Nie taki zły ten Crysis - UV - 29 stycznia 2011

Nie taki zły ten Crysis

UV ocenia: Crysis
80

Złośliwi twierdzą, że Crysis nie jest grą, a jedynie demem technologicznym potężnego silnika, które poza bajeczną oprawą wizualną nie ma nic ciekawego do zaoferowania. Choć nigdy nie podzielałem tak radykalnego poglądu, to jednak sam nie mogłem odnaleźć w produkcie firmy Crytek niczego, co zatrzymałoby mnie przy nim dłużej. Podziwiałem tę olśniewającą grafikę i doceniałem rozmach, który nawet dziś robi ogromne wrażenie, ale mimo wielu podejmowanych prób, nigdy nie udało mi się wcielić w rolę Nomada dłużej niż kilkanaście minut. Z nieznanych powodów Crysis nie potrafił mnie wciągnąć –  nie pokazał mi, dlaczego warto marnować z nim czas na przemierzanie urokliwej dżungli i zabijanie czających się między drzewami Koreańczyków. Aż do teraz.

Początkowo nic nie wskazywało, że Crysis wreszcie mnie zauroczy, wręcz przeciwnie. Wylądowawszy pod osłoną nocy na wyspie, zacząłem obojętnie przeć naprzód i likwidować kolejnych wrogów, którzy nie mieli najmniejszych szans z wykorzystującym futurystyczny kombinezon komandosem. Nierówne starcia szybko przestały mnie rajcować, podobnie zresztą jak fabuła kojarząca się z filmowym Predatorem – amerykańscy chłopcy przybyli do tropików, by odnaleźć przetrzymywanych przez Koreańczyków zakładników, ale w trakcie akcji „coś” zaczęło systematycznie eliminować poszczególnych członków grupy. Nie zważając na grożące niebezpieczeństwo ze strony tajemniczego zabójcy (zabójców?), mój Nomad dzielnie parł jednak naprzód, samotnie próbując wykonać kolejne powierzone przez dowództwo zadania. I kiedy wydawało się, że po półgodzinie wizualnie porażającej, choć niezbyt emocjonującej sieczki znów powiem „dość”, wreszcie coś się zmieniło.

Przede wszystkim szybko wzrósł poziom trudności, więc walka z przeciwnikami przestała przypominać mecz do jednej bramki. Olbryzmia przewaga Nomada została zneutralizowana w sposób najprostszy z możliwych – zwiększenie liczebności wrogich wojsk. W Crysis frontalne uderzenie na placówkę koreańską kończy się na ogół szybkim zejściem, bo egzoszkielet – choć niewątpliwie bardzo przydatny  – nie zapewnia nieśmiertelności. Trzeba zatem ostro kombinować: wykorzystywać przyspieszenie do szybkiej ucieczki w sytuacji krytycznej, chować się przed wzrokiem przeciwników za pomocą kamuflażu lub też wskakiwać w niedostępne – wydawałoby się – miejsca, np. na dachy budynków, bo stamtąd łatwiej zasypać rywali gradem pocisków. Konieczność ciągłego manipulowania dostępnymi mocami jest kluczem do sukcesu w tym produkcie i jednocześnie jego największą zaletą – każdy może bowiem dostosować umiejętności Nomada do swojego stylu gry i rozwiązać dany problem zupełnie inaczej. Pełna swoboda gwarantowana.

Kolejnym atutem Crysisa okazał się ogromny teren działań. Zapomnijcie o trasach, w których biegnie się z punktu A do B w ciasnym tunelu. To nie Call of Duty. Świat jest otwarty i można go przemierzać w dowolny sposób – na piechotę, samochodem albo za pomocą łodzi, o ile w okolicy występują oczywiście jakieś zbiorniki wodne. Gra nie stawia praktycznie żadnych ograniczeń w tej kwestii. Nawet w misjach, gdzie na starcie otrzymujemy jakiś wyjątkowy pojazd, np. czołg, możemy od razu z niego wysiąść i spróbować przejść wyznaczony odcinek na własnych nogach. Crysis to wolność niespotykana w gatunku strzelanin od czasu pierwszej gry z serii Far Cry.

Bardzo spodobał mi się również arsenał. Pistolety, karabiny maszynowe i snajperskie, strzelby, wyrzutnie rakiet, a nawet minigun – niemal każdą pukawkę można zmodyfikować w dowolnym momencie zabawy, aplikując jej na przykład tłumik czy różne rodzaje celowników optycznych. Do tego dochodzi kilka rodzajów granatów (błyskowe, odłamkowe i dymne), materiały wybuchowe oraz użyteczne gadżety, np. lornetka. Z racji tego że można nosić tylko dwie bronie jednocześnie, trzeba szybko wybrać taki zestaw narzędzi zagłady, który sprawdzi się w każdych warunkach.

Wszystkie wymienione wyżej czynniki sprawiają, że Crysis to naprawdę świetna strzelanina. Oferuje swobodę dla innych produkcji tego typu nieosiągalną, pozwala rozwiązywać napotykane problemy na różne sposoby i nie zmusza do podążania szlakiem wyznaczonych przez twórców. Jest przy tym zabójczo wręcz piękna – wyspa wygląda obłędnie, a takie smakowite widoczki jak rozpadająca się na oczach Nomada góra, z której spadają ogromne fragmenty skał, na długo zapadają w pamięć. Dobre wrażenie psują odrobinę dwa mankamenty: nienajlepsza inteligencja komputerowych przeciwników (czasem mają problem z oddaniem strzału do Nomada, który stoi kilka metrów od nich) i wyjątkowo przeciętna muzyka, która choć ma swoje momenty, to jednak nie pasuje mi do klimatu tej gry.  Nie zmienia to jednak faktu, że w ostatecznym rozrachunku Crysis prezentuje się bardzo korzystnie.

Podsumowując: kciuk w górę. Jeśli zniechęciły Cię pierwsze etapy tej produkcji, to zagryź zęby i pomęcz się jeszcze trochę, bo potem jest znacznie lepiej. Ja tak zrobiłem i nie żałowałem.

UV
29 stycznia 2011 - 18:35