Rogalik strzelanie do kupek i toczące się jelita - recenzja gry The Binding of Isaac - Kono - 8 stycznia 2012

Rogalik, strzelanie do kupek i toczące się jelita - recenzja gry The Binding of Isaac

Kono ocenia: The Binding of Isaac
80

Edmund McMillen tworzy gry nietuzinkowe. Tak… to chyba najlepsze słowo, którym można określić takie tytuły jak Gish, Super Meat Boy i The Binding of Isaac. Każda z nich zaskakuje czymś innym. Gish pokazał nowe rozwiązania w kwestii mechaniki w grze platformowej, Super Meat Boy przypomniał nam czym jest hardcorowy poziom trudności, a The Binding of Isaac potrafił połączyć uzależniającą moc gier z gatunku roguelike z pozornie prostą strzelanką i maksymalnie popapraną fabułą.

Już samo wprowadzenie do gry daje nam wyraźnie do zrozumienia, że nie będziemy mieli do czynienia ze zwykłą produkcją. Wszystko rozpoczyna się w pewnym typowym (amerykańskim?) domku, gdzie mieszka tytułowy Isaac wraz ze swoją matką, która (z racji postury) dosyć skutecznie zaburza lokalne pole grawitacyjne. Rodzicielka głównego bohatera spędza sporo czasu na oglądaniu programów religijnych, wskutek czego zaczyna słyszeć głos Boga rozkazującego jej złożenie Isaaca w ofierze, gdyż jest „nieczysty”. Przerażone dziecko ucieka do piwnicy i tam rozpoczyna się właściwa rozgrywka.

Oprawa graficzno-muzyczna idealnie komponuje się z niecodzienna fabułą. Jest dziwnie, mrocznie, strasznie, a momentami nawet śmiesznie. Mały Isaac strzelając łzami (czasami krwawymi) musi pokonać całą menażerię paskudztw, by zmierzyć się z Matką, a później z samym księciem ciemności. Uwaga spoiler: to nie jest Nergal. Na drodze strudzonego chłopca staną bezgłowe potwory, kilka rodzajów much, jeźdźcy apokalipsy, siedem grzechów głównych, a nawet toczące się jelita. Wszystko jednak zostało przedstawione w komiksowej stylistyce i dzięki temu całość traktujemy raczej jako coś żartobliwego, niż obrzydliwego i obleśnego. Muzyka autorstwa Danny’ego Baranowsky’ego jest miła dla ucha, tworzy przyjemne tło do zabawy i zręcznie komponuje się z oprawą wideo. Na próżno jednak szukać tu utworów, które później będziemy nucić sobie pod nosem. Jest solidnie, ale bez fajerwerków.

Wydawać by się mogło, że połączenie strzelanki z elementami gry roguelike może być dosyć ryzykowne, zwłaszcza jeśli dodamy do tego maksymalnie odjechaną stylistykę Isaaca. Nic bardziej mylnego. W kwestii gameplay’u The Binding of Isaac jest zadziwiająco dobry. Tak dobry, że nie wiem, kiedy zdążyłem poświęcić tej grze kilkadziesiąt godzin ze swojego życia. Fani gier typu roguelike pewnie w tym momencie z nutą politowania powiedzą „Chłopcze… musisz być tu nowy”. Nie od dziś przecież wiadomo, że tytuły korzystające z tego typu rozwiązań są maksymalnie wciągające i uzależniające.

Kapelusz i monokl na miejscu. Ruszamy!

Każdą partię zaczynamy z tym samym podstawowym „wyposażeniem” i statystykami. Isaac może chodzić, strzelać, podkładać bomby i używać specjalnych przedmiotów w czasie eksploracji losowo generowanych poziomów. Całość bardzo kojarzy mi się z lochami z gier The Legend of Zelda na SNESa i NESa. Losowość odnosi się nie tylko do układu kolejnych plansz, ale i umiejscowienia wszelakiego rodzaju power-upów.  To głównie one decydują o tym, czy bez większego wysiłku zmasakrujemy wszystko co stanie na naszej drodze, czy też polegniemy na trzecim etapie. Taka struktura gry jest w pewnym sensie mieczem obosiecznym. Praktycznie nigdy nie możemy mieć 100% pewności, że rozpoczęta partia zakończy się naszym sukcesem. Z drugiej strony, zawsze chcemy spróbować przebić się przez piwnicę ponownie i sprawdzić, czy tym razem pójdzie nieco lepiej. Oczywiście nie możemy wszystkich porażek zwalać na bezduszny los. Sporo zależy oczywiście od gracza. Nie chodzi mi tu tylko i wyłącznie o szybkie i zręczne palce. Część specjalnych przedmiotów dostępna jest w zamkniętych lub ukrytych pokojach. Mądre używanie bomb i kluczy może oznaczać różnicę pomiędzy łysym chłopczykiem miotającym łezkami, a madafakerskim czarnym jak otchłań piekielna mini-szatanem siejącym pożogę i zniszczenie.

The Binding of Isaac nie ustrzegł się kilku wad. Pierwszą z nich jest optymalizacja, a właściwie jej brak. Nie dysponuję super komputerem, ale nie do pomyślenia jest fakt, że dwuwymiarowa gra, która nie wygląda wybitnie, traci na płynności przy większej liczbie przeciwników i innych obiektów na ekranie. Kolejną wadą jest sterowanie, które wydało mi się „nieostre” i za mało precyzyjne. Pewne problemy na początku może też nastręczać perspektywa, z kt&´rej ukazana jest rozgrywka. O ile pociski lecące w pionie można łatwo wyczuć i ominąć, tak unikanie tych poziomych wymaga nieco więcej doświadczenia i wprawy.

Pomimo powyższych wad, The Binding of Isaac to niesamowicie wciągająca produkcja. Gra nie zaskoczy Was złożoną fabułą, grafiką na poziomie Battlefielda 3, czy super wymuskaną orkiestrową muzyką. Ten tytuł stawia przede wszystkim na niesamowitą grywalność i zasysa nas z siłą odkurzacza przemysłowego. Produkcja Edmunda McMillena jest grą, która świetnie nadaje się do „popykania” w przerwach między innymi, poważniejszymi tytułami. Jeśli już przy odkurzaczowo-wciągająco-zasysającej stylistyce jesteśmy, to można spokojnie powiedzieć, że The Binding of Isaac jest idealnym zapychaczem czasu wolnego nie dłuższego niż godzinka.

PS. W tej chwili można The Binding of Isaac wyrwać na Steamie za 5 euro i mogę Wam powiedzieć, że jeśli bierzecie pod uwagę czynnik cena/czas spędzony na grze to z pewnością się nie zawiedziecie.

PPS. Jeśli nadal nie jesteście zdecydowani to zawsze możecie sprawdzić flashowe demo np. na tej stronie.

Kono
8 stycznia 2012 - 14:59