Jeden z najbardziej tajemniczych przypadków uprowadzenia przez kosmitów dotyczy na pewno Travisa Waltona. Facet w swojej książce szczegółowo opisał to, co stało się z nim w 1975 roku. Zaczęło się niewinnie, bo od wycinki lasu. Travis był drwalem, razem z paroma kumplami miał kontrakt na robotę. Wieczorem 5 listopada grupa zauważyła tajemnicze, czerwone światło przebijające się przez korony drzew. Podjechali bliżej, Travis wysiadł z pick-upa, zobaczył latający spodek i.... zniknął. Spanikowani kompani ruszyli do pobliskiego miasteczka i zgłosili sprawę szeryfowi.
Fire in the sky to film z 1993 roku, który w bardzo ciekawy sposób opowiada ową historię Travisa Waltona. Odkopałem go z VHSowych gratów i kurde... ten obraz ma niezłego kopa. Charakteryzuje go nieśpieszne tempo oraz narracja (fabuła przybrała formę śledztwa) oraz arcymistrzowska, chłodząca zmysły końcówka. Wielką zaletą Fire in the sky jest postawienie całej sprawy między dwiema zainteresowanymi stronami: kumplami, którzy zostają posądzeni o morderstwo, oraz Waltonem, który był na statku kosmicznym ufoków i doznał tamtejszych luksusów...tfu eksperymentów. Na konkretne fajerwerki trzeba jednak poczekać, ale kiedy już dochodzi do "wiadomo czego" kopara opada.
Życie Waltona od tamtej pory zmieniło się. Co ciekawe, bohater historii wraz z kolegami został po całej błazenadzie przebadany wariografem (niektórzy nawet dwukrotnie). Test został zdany, Walton nie kłamał, przyjaciele, którzy widzieli spodek też nie. Kilka lat temu Walton miał okazję brać udział w programie "Chwila prawdy". Gdy otrzymał pytanie dotyczące uprowadzenia, kiwnął głową i pewnie odpowiedział "Prawda". Przegrał sporą kasę i opuścił studio z poczuciem niesmaku. Czy drwal z Arizony faktycznie podał grabę kosmitom? Tego nie wiemy i się pewnie nie dowiemy. Ale film cholernie polecam. Kawał znakomitego s-f.