Poddaję się. Atmosfera wokół Gran Turismo 5 jest już tak gęsta, że można by wieszać siekiery. Strach przeglądać strony podejmujące temat dzieła Polyphony.
Naprawdę nie wiem już czy autorzy zapowiadający nowe filmiki z gry ironizują czy może jednak naprawdę są tak zachwyceni dziełem Japończyków. Włączam materiał wideo i jestem targany różnymi uczuciami. Nie wiem co myśleć, bo moja ocena zmienia się jak w kalejdoskopie. Świetnie wyglądające samochody w pierwszych sekundach. Kartonowe zderzenia w kolejnych. Wnętrza bez większych zarzutów, ale i bez specjalnych „ochów” i „achów”. Jak tutaj podsumować taki filmik?
A gracze komentują na jedno kopyto. Jedni zachwycają się i podpierają swoje zdanie zapierającymi dech w piersiach liczbami. Ogrom gry przytłacza i nie sposób się z nimi nie zgadzać. Inni wyśmiewają wręcz model zniszczeń i zderzeń. I nie sposób się im dziwić, bo w 2010 roku takie coś, w takiej produkcji, przygotowywanej tyle lat, jest jakąś totalną pomyłką. Na koniec Ci, którzy nie wiedzą co napisać, bo są pomiędzy tymi pierwszymi a drugimi. Z nimi też trudno polemizować.
Do premiery coraz bliżej. Będzie więc jeszcze gorzej. Konflikty między fanami oczekującymi na grę, a jej przeciwnikami, którzy już ścigają się w Forza Motorsport albo Need for Speed narosną. Będzie ostro i to na pewno. Recenzenci pewnie wcale nie palą się do przyznawania grze not. Niezależnie bowiem jaka będzie, któraś grupa będzie niezadowolona. A pomyśleć, że pod koniec XX wieku gracze byli w przypadku Gran Turismo prawie jednomyślni. Dzisiaj prawie wszyscy mamy za to problem. Polyphony, dziennikarze, gracze. I tylko Sony nie ma żadnej zagwostki, bo wyniki sprzedaży tak czy siak będą pewnie zadowalające.