Wrażenia z importu #3 - Recenzja Gravity Rush - Keii - 25 lutego 2012

Wrażenia z importu #3 - Recenzja Gravity Rush

Keii ocenia: Gravity Rush
100

O tytułach startowych Vity powiedzieć można wiele dobrego, ale zdecydowanie nie ma wśród nich żadnego system sellera. Na szczęście Gravity Daze, znany na Zachodzie jako Gravity Rush zmienia ten stan rzeczy. Po szczegóły zapraszam do poniższej recenzji.

Przedtem jednak jedna uwaga - jak wspominałem w poprzednim tekście screeny łapane przez Vitę są brzydkie. W związku z tym, patrząć na zrzutki pamiętajcie, że gra wygląda w ruchu dużo lepiej niż na screenach.

Gravity Rush pierwotnie powstawało na PS3, ale na pewnym etapie produkcji ktoś zdecydował, że gra zostanie tytułem na nową przenośną konsolę Sony. Całe szczęście, że tak się stało. Co prawda otrzymaliśmy tytuł wyglądający trochę gorzej, ale Vita okazała się być idealnym dla tej gry systemem. Już tłumaczę dlaczego.

 Kat, główna bohaterka na początku gry budzi się nie pamiętając jak się nazywa oraz jak znalazła się w będącym obszarem gry mieście. Od spotkanego czarnego kota otrzymuje moc kontroli grawitacji, która pozwala jej pomagać mieszkańcom tajemniczej podniebnej metropolii, w której z jakiegoś powodu się znalazła. Nie jestem co prawda specem w tej materii, ale wydaje mi się, że biorąc pod uwagę wszechobecne pompy i sterowce, najlepszym określeniem świata Gravity Rush będzie „steampunk”.

Ekran tytułowy. Reszta gry jest (niestety) po japońsku.

Fabuła komplikuje się wraz z pojawieniem się motywów innych wymiarów i drugiej użytkowniczki mocy grawitacyjnych – dziewczyny imieniem Crow. Pełno tu ciekawych zwrotów akcji, ale niestety nie wszystko zostaje w satysfakcjonujący sposób wyjaśnienie. Zapewne miało to na celu zostawienie furtki dla sequela.

 Historia przekazywana jest dwojako. Podczas biegania po mieście i zagadywania do przechodniów widzimy zwykle zwykłe dymki z dialogami. Ważne momenty fabularne mają zaś formę komiksu, którego strony możemy do pewnego stopnia obracać za pomocą Vitowego żyroskopu. Tylny panel dotykowy służy do przesuwania ich by zobaczyć całość dłuższych dymków i na szczęście jest to jego jedyne użycie w grze.

Wbrew pozorom "japońskości" w grze jest bardzo mało.

Z jakiegoś powodu twórcy zdecydowali się, że językiem świata gry będzie… Francuski. Niestety, zupełnie go nie rozumiem, więc nie wiem nawet, czy dziwne dźwięki wydawane przez postacie faktycznie nim są, czy może to jakiś zmyślony dialekt. Niestety nie usłyszymy go prawie w ogóle poza scenkami, gdyż znaczna większość dialogów nie jest czytana.

 Większość akcji toczy się na obszarze wspominanego podniebnego miasta. Jeśli chodzi o paletę barw, przeważają żółcie i brązy, ale nie martwcie się, nie jest tak źle jak wielu nowoczesnych FPSach. Niektóre dzielnice mają bowiem zupełnie inny klimat i nie raz zobaczyć można miasto nocą, którego kolorystyce zdecydowanie daleko wtedy od szaro-burej.

 No dobrze, barwy barwami, ale jak ogólnie prezentuje się grafika i animacja? Zaskakująco dobrze! Wszędzie widać ogromną dbałość o szczegóły. Postacie ruszają się bardzo płynnie i do ich wyglądu naprawdę nie można się przyczepić. Samo miasto, pełne latarni, płotów i innych elementów, które można zniszczyć również wygląda na wykonane znakomicie.

Jedynym co mi nie grało były postacie przeciwników. Plamy „ciemności” ze świecącymi białymi oczami wyglądają co prawda złowieszczo, ale kontrast między nimi i całą resztą świata gry wydaje mi się jednak mimo wszystko trochę zbyt duży.

 Niestety biorąc pod uwagę prędkość przemieszczania się po mieście, czasem zdarzają się sytuacje, w których tekstury obiektów nie nadążają z pojawianiem się, a grze zdarza się trochę zwolnić. Na szczęście to drugie nie występuje zbyt często, a biorąc pod uwagę rozmiar miasta oraz fakt, iż mamy do czynienia przenośną konsolą, mogę powiedzieć, że i tak jest dobrze.

Boli trochę widoczny na postaciach aliasing oraz mniejsza od natywnej rozdzielczość, ale twórcy musieli zapewne zdecydować, czy lepsze to, czy chrupiąca co chwilę animacja.

 Od strony muzycznej również ciężko się do czegoś przyczepić. Całkiem sporo tu jazzu, a utwory umiejętnie współgrają z tym, co dzieje się na ekranie. Irytować mogą jedynie krzyki i pojękiwania Kat przy spadaniu z dużych wysokości i wyprowadzania latającego kopniaka. Na szczęście efekty dźwiękowe można przyciszyć w opcjach.

 Co do grywalności, to muszę przyznać, że sprawdzam większość nowych tytułów, ale muszę szczerze przyznać, że nie pamiętam, kiedy tak dobrze bawiłem się przy grze. Z jednej strony mamy solidnie skonstruowany świat i najwyższych lotów oprawę, a z drugiej idealnie pasujący do tego wszystkiego gameplay.

 Biorąc pod uwagę tytuł, można domyślić się, że grawitacja odgrywa tu znaczną rolę. Owszem, naciskając R możemy unieść się i za pomocą wbudowanego w Vitę żyroskopu (lub w wersji dla nudziarzy – prawej gałki) obracamy kamerę. Po naciśnięciu X, Kat zaczyna lecieć w stronę punktu wskazanego przez środek ekranu, lądując na znajdującej się tam ścianie/suficie/podłodze. W tym momencie płaszczyzna ta traktowana jest jak podłoże i można swobodnie po niej biegać.

 Machanie Vitą daje masę frajdy, chociaż ciężko w ten sposób grać na przykład w pociągu. Mimo to, nie uważam sterowania żyroskopem za wprowadzony na siłę bajer, wręcz przeciwnie, do samego końca w ten sposób manewrowałem kamerą i doskonale się przy tym bawiłem.

 Wszelkie powietrzne zabawy ograniczone są przez regenerujący się podczas pobytu na ziemi pasek „grawitacyjnej energii”, który można wydłużyć zbierając rozsiane wszędzie fioletowe kryształy. Wykorzystujący je system upgrade’ów jest jednak dużo bardziej rozbudowany i pozwala nam również wzmocnić siłę ataków, zwiększyć ilość HP, prędkość opadania po naciśnięciu X itp.

 Inne grawitacyjne moce do naszej dyspozycji to odpowiednio – przenoszenie i rzucaniem przedmiotami, transportowanie ludzi oraz grawitacyjny ślizg. Ten ostatni wykonuje się trzymając ekran Vity dwoma palcami i sterując całą konsolą jak kierownicą. Nie będę ukrywał, że opanowanie go zajęło mi sporo czasu.

 Walka nie należy do zbyt skomplikowanych. Ot, kwadrat odpowiada za atak, a macnięcie ekranu dotykowego za unik. To ostatnie jest pomysłem beznadziejnym i bardzo żałuję, że nie przyporządkowano go gdzieś indziej.  Podczas latania, naszą główną bronią jest dość mocny powietrzny kopniak. Kamera podczas starć, głównie tych powietrznych potrafi zaszaleć, ale da się do tego przyzwyczaić.

 Głównym źródłem kryształów potrzebnych do wzmacniania wszystkich powyższych mocy są rozrzucone po mieście wyzwania. Zwykle sprowadzają się do zaliczania checkpointów na czas z możliwością używania jedynie określonych mocy lub pokonywania odpowiedniej ilości przeciwników.

Zdobycie złota często wymaga powtarzania jednego wyzwania po kilka/kilkanaście razy i tu pojawia się największa dla mnie wada Gravity Rush. O opcji „retry” w środku wyzwania można zapomnieć. Jeden z twórców gry, zapytany na Twitterze o powód jej braku, odpowiedział, że na jej umieszczenie nie było czasu, gdyż okazała się bardzo trudna do wprowadzenia. W tej sytuacji pozostaje jedynie skończenie challenge’a i wybranie „retry” z ekranu z punktacją.
Skoro zaś o punktacji mowa, nie można nie wspomnieć o sieciowych rankingach, w których bardzo łatwo można sprawdzić jak ma się nasz wynik do rezultatów znajomych.

Niestety, ponieważ Gravity Rush podobnie jak większość singlowych gier na Vitę cierpi na przypadłość „wyłączania funkcji sieciowych” podczas gry, trzeba się przygotować na logowanie przy każdorazowym sprawdzaniu leaderboardów.

 Jako, że Gravity Rush jest tytułem akcji przeznaczonym na konsolę przenośną, można by przypuszczać, że będzie grą krótką. Guzik. Ukończenie go zajmuje od 13 do mniej więcej 18 godzin, zależnie od tego czy chce się masterować wyzwania, a jeśli ktoś chce zdobyć platynę, musi liczyć się z poświęceniem na to 15-20 godzin. Do tego twórcy już zapowiedzieli „story DLC” i o ile zwykle bardzo nie lubię takich dodatków, to tym razem nie mogę się doczekać.

Przyznam się bez bicia, że jestem jedną z osób, które na zdobycie platyny potrzebowały 20 godzin.

 Podsumowując, Gravity Rush jest jednym z najlepszych tytułów „przenośnych”, w jakie w życiu grałem. Ba, dał mi dużo więcej frajdy niż większość tytułów AAA, które ukazały się przez ostatnie paru lat. Jeśli kupiliście/zamierzacie kupić Vitę, jest to dla Was pozycja absolutnie obowiązkowa.

Data europejskiej premiery Gravity Rush  to 13.06. Dodatkowo, wbrew wcześniejszym zapewnieniom SCEE, tytuł ten pojawi się na Starym Kontynencie również w wersji pudełkowej.

Keii
25 lutego 2012 - 05:58