyjnego serialu Luzaki i kujony (Freaks & Geeks), po czym pojawił się m.in. w Kelnerach i przez kilka lat grał w innym serialu, Kości (którego też był scenarzystą). Okazało się, że tworzenie filmów daje chyba więcej frajdy, bo wraz ze swoim kumplem napisali scenariusze do filmów Szefowie wrogowie i nowego Spider-Mana, a w pełnym metrażu jako reżyserzy zadebiutowali całkiem niezłą nową wersją W krzywym zwierciadle: Wakacje. No i oto dotarliśmy do Wieczoru gier...
Ten przydługi, dodatkowy wstęp miał na celu pokazanie, że sukces tego filmu nie jest dziełem przypadku. Panowie dobrze wiedzą, jak rozśmieszać widzów, a dodatkowo zdołali nauczyć się fajnych sztuczek, dzięki którym Wieczór gier wyróżnia się na polu trochę wulgarnych, trochę sensacyjnych komedii dla dorosłego widza. Ale zanim o tym, naświetlę co i jak. Max i Annie wymiatają podczas towarzyskich spotkań z grami typu kalambury, quizy czy Monopoly. Zgrana paczka spotyka się regularnie i gra. Ale gdy do miasta wraca bogaty, odnoszący sukcesy, starszy brat Maksa - Brooks, wraca też braterska rywalizacja. A że bogacze lubią podnosić stawkę, zwykły wieczór gier zamienia się w wieczór akcji - porwanie i cenna nagroda to tylko wstęp do szalonej i satysfakcjonującej historii.
Siłą filmu są dobrze napisane, sympatyczne postacie - każda ma swoją historię i osobowość, są łatwe do polubienia i kibicujemy im przez cały czas. Scenariusz trzyma się kupy i wszystkie serwowane w toku seansu niespodzianki (a jest ich sporo) są logiczne i nie przeczą sobie nawzajem. No i oczywiście są żarty. Cała masa solidnych tekstów, gagów sytuacyjnych, klamer kompozycyjnych (też zresztą wyśmiewanych). Co jeszcze? Wypada w końcu wspomnieć o tym co Wieczór gier wyróżnia. Komedie rzadko są prezentowane w formie efektownego, dynamicznego filmu. Zwykle opierają się na humorze i bohaterach. Tutaj twórcy postawili wyrazisty wizualny styl - efekty tilt-shift zamieniające miasto w planszę do gry, ciekawą pracę kamery, jedną długą sekwencję nakręconą w jednym ujęciu, wyrazistą kolorystykę... Dołóżmy do tego zaskakująco charakterną, elektroniczną muzykę Cliffa Martineza i dostaniemy coś więcej, niż film o zakrwawionym psie. Ha!
Wieczór gier to sukces. Świetna obsada (Rachel McAdams i Jason Bateman to bardzo dobre duo, ale dodatkowe wyróżnienie kieruję w stronę Jessego Plemonsa, znanego m.in. z drugiego sezonu Fargo), dobry scenariusz i reżyseria, świetne tempo, nienaganna strona techniczna i sporo zaskoczeń tworzą obraz jednej z najlepszych, wysokobudżetowych, wielkokalibrowych komedii ostatnich lat. Wyszedłem z seansu wielce uradowany. Osiem pionków na dziesięć!