To nie jest kraj dla starych ludzi - najlepszy film ostatniej dekady - eJay - 15 stycznia 2011

To nie jest kraj dla starych ludzi - najlepszy film ostatniej dekady

Dzisiaj recenzja filmu, do którego wracam raz na jakiś czas. Kolejne seanse z dziełem braci Coen utwierdzają mnie w przekonaniu, że pierwsza dekada XXI wieku doczekała się jednak godnego przedstawiciela tego okresu. Jeżeli z "eighties" kojarzymy ciężkie, futurystyczne obrazy pokroju Terminatora, tak w ostatnich 10 latach tylko jeden film postarał się o dokładną definicję naszych czasów. To nie jest kraj dla starych ludzi (ang. No country for old men) jest alegoryczny aż do przesady tzn. interpretacja od tylko jednej strony byłaby dla niego (i jest) bardzo krzywdząca. Różnorodność motywów i gatunków oraz ich wzajemne przenikanie, mieszanie i poplątanie potwierdza kunszt reżyserski autorów Fargo i Big Lebowskiego.

W NCFOM urzekło mnie zdystansowanie do opowiadanej hsitorii. Coenowie do spółki z Cormackiem McCarthym osadzili bohaterów gdzieś na pustkowiu, nieopodal meksykańskiej granicy i zbudowali bardzo poważną intrygę nie zapominając jednocześnie o poluzowaniu sznurków w niektórych scenach. Zauważalne jest to zwłaszcza w wielu wybitnie dramatycznych, tudzież sensacyjnych wstawkach np. scenie odbioru walizki przez Mossa w obecności denata czy też pojedynku z psem. W normalnej komedii takie zgrywy miałyby rację bytu, u Coenów natomiast pełnią rolę ważniejszą – komentują absurdalność świata w jakim znaleźli się bohaterowie. No i ten główny bohater, były żołnierz, który podpisuje pakt z diabłem, który znalezioną kasą nie może się nacieszyć. Wszystko to okraszono fantastycznymi zdjęciami Rogera Deakinsa. Coenowie są malarzami. To co McCarthy zawarł na kartkach książki, oni przenieśli na taśmę celuloidową.


Wybór scenerii jest również oczywisty - z jednej strony normalni obywatele żyjący minimalnie przed marginesem, z drugiej sucha, pozbawiona walorów, wyjałowiona, wypalona ziemia. W 2007 roku bracia wysłali w świat „mesydż”. Przepowiednia okazała się prawdziwa – kraj tonie dzisiaj w długach, a światło w tunelu zgasło już dawno. Ale szczyt coenowskiej perfekcji NCFOM osiąga w każdej scenie z tajemniczym mordercą na zlecenie, Antonem Chigurhem. To postać wyjęta z innej rzeczywistości, nie pasująca do westernowego pejzażu El Paso i okolic. Chłodny, wyrafinowany hitman o głupkowatej fryzurze przybywa do miasteczka z konkretną misją. Cele zabija w niecodzienny sposób, bo pistoletem do uboju bydła. To również ciekawy element filmu. Zwykły gnat w łapie Antona nie robiłby większego wrażenia, za to sprężarka… Zresztą, cały obraz jest oparty na grze detalem, co tylko podkreśla jego genialność.


To nie jest kraj dla starych ludzi jest jedną z niewielu pozycji, do których nie mam żadnych zastrzeżeń. To dzieło kompletne, przebogate w warstwie wizualnej, perfekcyjnie zagrane i wyreżyserowane. Coenowie biorąc się za sfilmowanie powieści Cormacka McCarthy’ego wprowadzili kilka własnych pomysłów, pozostawiając jednak szkielet fabularny nietknięty. Dzięki temu mamy dziś okazję obejrzeć piekielnie wciągającą historię ucieczki przed przeznaczeniem, gloryfikację przemocy, a przede wszystkim krytykę prawa i porządku. Pełna dycha, podparta 4 Oskarami – bez cienia wątpliwości.

OCENA 10/10

eJay
15 stycznia 2011 - 12:41