Kilka słów o fenomenie 'Neon Genesis Evangelion' - Strider - 13 września 2013

Kilka słów o fenomenie "Neon Genesis Evangelion"

W jednym z komentarzy sprzed kilku miesięcy zostałem poproszony o napisanie recenzji "Neon Genesis Evangelion". Dzisiaj – przynajmniej częściowo - spełniam zadość tej prośbie. Sam tekst nie będzie jednak recenzją, a raczej nieco wybiórczym spojrzeniem na serial, który w ciągu ośmiu lat obejrzałem ponad dwadzieścia razy.

Pierwszy kontakt z produkcją Gainaxu zaliczyłem jakoś na przełomie pierwszej i drugiej klasy liceum. Głupio się przyznać, ale niewiele się po niej spodziewałem. Na anime w ogóle się wtedy jeszcze nie znałem, a o samym serialu dowiedziałem się w zasadzie przypadkiem – w jakimś konkursie do wygrania był T-shirt z nadrukowaną dziwną czaszką (dzisiaj wiem już, że była to maska Sachiela) i informacją, że to podobno szczytowe osiągnięcie japońskiej kinematografii. Kilka godzin później miałem za sobą dwa pierwsze odcinki i...

... i zupełnie nie rozumiałem szumu wokół serialu. Nastoletni chłopak zostaje wsadzony do wielkiego mecha ("Evangeliona", lub – skrótowo - "Evy") i wysłany do walki z dziwnym stworem ("Aniołem") niszczącym Tokio. Banał. Nawet moje marne pojęcie o Japonii było wystarczające, żeby wiedzieć, że ogromne roboty i ratowanie świata (czy raczej: Tokio) przed wszelakimi potworami to absolutny standard historii z Kraju Kwitnącej Wiśni. No dobra, w tym przypadku był to akurat dobrze wyreżyserowany banał, nie zmienia to jednak faktu, że początkowo wyjątkowości serialu nie zapowiadało absolutnie nic.

Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia co skłoniło mnie do obejrzenia kolejnych odcinków. Pamiętam za to, że mniej więcej w połowie serii wiedziałem już, że oglądam coś niezwykłego. Po raz pierwszy w życiu zetknąłem się z serialem, który z każdym kolejnym odcinkiem stawiał w zasadzie tylko nowe pytania, nie dając żadnych odpowiedzi.

Bo fabuła Evangeliona jest skomplikowana. Pozornie naiwna opowiastka science-fiction o walce nastolatków z potworami bardzo szybko przekształca się w złożoną historię ludzi, którzy za wszelką cenę starają się uratować ludzkość przed zagładą, samemu przy tym nie wariując w otaczającym ich świecie.

Najpiękniejszą cechą serialu jest jego wielopłaszczyznowość, siłą rzeczy niemożliwa do przeanalizowania przy jednokrotnym seansie. "Neon Genesis Evangelion" tonie w symbolice religijnej, psychologii oraz nawiązaniach do historii i literatury. Po siedemnastu latach od premiery ludzie nadal z tym samym zapałem spierają się o znaczenie i kolejność pojawiania się kolejnych Aniołów, o to dlaczego w pierwszym odcinku główny bohater, Shinji, przez sekundę widzi na ulicy dziewczynę, której nigdy nie spotkał i która ciężko ranna przebywała w tym czasie w szpitalu, i dlaczego okręty floty ONZ noszą nazwy po bohaterach sztuk Szekspira.

Jednak to, co w "Evangelionie" najważniejsze, kryje się jeszcze głębiej. To bohaterowie. Tak złożone charakterologicznie postacie to rzadkość, nie tylko przypadku produkcji telewizyjnych, ale również literatury i filmu. I nie mówię tylko o głównych bohaterach, gdyż serial można równie dobrze oglądać skupiając się tylko na wybranej drugo-, czy nawet trzecioplanowej postaci. W jednym z ostatnich odcinków major Misato Katsuragi, opiekunka Shinji'ego, wypowiada znamienne słowa: "Tragedią programu EVA są jej ludzie". Trudno o lepsze podsumowanie tej historii, w której strach przed odrzuceniem, cierpienie i załamania nerwowe dotykają po równo wszystkich bohaterów, a śmierć ostatniego Anioła zamiast radości ze zwycięstwa dobra nad złem, przynosi widzowi gorzkie uczucie klęki i przekonanie, że to nie ludzkość jest tą, "która powinna odziedziczyć przyszłość".

Jak znam życie, w komentarzach pojawią się prawdopodobnie zarzuty o to, że popełniłem świętokractwo, skracając opis tego serialu do zaledwie jednej strony tekstu. Co mam na swoje usprawiedliwienie? Tylko to, że przed laty napisałem dla Tawerny RPG o wiele dłuższą recenzję w której byłem tak samo daleki od wyczerpania tematu jak dziś. Bo o serialu Hideakiego Anno można napisać rozprawę naukową, a temat i tak pozostanie niewyczerpany.

Na koniec jeszcze jeden cytat, tym razem już nie z serialu, ale na jego temat (cześć, Adventure!):

Ja: "Wiesz, ostatnio znowu oglądałem Evangeliona. I już, już wydawało mi się, że zrozumiałem o co chodzi w zakończeniu.."

Kolega: "Ale nie zrozumiałeś, nie?"

Ja: "Nie..."

Kolega: "Bo tego się nie da zrozumieć... Nieważne ile razy je obejrzysz..."

Strider
13 września 2013 - 10:32