Do serii Heroes of Might and Magic mam stosunek szczególny. Pamiętam premierę jej pierwszej odsłony i pamiętam moje zdziwienie, gdy stało się jasne, że mam do czynienia ze znacznie unowocześnioną „kontynuacją” King’s Bounty. Miłość do dzieła Jona van Caneghema nie zgasła wraz z nadejściem „dwójki”, wręcz przeciwnie. Byłem tak podekscytowany jej istnieniem, że od razu zacząłem tworzyć tekstowy FAQ do tej gry - jak się później okazało, najobszerniejszy na świecie. Seria Heroes of Might and Magic pomogła mi też zadebiutować w roli tekściarza. Recenzjopis drugiej odsłony tego cyklu był jednocześnie pierwszym artykułem mojego autorstwa, który pojawił się w prasie, a konkretnie w powoli rozwijającym się magazynie CD Action – numer 2/97, jakby kto pytał.
Biorąc pod uwagę powyższe, nie zdziwcie się, że wersję beta „szóstki” odpalałem z drżącymi rękami. Chciałem zagrać już dawno, ale jak na złość musiałem dać sobie siana ze względu na chwilowy brak Internetu w domu. Dziś mam już za sobą misję z tutorialu i choć tak naprawdę nie zobaczyłem nawet ułamka tego, co przyszykowało studio Black Hole Entertainment, stwierdzam, że jest nieźle. Owszem, gra została bardzo uproszczona. Tylko trzy, obok złota, surowce, leczenie połączone ze wskrzeszaniem jednostek, brak kar dla kuszników za strzelanie przez przeszkody (za wyjątkiemi murów), niezbyt urozmaicone pola walki – każdy kto na Heroesach zjadł zęby, od razu zauważy takie rzeczy. Ale poczułem to miłe ukłucie w sercu, gdy usłyszałem doskonale znane i nowe kawałki, z radością zagłębiłem się w ten fantastyczny świat, bo to jest po prostu to. To, co chciałem dostać od lat.
Nie wiem jeszcze czy „szóstka” zaspokoi mnie tak mocno, jak poprzednie gry z tej serii – w „piątkę” i jej dodatki grałem kilkaset godzin, więc w opcji minimum Heroes VI powinien umilać mi wieczory przez przynajmniej dwa miesiące. Ale jestem dobrej myśli. Obym się nie zawiódł.
Wynurzam się również na: Facebook // Google+ // Twitter