Od kiedy wystartowało „uwolnione” HBO Go, z miłą chęcią korzystam z jego zasobów, mimo niedociągnięć technicznych samej platformy. Dzięki temu byłem w stanie posmakować bardzo dobrej nowości, która w przeciwnym razie zostałaby (być może) wpisana na listę „do obejrzenia” i czekała tam nie wiadomo jak długo. A przecież ośmioodcinkowy serial Barry to rzecz warta uwagi mojej, Twojej i Waszej.
Punkt wyjścia jest dosyć prosty – ostry kontrast. Tytułowy Barry to były żołnierz, który teraz zarabia dobre pieniądze wykonując zabójstwa na zlecenie organizowane przez niejakiego Fuchesa. Przypadek chce, że podczas wykonywania kolejnego zadania trafia na kurs aktorski dla amatorów. Boża iskra (albo pewien rodzaj kryzysu wieku średniego) sprawia, że pan zabójca nagle odkrywa w sobie coś więcej i nagle pragnie porzucić swój fach na rzecz kariery scenicznej. Jak się domyślacie, kontrast ten bywa bardzo zabawny, dzięki czemu serial Barry to wysokiej próby komediodramat rozpisany na 30-minutowe epizody.
Twórcy tego dziełka to Alec Berg i Bill Hader. Ten pierwszy jest weteranem komedii, który pisał scenariusze do Seinfelda, współtworzył filmy EuroTrip i Dyktator, a ostatnio „wykonawczo produkuje” Dolinę Krzemową, również dla HBO. Bill Hader zaś to komik z Saturday Night Live, który kilka lat temu przeszedł na filmowo-serialowe aktorstwo w pełnym wymiarze godzin i ma za pazuchą masę charakterystycznych epizodów w wielu filmach, podłożył tonę głosów i zdołał zabłysnąć w The Skeleton Twins (rola raczej poważna) oraz Wykolejonej (rola raczej niepoważna). Ale szczyt nadszedł właśnie teraz.
Nie będę zbyt głęboko wchodził w zaprezentowaną w pierwszym sezonie historię, ale na pewno warto zaznaczyć tu fakt, że serial mam momenty czystego komediowego złota, zestawione z fajnymi, dramatycznymi scenami, a czasem trafia się też czysto szokujący, buzujący od emocji, mroczny cios. Kontrast! Dobre jest też to, że dzięki umiejętnemu zaplataniu i rozplataniu wątków, nie wiadomo, dokąd to zaprowadzi. Będzie o nauce gry? A może o gangsterskich porachunkach między Czeczeńcami a Boliwijczykami? A co z dziejącym się w tle policyjnym śledztwem? Ach, dużo tego, jak na tak krótki sezon.
Barry to Hader, a Hader to Barry. Dzięki totalnie „niezabójczej” urodzie i mało umięśnionej posturze postać głównego bohatera wypada bardzo realistycznie, szczególnie gdy zestawimy ją z wiarygodnie pokazanymi wojskowymi umiejętnościami używanymi w pracy. Kontrast (znowu to słowo :P) między Barrym-zabójcą, a Barrym-aktorem jest wyśmienity i sprawia, że oglądanie Hadera w akcji to wielka przyjemność. Skubany, wiedział jaką postać dla siebie wymyślić!
Partnerująca mu Sarah Goldberg może trochę za bardzo leci zwykłą dziewczyną z sąsiedztwa, ale przez to Hader błyszczy jeszcze bardziej. Równie wysoko są cudownie uprzejmy Anthony Carrigan jako NoHo Hank, prawa ręka czeczeńskiego bossa i Henry Winkler w roli nauczyciela aktorstwa. Siłą każdego serialu, którego fabuła nie opiera się na efektownych tajemnicach, są postacie. Barry ma rewelacyjną menażerię bohaterów, którym dano do odegrania naprawdę dużo dobrego materiału. Trudno to mówić o czymś przełomowym, nie ma także miejsca na pochwały dotyczące fantastycznych zdjęć, muzyki lub CGI, bo to po prostu nie jest tego typu produkcja.
Barry to rzecz obowiązkowa dla fanów Billa Hadera oraz nietuzinkowych opowieści z pogranicza komedii i dramatu. Dawno nie miałem przyjemności obcować z tak cudownie codziennym, ale jednocześnie niezwykłym i wciągającym serialem. Macie do nadrobienia niecałe 4 godziny i uważam, że warto. Posłuchacie?