Zabawni Szefowie Wrogowie - fsm - 22 sierpnia 2011

Zabawni Szefowie Wrogowie

Czas lekkich letnich filmów trwa w najlepsze. Szefowie Wrogowie idealnie wpisują się w ten trend. Po seansie mózg nie boli (ani od nadmiernego wysiłku, ani od zbyt dużej dawki kretynizmu), gęba sie pośmiała i nie ma poczucia straconych pieniędzy. Niestety - nie ma też porażającego zachwytu.

Szefowie Wrogowie zrobili oszałamiającą karierę za oceanem i chyba nic dziwnego - korporacyjna (i nie tylko) Ameryka potrzebuje wentyla bezpieczeństwa, dzięki któremu może wyżywać się na zwierzchniku bez ryzyka utraty stanowiska. A Horrible Bosses to film właśnie o tym. O wyżywaniu się. Najpierw szefowie uciskają podwładnych, a potem podwładni chcą szefów zabić. Dosłownie.

Punkt wyjściowy jest bardzo "śmiechogenny", zwiastuny filmu również dawały nadzieję na naprawdę bardzo zabawną komedię. Tymczasem śmiesznie jest, ale nie aż tak. Szefowie to taka mrocznawa (miejscami) farsa, w której klasycznych gagów jednak brakuje. Tym niemniej film ogląda się bardzo przyjemnie, a historia rozwija się w sposób zadowalający (ba, jest nawet zaskoczenie). Główna siła produkcji Setha Gordona drzemie jednak w doborze aktorów. To ten niebywale fantastyczny zestaw bardzo zdolnych ludzi sprawia, że film warto obejrzeć. Szefowie w postaci cudownie psychopatycznego Kevina Spacey'ego, rozkosznie buraczanego Colina Farrella (zaczeska i brzuszek to jego pomysły i szkoda, że nie dostał więcej czasu ekranowego) oraz inna, niż zwykle (bo popaprana) Jennifer Aniston to trio zabawniejsze i lepiej nakreślone, niż trójka głównych bohaterów. Jason Sudekis daje radę, bo ma doświadczenie w graniu w durnowatych filmach (choć nie wiem, czy taki mega-lovelas do niego pasuje), Jason Bateman jest po prostu spoko koleżką, ale prawdziwym mistrzem jest Charlie Day - jemu teraz wróżę karierę podobną do tej, którą robi Zach Galifianakis. Będę trzymał kciuki.

Końcowy akapit poświęcę Jamiemu Foxxowi. Jego Motherfucker Jones (przytomnie przetłumaczony jako Matkojebca) to czarnoskóry "madafaker" sprawiający, że wszystkie z nim rozmowy są naprawdę zacne. No i za samo imię należy się porządny high five. Jeśli gustujecie w tego typu (miejscami czarnym) humorze, nie nastawicie się na najśmieszniejszy film świata, ale na dosyć zabawną komedię wpisującą się w nurt "dorosłych" filmów tego typu z ostatnich lat i nie wstaniecie z foteli od razu, gdy film się skończy (w trakcie napisów są bonusy), to będziecie usatysfakcjonowani. Wykresu nie będzie, bo naprawdę trudno byłoby ułożyć sensowną linię, jak że mało scen naprawdę zapadło mi w pamięci. No, może za wyjątkiem Charliego Daya śpiewającego That's Not My Name - awesome i wysoki bardzo punkt na wykresie.

PS. Ostatnio zwiastuny komedii dają nadzieję, na coś więcej, niż wychodzi w ostatecznym rozrachunku. Zła Kobieta to straszny średniak, Your Highness to film śmieszny, ale z gagów wyprztykał się w zwiastunach, Szefowie też mieli być (w moim odczuciu) zabawniejsi... Stagnacja?

fsm
22 sierpnia 2011 - 10:15