Mimo iż Instytut Cervantesa leży zaledwie kilka minut drogi od krakowskiego rynku, w poniedziałek na ulicy Kanoniczej próżno było szukać osób zainteresowanych wystawą „Przeszłość i teraźniejszość hiszpańskojęzycznych gier komputerowych”. Wewnątrz budynku również nie było widać oznak zbliżającego się wydarzenia – brak jakichfkolwiek plakatów czy ulotek informujących, że coś takiego w ogóle ma miejsce nie nastrajał zbyt optymistycznie. Zielonego pojęcia nie miał też pan portier, panie w sekretariacie patrzyły na mnie zdziwionymi oczyma, a po kilku minutach gorączkowych poszukiwań miejsca prezentacji wreszcie udało natrafić się na osobę, która sprawnie pokierowała mnie do odpowiedniego pomieszczenia.
No właśnie – w pokoiku 4x4 rozstawiono siedem komputerów, zaś na ekranie zawieszonym na jednej ze ścian można było zaobserwować okładki najstarszych hiszpańskich gier. To wszystko? Niestety tak. Pal sześć, gdyby zaprezentowane produkcje prezentowały aktualny stan branży na Półwyspie Iberyjskim. Tymczasem zabrakło nie tylko sztandarowej produkcji, jaką jest najnowsza Castlevania, ale także takich klasyków, jak serie Runaway, Commandos, starożytna strategia Praetorians czy najnowsza produkcja Pendulo Studios, The Next Big Thing. Zabrakło także silnie promowanych na planszach z opisami gier flashowych i społecznościówek przeznaczonych dla Facebooka. Jak wystawiający tłumaczyli ich nieobecność? „Nie daliśmy rady sprowadzić komputerów o odpowiednio zaawansowanej technologii”(!). No, faktycznie, tylko demony prędkości i ośmiordzeniowe potwory uciągną pierwszego Runaway’a czy animację rzucania monety w trzecich Commandosach. Naprawdę, aż słabo mi się zrobiło, gdy usłyszałem te wytłumaczenia. Oczywiście, równie wielkim problemem było postawienie telewizora wraz z Xboksem 360, by pokazać najnowszą Castlevanię, to raczej było do przewidzenia.
Co mamy w zamian? Gratkę dla dinozaurów, i to tylko tych z ery kenozoiku. Wszystkie prezentowane gry są datowane na lata 80-te ubiegłego wieku. Można było zagrać w Opactwo Zbrodni – produkcję, w której naszym zadaniem było śledzenie zakonnika i rozwiązanie tajemnicy zabójstwa opata. Oczywiście, zagadka sama się rozwiązuje, żeby nie było za trudno, my tutaj tylko chodzimy. Druga z gier to odrestaurowana wersja ponoć bardzo popularnej w kraju Basków Pchły, w której musimy skakać po górach i dolinach oraz kolekcjonować porozrzucane klucze. Na kolejnych dwóch maszynkach zaprezentowano totalnie przedpotopowe gry firmy Dynamic – staruteńkie wyścigi motocykli, wariacje na temat Snake’a i Tetrisa czy prostą platformówkę wzorowaną na Lemmingach. Na kolejnych trzech komputerach pojawiały się wyjątkowo absurdalne rzeczy – reklamówki Imperium Romanum, PlayStation Portable i jakichś hiszpańskich batonów. Jaki to ma związek z tematem tego eventu - do tej pory ni cholery nie potrafię zgadnąć.
Gry oczywiście były po hiszpańsku – rozgryzienie sterowania w kilku produkcjach graniczyło z cudem, a po sali kursowała biedna pani, która nie dość, że mówiła tylko po hiszpańsku i angielsku (co jeszcze jest w sumie najmniejszym problemem), to jeszcze z rozbrajającą szczerością przyznawała, ze te gry widzi pierwszy raz na oczy. Dla prawdziwych pro-graczy to jeszcze jest przeszkoda do pokonania, ale, co ciekawe, jednym z niewielu odwiedzających sale krakowskiego instytutu była pewna starsza pani, która nie potrafiła sobie poradzić z obsługą komputera. Oczywiście wywiązało to śmieszną sytuację, bo kobieta nie rozumiała nic z tłumaczenia opiekunów wystawy. Na domiar złego plansze informacyjne wprowadzały w błąd – przy każdym komputerze leżały opisy zupełnie innych gier, zaś o tych, które były uruchomione, nie znalazłem ani słowa.
Kolejne zaskoczenie in minus to kompromitująca frekwencja – na inauguracji wystawy zjawiło się… siedem osób. Miny zaszokowanych prelegentów mówiły wszystko, a trzeba powiedzieć, że to właśnie wykłady okazały się najciekawszą propozycją dla odwiedzających. Pierwszy z nich - autorstwa Flavio Escribano, prezesa stowarzyszenia ArsGames – dotyczył inicjatywy PlayLab, czyli laboratorium zajmującego się badaniem oddziaływania gier na psychikę graczy. Prelegent zaprezentował między innymi projekt oparty na Counter Strike’u. Dwóch graczy siedzących naprzeciw siebie podłączono do specjalnych sensorów odczytujących częstotliwość fal mózgowych. Zadaniem zawodników było jak największe zrelaksowanie się – gdy odczytywana praca mózgu nie przekraczała przyjętej normy, komputer danego gracza strzelał z pistoletu i zabijał rywala (oczywiście wirtualnie). Badaczom udało się także przenieść, za pomocą kamer, sensorów i akceleratorów graficznych, do trójwymiarowej rzeczywistości popularną w Hiszpanii grę planszową, w świecie której poruszamy się za pomocą maty do tańca. Warto wspomnieć, że ich działalność wspiera japoński gigant Sony, finansujący te przedsięwzięcia.
Druga prelekcja, której autorem był Michael Santorum (projektant Castlevanii: Lords of Shadow i jeden z szefów studia Mercury Steam; pracował także przy serii Commandos), dotyczyła różnorakich procesów zachodzących podczas produkcji gry. Jako przykład Santorum podał grę Braid i porównał jej finalny wygląd z wczesnym stadium produkcji, zwracając uwagę na szczegóły zmieniające rozgrywkę, takie jak umiejscowienie dźwigni, przeciwników czy wygląd tła. Autor zwracał także uwagę na szereg detali i drobiazgów, których często nie zauważamy podczas rozgrywki. Tutaj powołał się na przykład drugiej części Commandosów i posągu Buddy, który nie wzbudził w Azji spodziewanych kontrowersji oraz Świętego Graala, żywcem zaczerpniętego z przygód Indiany Jonesa. Prelegent pokazał także, jak tytaniczną pracę wykonują graficy, projektując świat gry. W tym wypadku przedstawił przykład prostego przejścia wydrążonego w skale, które możemy znaleźć podczas gry w najnowszą Castlevanię. Jego projektowanie na bazie dziedzińca jednego z hiszpańskich zamków trwało blisko tydzień, my zaś, nie zauważając szczegółów, przebiegamy przez nie w kilkanaście sekund. Jak mówi Michael Santorum: „produkcja gry trwa dwa-trzy lata, gracze zaś niszczą ich ciężką pracę w ciągu kilku godzin, nie zwracając uwagi na ogrom pracy, jaki wykonują”.
Ci, których ominęły wczorajsze wykłady mogą żałować, bo była to najciekawsza część wystawy, która już nie zostanie powtórzona. Sama prezentacja hiszpańskiej branży gier jest zorganizowana fatalnie – gry po hiszpańsku, źle przygotowane informacje, produkcje przeznaczone tylko dla graczy pamiętających stare dzieje. Dzieciaki szybko machną ręką, starsi gracze, którzy przyjdą zobaczyć Castlevanię, Runaway’a czy Commandosów srogo się zawiodą, a reszta tematem po prostu nie jest zainteresowana. Dla tych, którzy jednak skuszą się na to, by odwiedzić wystawę, niezbędne dane: Instytut Cervantesa, Kraków, ul. Kanonicza 12, przystanek: Plac Wszystkich Świętych (2 minuty drogi w stronę Wawelu), do 29 lipca, godziny: 11-17, sala nr 5 na pierwszym piętrze.
P.S. Komiczny akcent na zakończenie: wspomniana starsza pani pofatygowała się także na wykłady. Jeden z prelegentów zapytał ją żartobliwie, czy również czasami lubi zagrać. Odpowiedź była aż nadto zaskakująca: „Nie, ja nie bawię się w takie głupoty, a tak w ogóle to sądzę, ze te gry to kompletne marnotrawstwo czasu i kiedyś totalnie zniszczą ludzkość. Jeszcze wszyscy tego pożałują!”. Tak więc: GRAJMY W GRY I NISZCZMY ŚWIAT!