You can’t kill the metal! - ElMundo - 14 marca 2011

You can’t kill the metal!

ElMundo ocenia: Brutal Legend
85

Jeśli do tej pory niedowierzaliście, że Tim Schafer to najbardziej oryginalny projektant gier, jakiego wydał świat, tak teraz nie macie prawa poddać tej tezy w jakąkolwiek wątpliwość. Zapraszam Was na wycieczkę do Krainy Metalu, gdzie wszystko jest kompletnie nielogiczne, w kopalni pracuje się waląc łbami o skałę, a w warsztacie samochodowym w rolę mechanika wciela się sam… Ozzy Osbourne!

Do raju miłośników ciężkich brzmień jednak wcale nie jest się tak łatwo dostać, a Eddiemu Riggsowi, naszemu bohaterowi, udało się to absolutnie przypadkowo. Ot, spadająca scenografia przygniata masywnego „roadiego” – speca od spraw technicznych – rozpoczynając absolutnie niespodziewany zbieg okoliczności. Kilka kropel krwi z rany po wypadku spada na sprzączkę od pasa będącą mieszkaniem dla starożytnego boga metalu, który porywa wybawiciela do krainy, gdzie nic nie jest normalne, a lekarstwem na praktycznie wszystkie niesnaski jest ciężki, metalowy riff.

A jest to świat na swój sposób urokliwy i niezwykły, zaś klimat Krainy Metalu znakomicie oddają zwariowane kreacje postaci, które spotkamy na swojej drodze. Mamy tu Larsa, czyli blondwłosego lalusia przeobrażającego się z biegiem czasu w odważnego przywódcę, generała Lionwhyte’a, przebiegłego tyrana pustoszącego Krainę Metalu czy wspomnianego już Osbourne’a jako wartownika Motor Forge – warsztatu i kuźni w jednym. Po bezkresnych polanach krainy biegają sobie beztrosko lekko zakręcone zwierzaki, mieszkańcy polują na zwierzynę i słuchają metalu, a po wyniszczonych autostradach, za kierownicą Deuce – uroczego hot roda, podąża Eddie, walczący w imię honoru jedynej słusznej muzyki. Dodatkowo po zakupie radia samochodowego możemy delektować się fantastycznym soundtrackiem złożonym z wielkich klasyków metalu – utwory takich zespołów jak Judas Priest, Black Sabbath, Manowar czy Motorhead to prawdziwa skarbnica fantastycznej muzyki. Nie sposób także nie wspomnieć o świetnej kreacji głównego bohatera, w którego wcielił się Jack Black z Tenacious D (nawiasem mówiąc fantastycznej kapeli) – cięty humor pełen wielu odniesień wyśmiewających idiotyczne stereotypy krążące na temat miłośników metalu robi piorunujące wrażenie. Czy trzeba czegoś więcej?

Właściwie tak – absolutnie nie rozumiem, po co Schafer wpakował do gry nudnawe RTS-owe bitwy, które absolutnie nie pasują do zakręconego charakteru gry. A poza tym… może drugiej części? Szkoda tylko, że gra figuruje najczęściej w zestawieniach „najlepszych produkcji, w które nikt nie gra”. Absolutnie nie zasługuje na taki los. Jest na to po prostu za dobra!

ElMundo
14 marca 2011 - 18:39