Kupiony przez Netflix film Uncut Gems mógłby istnieć pod zastępczym tytułem Totalny niepokój albo Napad paniki. Nie widziałem wcześniej żadnej produkcji stworzonej przez braci Safdie, ale jeśli wykreowana tam atmosfera jest choć w ułamku podobna do tego, co wydobywa się z ekranu podczas seansu Nieoszlifowanych diamentów, to każdy seans będzie wymagał dużo siły ze strony widza. Bo to męczący film jest. Dobry, momentami genialny, ale działający na takim poziomie, że nie da się być wobec niego obojętnym.
Po wielkim sukcesie filmu Good Times z Robertem Pattinsonem (również zakupionym przez Netflix), jego twórcy nagle zaczęli być zasypywani propozycjami, łącznie z opcją stworzenia wysokobudżetowego filmu o superbohaterach. Zrezygnowali i nakręcili Uncut Gems - obraz w ciągu dwóch godzin przypominający wszystkim, że jeśli Adamowi Sandlerowi się chce, to jest znakomitym aktorem.
Howard Ratner to cwaniak, hazardzista i krętacz. Bardzo nieprzyjemny facet, który nie mieszka już z rodziną, pracuje w sklepie jubilerskim z nową, dużo młodszą dziewczyną, a na boku zastawia kosztowności i kasę swoich klientów, znajomych, współpracowników, by z szemranego światka bukmacherki i kasyn wyciągnąć jeszcze więcej kasy. Jest nałogowcem, którego poznajemy w momencie, gdy musi oddać niejakiemu Arno 100 tysięcy dolarów. Windykatorzy czają się za rogiem, a do biura właśnie przybyła cenna paczka.
Nieoszlifowane diamenty to studium postaci, która z każdym kolejnym ruchem wkopuje się coraz głębiej w bagno. Wszystko dzieje się wokół Howarda, przez Howarda i Howardowi. To on jest osią tej historii, a jako wyjątkowo niesympatyczna postać, trudno go polubić i mu kibicować. Julia, jego dziewczyna, też nie radzi sobie z utrzymywaniem moralnego pionu, rodzina Howarda jest na wystarczająco dalekim planie, by trudno było poświęcić im więcej przemyśleń. Są jeszcze ludzie z "biznesu" - bogacze, krętacze, mięśniaki, znane twarze (ekranowy debiut koszykarza Kevina Garnetta i piosenkarza The Weeknda - oba bardzo udane). Wszyscy są śliscy, męczący. Tak jak cały film.
Bracia Safdie postarali się, by uczynić z Nieoszlifowanych diamentów mocne przeżycie. Sposób filmowania i użyta muzyka przypominają kryminały z lat 80-tych, a montaż i perfidnie zmiksowany dźwięk (muzyka, tło i nagromadzenie krzyków... oj, ile oni w tym filmie krzyczą) atakują widza na tyle skutecznie, że trudno się otrząsnąć. Taki sposób prezentacji historii może zmęczyć i nie dziwią mnie negatywne opinie na temat tego filmu. Większość jednak jest zdecydowanie pozytywna.
Wielka w tym zasługa Adama Sandlera, który już wcześniej pokazywał się z bardzo dobrej strony jako aktor (Lewy sercowy, Funny People), ale tutaj odwala tzw. życiówkę. Chyba jedyny powód, dla którego nie otrzymał nominacjo do Oscara, to jego portfolio - od Farciarza Glomore'a, przez Małego Nick'ego aż po Duże dzieci Sandler udowadniał raz po raz, że jest królem głupich, śmiesznawych filmideł, a nie prawdziwym aktorem. Ale te występ... Brawo! Dodatkowa wzmianka należy się Julii Fox, dla której rola (bardzo dobra!) dziewczyny Howarda jest pierwszą w karierze.
Nieoszlifowane diamenty to film, który pędzi jak szalony dając tylko chwilę wytchnienia (podczas rodzinnej kolacji), na każdym kroku zwodzący widza w temacie "czy wreszcie mu się uda?". Męczy, wciąga, chwilami bawi, jest tak bardzo "jakiś", że balansuje na granicy. Ale jeśli rolą sztuki jest wywoływanie emocji, to bracia Sadfie są artystami, a Sandler jest ich pędzlem. 7,5/10