Recenzja filmu 'Zoom - Akademia Superbohaterów' - Strider - 16 lipca 2011

Recenzja filmu "Zoom - Akademia Superbohaterów"

Nie jestem TV-maniakiem. Rosnąca liczba obowiązków nie pozwala mi z reguły śledzić cotygodniowych przygód moich ulubionych bohaterów, czas wolny wolę więc spędzić przy dobrej książce lub grze, w przypadku których nie muszę dostosowywać się do sztywnych ramówek stacji telewizyjnych. Od czasu do czasu lubię jednak zasiąść przed telewizorem i popodziwiać, czym raczą swych odbiorców co popularniejsze stacje. Od czasu do czasu wpadnie mi coś w oko. Od czasu do czasu film obejrzę do końca.

Tym razem sytuacja taka miała miejsce w czasie wertowania programu najbardziej słonecznej polskiej stacji telewizyjnej – moje biedne, wymęczone oczy wyłapały z natłoku seriali tytuł, który od razu mi się spodobał: Zoom. Akademia Superbohaterów. Gatunek: komedia. W sumie, myślę sobie, czemu nie? Najwyżej zmarnuję dwie godziny życia. Nie pierwszy, nie ostatni raz.

Zoom... opowiada historię Sheparda (aka: Kapitana Zooma), byłego lidera drużyny superbohaterów. Jeśli czytaliście kiedykolwiek komiksy Marvela lub DC Comics, wiecie doskonale o co chodzi – zgrabnie skrojone trykociki, nadprzyrodzone moce, ratowanie świata, walka z superpotężnymi przeciwnikami etc. Chleb powszedni każdego amerykańskiego herosa. Drużyna Zooma rozpada się jednak – jego brat przechodzi na ciemną stronę mocy i zabija pozostałych członków zespołu. Przeżywa tylko Shepard, który poświęcając swoje moce zabija brata, wyrzucając go do innego wymiaru.

Mijają lata. Shepard, pozbawiony niemal zupełnie swych dawnych zdolności, stara się prowadzić w miarę normalne życie. Po raz kolejny jednak przeznaczenie postanawia się o niego upomnieć – armia amerykańska odkrywa, że Wstrząs, brat Zooma, nie tylko przeżył wyrzucenie go do innego wymiaru, ale wkrótce powróci do naszego świata. Wojsko postanawia więc po raz kolejny przeciągnąć Zooma na swoją stronę, tym razem w charakterze nauczyciela – w ciągu dwóch tygodni ma wyszkolić on czwórkę dzieciaków na superbohaterów, zdolnych powstrzymać Wstrząsa oraz uratować ludzkość.

Siadając do oglądania Zooma... nastawiłem się na tanią rozrywkę i zbiór dość prymitywnych żartów. O dziwo, pomyliłem się. Przynajmniej częściowo. To oczywiste, że amerykańska komedia mająca parodiować komiksowe historyjki o superherosach, nie mogła poziomem żartów i absurdu zrównać się z filmami Monty Pythona, ale nie jest tak źle, jak się początkowo obawiałem. Nie ma więc w tej produkcji żartów o pierdzeniu (no dobra: jest jeden, ale musimy im wybaczyć - to w końcu tylko Amerykanie :)), nie ma jednak także bardziej wysublimowanego humoru. Ot, sporo zabawnych scen, przy których nie musimy się jednak nadmiernie wysilać intelektualnie i kilka zupełnie idiotycznych, z wywracającymi się na prostej drodze ludźmi – miało być zabawnie, wyszło głupio. Bywa.

Nienajgorzej prezentuje się również gra aktorska głównych bohaterów, chociaż, podobnie jak w przypadku humoru, niczym szczególnym się ona nie wyróżnia. Nie razi, ale mogłaby stać jednak na nieco wyższym poziomie, szczególnie jeśli chodzi o Courtney Cox, dość często drażniącą widza swoim zachowaniem.

Film powinien ucieszyć fanów zespołu Smash Mouth, który nagrywał ścieżkę dźwiękową do Zooma.... Wśród co ciekawszych utworów, jakich możemy posłuchać, wymienieć należy m.in. Everyday superhero oraz It's not easy. Wszystkie piosenki świetnie komponują się z akcją i są chyba największą atrakcją tego, dość średniego w gruncie rzeczy, filmu.

W ogólną "średniość" Zooma... wpisuje się również (a jakżeby inaczej) polskie tłumaczenie tekstów, które czasami odziera dialogi z wszystkich żartów. Najbardziej jaskrawym tego przykładem, jest scena, w której pracownik przydrożnej restauracji (coś w stylu McDonaldsa) widzi odlatujący statek kosmiczny i z nadzieją w głosie mówi: "Take me to your leader!". Polski tłumacz zdecydował się na przetłumaczenie tego, jako: "Zabierzcie mnie ze sobą!". Kurka, dosłowne tłumaczenie byłoby dla Polaka niezrozumiałe, czy jak?

Zoom. Akademia Superbohaterów nie jest filmem wybitnym. Ba! nie jest nawet filmem dobrym. To typowy średniak, na którego nie warto wydawać pieniędzy, jeśli trafi się nań w jakimś sklepie (chociaż, gdyby znalazło się go w jakimś kartonie "filmy po 5 zł", to czemu nie...), jednak jeśli wyłapiecie go kiedyś w ramówce jakieś stacji telewizyjnej, to możecie spokojnie go obejrzeć. Przez te półtorej godziny na pewno nie będziecie się (aż tak bardzo) nudzić, choć na rozrywkę na wysokim poziomie, również nie macie co liczyć.

 

Ocena: 3/5

Strider
16 lipca 2011 - 17:03