Po pięciu i pół roku zakończyłem definitywnie swoją przygodę z Uncharted 3. Przez ten okres czasu ukończyłem pięciokrotnie kampanię dla jednego gracza a przez ostanie pół roku intensywnie ograłem praktycznie wszystkie tryby przeznaczone dla wielu graczy przygotowane przez autorów tej przygodowej gry akcji. Zdobyłem w nim wszystkie 105 trofeów, więc śmiało mogę stwierdzić, że skończyła się dla mnie pewna epoka.
Życie toczy się jednak dalej i grać w coś trzeba. Bardzo chciałbym napisać o tym, co teraz ogrywam, ale jest to niemożliwe, bo wyjeżdżam w ten weekend do Warszawy, więc napiszę w dużym skrócie o raptem o dwóch produkcjach, w które może uda mi się zagrać, jak znajdę na nie chwilę czasu.
Dajcie znać w komentarzach w co teraz gracie?
Muv-Luv
Informacje Platforma: PS VITA Producent: Age Data wydania: 8 czerwaca 2018r. Gatunek: Visual novel |
Ciężko byłoby mi zabrać ze sobą do innego miasta komputer, monitor, dwie konsole stacjonarne i telewizor, więc muszę się zadowolić VITą a na niej wciąż ogrywam od czasu do czasu Muv-Luv. Zależy mi na zobaczeniu zakończenia Meiyi a mecz lacrosse'a, do którego obecnie się przygotowuje razem z bohaterkami tej japońskiej visual noveli to pierwszy moment, gdy możemy zobaczyć jakieś zakończenia w grze.
Muv-Luv Extra, którym zajmuję się od przeszło czterech miesięcy, z większmi lub z mniejszymi przerwami, posiada dwa zakończenia podstawowe oraz pięć głównych związanych z poszczególnymi bohaterkami. Na razie widziałem dwa takie zakończenia, więc jeszcze sporo zabawy przede mną.
Granie drugi raz w Muv-Luv i dokonywanie w nim zupełnie innych wyborów niz wcześniej nie zmienia praktycznie nic w samym scenariuszu tej szkolnej historii miłosnej, ale że minęło trochę czasu odkąd ją ostatnio przeszedłem, to nie czuję znużenia i dalej bawi mnie, gdy Meiya przecina bramkę drewnianym kijem od lacrosse'a zamiast strzelić gola a malutka Tama łapie za piersi koleżankę, bo przypominają jej piłki.
Ja tu jestem tylko trenerem, którego nikt nie słucha i mogę jedynie z politowaniem obserwować wyczyny sportowe idiotek, które chcą wygrać mecz z drużyną przeciwną a zapominają o podstawach tej niszowej dyscypliny sportowej, która jak na gry z gatunku visual novel przystało, jest tutaj opisana w najdrobniejszych szczegółach.
Jestem w o tyle komfortowej sytuacji, że grając w Muv-Luv pierwszy raz zawsze zachowywałem stan gry w momencie, w którym przed graczem jest stawiany jakiś wybór. Dzięki temu wiem mniej więcej, ile jeszcze zostało mi gry do końca a po owym meczu jedyne co pozostaje czytelnikowi, to zobaczyć skutki decyzji podejmowanych w trakcie rozgrywki.
Nie wiem czy zobaczę kolejene zakończenie Muv-Luv w ten weekend, ale biorę ze sobą konsolę z grą tak na wszelki wypadek, bo nieraz uruchamiałem obie, czekając na kolejne mecze w Uncharted 2 i jestem już w takim punkcie fabuły, że tak w zasadzie, to pozostaje mi postawić jedynie kropkę nad i, żeby zobaczyć trzecie zakończenie. Ono będzie przynajmniej czymś się różnić od poprzednich.
Uncharted 2: Among Thieves
Informacje Platforma: PS3 Producent: Naughty Dog Data wydania: 16 października 2009r. Gatunek: Przygodowa gra akcji |
Nie miałem zamiaru pisać nic o Uncharted 2 w dzisiejszym odcinku W co gracie w weekend?
Nie byłbym jednak sobą, gdybym stracił tą niepowtarzalną okazję, aby podzielić się z Wami wrażeniami z najlepszego meczu, jaki rozegrałem w tej amerykańskiej produkcji i chyba pierwszy raz w życiu zgodziłbym się z tymi wszystkim dziesiątkami wystawianymi mroźnej wyprawie Nathana Drake'a.
Co prawda maksymalne noty dla Uncharted 2 wynikały z kapitalnej grafiki, którą miało naprawdę niewiele gier w 2009r. oraz z faktu, że dynamika wydarzeń zaprezentowanych w tej trzeciosobowej grze akcji przypominała najlepsze wyczyny Indiany Jones'a, ale to drobne szczegóły, więc nie zaprzątajmy sobie nimi teraz głów.
Przejdźmy do meritum. Zanim rozegrałem mecz życia w Uncharted 2 rozegrałem inną partię, w której byłem najlepszy na placu boju. Nie wiem jednak, ile w tym wszystkim było moich umiejętności a ile przypadku, gdyż w życiu nie widziałem takich opóźnień w tym tytule. Zazwyczaj komunikat o tym, że jakiś gracz pokonał innego pojawia się w dolnym lewym rogu ekranu natychmiast. W tym zaś spotkaniu pojawiał się on nawet z dziesięciosekundowym lub nawet i większym opóźnieniem. Mógłbym porównać te niesprzyjające warunki do meczu piłkarskiego rozgrywanego w ciężkich strugach deszczu. Choć piłkarze są profesjonalistami i muszą rozgrywac mecze w ekstremalnych warunkach, to przecież nikt z nich nie zaprezentuje swojego talentu piłkarskiego grając w błocie.
W normalnych warunkach ciułam powoli punkty za pokonywanie bardziej doświadczonych graczy i tak też było tym razem w meczu rozgrywanym na mapie nazwanej Zaginionym Miastem. Lubię tą miejscówkę i zawsze staram się dotrzeć jak najszybciej do znajdującego się pod mostem granatnika. Dwie snajperki zostawiam graczom z sokolim wzrokiem, z rzadka sięgając po dodatkowe granaty i karabin M4, który zapewnia znacznie lepszą celność od AK-47, którym dysponujemy na starcie. Ze strzelb nie korzystam praktycznie nigdy i zupełnie nie wiem, gdzie na tej mapie jest RPG-7.
O zwycięstwie w meczu często decyduje kontrola nad tymi broniami a w tym szczególnym dla mnie spotkaniu od samego początku wiedziałem, że w nim przgramy. Gdy ja i inny gracz z mojego zespołu mieliśmy 3 punkty na naszym koncie, nasi przeciwnicy mieli ich już ponad 10. Pozostało tylko odliczać czas do naszej porażki. Zanim to się jednak stało zostałem sam na placu boju. Wszyscy członkowie mojej drużyny opuścili mecz, nie chcąc zaznać goryczy kolejnej porażki. Jeden gracz ze strony przeciwnej też opuścił mecz. Widocznie nie czułby się usatysfakcjonowany po wzięciu udziału w czterosobowym gwałcie nad jednym słabeuszem.
Ja, choć wiedziałem, że zostanę zaraz zmasakrowany przez trzech lepszych graczy, nie chciałem za nic w świecie wyjść z tego meczu, bo szkoda było mi jednego uciułanego punktu. Uważam, że żadna porażka nie przynosi większego wstydu niż zwykłe tchórzostwo.
Czekając na kaźń, która miała zaraz nastąpić powiedziałem sobie w duchu, że nie przegram tego meczu zanim nie zdobędę w nim choćby jednego kolejnego punktu. Wiedziałem, że otwarta gra z trzema przeciwnikami naraz nie skończyłaby się dla mnie dobrze, bo mogłem obserwować tylko ten wycinek mapy, który mam przed oczyma. Natomiast moi rywale mogli mnie zajść z każdej z trzech stron. Postanowiłem walczyć o kolejne punkty w dwóch miejsach odrodzenia na przeciwległych punktach mapy, bo można tam wejść tylko z jednej strony.
Ciułałem powoli kolejne punkty, ginąc raz za razem, ale gdy udało mi się załatwić wszystkich rywali z drużyny przeciwnej w ciągu zaledwie kilku sekund, przerywając passę zabójstw jednego z nich byłem wniebowzięty. Od tamtej chwili robiłem co mogłem, żeby nie sprzedać tanio swojej skóry. Raz nawet udało mi się zdobyć granatnik i moi przeicnicy latali po ścianach.
Mecz skończył się oczywiście moją nieuchronną porażką, ale zakończyłem go z 16 punktami na koncie a całe spotkanie przegrałem 18 do 25 i zostałem nawet pochwalony za swoją nieustępliwość przez bardziej doświadczonego rywala. Byłem najlepszy i przez chwilę poczułem to wszystko, za co pokochałem kiedyś zmagania z innymi graczami w pierwszej odsłonie Gears of War. Cóż mogę dodać? Wolę przegrać po walce niż pierwszy opuścić tonący statek.
I tym optymistycznym akcentem pozwolę sobie zakończyć swój wpis. Życzę wszystkim udanego weekendu, oczywiście nie tylko przy grach.