Wrażenia z importu #1 - Recenzja Catherine - Keii - 11 lipca 2011

Wrażenia z importu #1 - Recenzja Catherine

Keii ocenia: Catherine
90

Demo Catherine już w tym tygodniu trafi amerykańskiego PlayStation Store, a i sama premiera anglojęzyczna zbliża się wielkimi krokami. Co prawda nie jest jeszcze znana dokładna data, kiedy tytuł ten pojawi się w Europie, ale myślę, że nie będziemy zmuszeni długo czekać na „Katarzynę”.

Czy warto w ogóle zawracać sobie głowę tym połączeniem przygodówki i gry logicznej? Na to pytanie postaram się odpowiedzieć w poniższym tekście, opartym o japońską wersję Catherine.

Piękna dziewczyna, spędzanie wieczorów z przyjaciółmi w pobliskim barze, brak problemów – główny bohater, Vincent Brooks, zdecydowanie wiedzie żywot, którego można by mu zazdrościć. Wszystko jednak zmienia się, kiedy poznaje młodą Catherine i dopuszcza się zdrady. Gdyby tego było mało, Katherine, jego partnerka, zaczyna przebąkiwać coś o ustatkowaniu się i założeniu rodziny. Na domiar złego, media aż huczą od informacji o nagłych zgonach mieszkających samotnie mężczyzn, których ilość rośnie z każdym dniem. Czy koszmary Vincenta, w których jako owca musi wspinać się po pionowych, zbudowanych z sześciennych bloków wieżach, mają jakiś związek z całą tą sprawą? Odpowiedź wydaje się oczywista.

Jak zapewne zauważyliście na zwiastunach, Catherine to tytuł bardzo specyficzny. Na początku chciałbym rozwiać jedną, dość istotną wątpliwość. Mimo, iż dużą część w reklamie tego tytułu odgrywają podteksty seksualne, w grze nie ma nagości. Naprawdę, nie uświadczycie tam w pełni odsłoniętych piersi i tym podobnych (może poza jedynym wyjątkiem, ale nie wiem czy w ogóle się kwalifikuje...), gdyż wszystkie szczegóły anatomiczne są czymś zasłonięte lub znajdują się poza polem widzenia. Mimo to, gra zdecydowanie nie jest skierowana do młodszych odbiorców. Roi się w niej od wszelkiego rodzaju podtekstów, a na dodatek fabuła jest dość „dojrzała”. Nie będę zdradzał, o co dokładnie chodzi, ale odnoszę wrażenie, że młodsi gracze, skuszeni wdziękami obu Kaś, prawdopodobnie wynudziliby się podczas niektórych scen przerywnikowych.

Wiele więcej nie zobaczycie.

Rozgrywkę w bardzo wyraźny sposób podzielono na kilka elementów. To, co dzieje się z głównym bohaterem od rana do popołudnia oglądamy na przerywnikach, zarówno animowanych, jak i tych na silniku gry. Nie mamy wtedy żadnego wpływu na to, co dzieje się z postaciami, możemy jedynie zrelaksować się i chłonąć przedstawianą nam historię. Na szczęście ta bardzo rzadko przynudza, a dialogi stoją na wysokim poziomie.

 Wieczorem dostajemy w końcu kontrolę nad postacią, a gra zamienia się w coś w rodzaju przygodówki – chodzimy po barze, rozmawiamy z innymi gośćmi, od czasu do czasu podejmujemy decyzję, którą odpowiedź w rozmowie wybrać, a także odpisujemy na SMS-y od obu Katarzyn.

Możemy także napić się któregoś z oferowanych alkoholi, czego efektem jest zwiększenie szybkości w nocnej części logiczno-zręcznościowej oraz otrzymanie związanej z wybranym rodzajem napoju ciekawostki. Do dyspozycji jest także automat z grą „Rapunzel”, która sposobem rozgrywki przypomina koszmary Vincenta, a także szafa grająca.

Bar "Stray Sheep".

SMS-y zasługują na parę słów wyjaśnienia. Po wybraniu odpowiedniej opcji w komórce, tworzymy wiadomości wybierając różne dostępne warianty zdań. Możliwości jest sporo, a to, w jaki sposób będziemy korespondować z dziewczynami ma wpływ na naszą karmę, przedstawioną w formie paska u dołu ekranu, która z kolei odgrywa sporą rolę jeśli chodzi o monologi w głowie głównego bohatera podczas przerywników oraz późniejszą część gry. Wpływ na ów pasek mają także odpowiedzi udzielane podczas wizyt w konfesjonale, mających miejsce poza poszczególnymi planszami w części zręcznościowej.  Po każdej z nich możemy zobaczyć, jak odpowiedzieli na postawione pytanie inni gracze, co jest przyjemną ciekawostką.

Po powrocie do domu zaczyna się zdecydowanie najbardziej emocjonująca część gry, czyli Koszmar. Co noc zmuszeni jesteśmy do pokonania kilku powiązanych tematycznie poziomów, zakończonych ucieczką przed bossem. Zasady rozgrywki są banalnie wręcz proste – musimy tak przesuwać i popychać sześcienne bloki, aby wspinać się coraz wyżej, zwykle o jeden poziom naraz. Żeby nie stało się to zbyt monotonne, twórcy wprowadzili kilka dodatkowych elementów.

Możliwe jest bowiem zwiśnięcie na krawędzi sześcianu i poruszanie się w ten sposób między odpowiednio połączonymi kostkami. Drugim elementem wpływającym na styl gry jest fakt, że klocki nie spadają, jeśli chociaż jedna z ich dolnych krawędzi ma oparcie.

Podczas wspinaczki, co jakiś czas możemy natknąć się na pomagające w grze przedmioty oraz zrzucających nas, ale również dających się bez większych problemów zepchnąć w przepaść przeciwników.

Żeby nie było za łatwo, z upływem czasu dolne piętra wieży odpadają. W przypadku walk z bossami, dochodzi także unikanie ataków ogromnych przeciwników. Pośpiech jest także wskazany, jeśli interesuje nas zdobycie wysokiej oceny po zakończonym poziomie.

No dobrze, tyle teorii. A jak wszystko to wygląda w praktyce? Po pierwsze i najważniejsze, wiedzcie, że Catherine jest grą trudną. Poziom trudności był na tyle wysoki, że niedługo po japońskiej premierze pojawił się patch, który dodawał nowy, super-niski poziom trudności oraz zwiększył dwukrotnie ilość kontynuacji otrzymywanych po zdobyciu odpowiedniego przedmiotu.

Kiedy po raz pierwszy czytałem te rewelacje, machnąłem jedynie ręką, myśląc, że raban podnoszą osoby, których skusiła Catherine, ale dotychczas grali jedynie w różnego rodzaju visual novels.

Muszę jednak przyznać, że gra faktycznie jest dość trudna, głównie przez limit czasowy związany z opadaniem najniższych pięter. Tempo znikania planszy podczas walk z bossami jest jeszcze szybsze i człowiek naprawdę może się zirytować. Wystarczy bowiem, że niedaleko pod wyjściem pojawi się trudny moment i przechodzenie połowy etapu kilka razy mamy jak w banku.

Ten napis oglądać będziecie często.

Inna sprawa, że gra przez większość czasu nie jest niesprawiedliwa, także właściwie nie ma na co narzekać. Gorzej, iż pod koniec pojawia się pewien typ klocków, które łamią tę zasadę. Ruszają się one bowiem losowo, co może zniweczyć nawet idealny plan. Na szczęście nie ma ich zbyt wiele.

Wysoki poziom trudności i dość restrykcyjny limit czasowy mają też swoje zalety, bowiem Catherine potrafi być bardziej emocjonująca niż nowe Call of Duty, a satysfakcja z przejścia niektórych plansz nie ma sobie równych.

Mam również dobrą wiadomość dla osób, ceniących sobie długie gry – przejście tego tytułu po raz pierwszy zajęło mi około 18 godzin. Nie spieszyłem się co prawda i starałem się rozmawiać ze wszystkimi NPC-ami kiedy tylko miałem możliwość, a także spędziłem sporo czasu na automacie w barze, ale mimo to, Catherine zdecydowanie nie należy do gier krótkich. Oczywiście istnieje możliwość, że po prostu szło mi beznadziejnie, ale mimo to nastawcie się na ponad 10 godzin zabawy.

Szczególnie, że nie liznąłem nawet trybów Babel i Koloseum. Pierwszy pozwala na zabawę samemu lub z drugim graczem na czterech nowych planszach, które odblokowuje się przez zdobywanie złotych trofeów w trybie Story. Koloseum umożliwia zaś rywalizację w dwie osoby, której celem jest jak najszybsze dotarcie do szczytu.

Na pytanie, czy jest to pozycja warta zakupu, odpowiem następująco – jeśli spodoba się Wam demo, pełną wersję bierzcie bez zastanowienia. Jeśli zaś próbka odstraszy Was, cóż, widać to nie gra dla Was. Wydaje mi się bowiem, że nie warto męczyć się z sekcjami zręcznościowymi dla samego poznania fabuły, bo jest ich jednak dość sporo i zapewne nawet na najniższych poziomach trudności, do łatwych nie należą.

Mnie osobiście Katarzyny urzekły i jeśli tylko nie macie uczulenia na anime i gry logiczne, polecam dać im szansę. Obojętnie, którą zamierzacie wybrać.

Keii
11 lipca 2011 - 19:51