Skończyły się wymówki, większość spraw załatwiona i mogę w końcu z czystym sumieniem zabrać się za pisanie planowanego od dłuższego czasu "pamiętnika" z mojego pobytu w Japonii.
Pierwotnie miałem zamiar umieszczać na Gameplayu jedynie teksty poświęcone w mniejszym bądź większym stopniu grom, a całą resztę publikować na „zwykłym” blogu. Ostatecznie jednak doszedłem do wniosku, iż tutejsi czytelnicy również zainteresowani będą opisem życia studenta-obcokrajowca w Kraju Kwitnącej Wiśni.
Jak się tu znalazłem? Cóż, najlepiej zacznę od początku...
To, że jestem studentem japonistyki, dla wszystkich, którzy spojrzeli w prawą część strony nie jest żadną tajemnicą. Obecnie mam zaliczone wszystkie poza seminarium zajęcia z piątego roku, więc po przyjeździe czeka mnie jedynie napisanie pracy magisterskiej.
Wyjazd umożliwiło mi zdanie egzaminu na stypendium rządu japońskiego, znanego powszechnie japonistom jako Monbushou, odbywającego się raz do roku w Warszawie.
Nie licząc ćwiczeń polegających na zapisie i odczytywaniu kanji, całość jest testem wyboru, sprawdzającym znajomość gramatyki oraz umiejętność czytania ze zrozumieniem długich tekstów.
Pisemna część miała miejsce w lutym, a dwa tygodnie później 15 osób z najwyższymi wynikami otrzymało informację o przejściu do etapu ustnego, którego termin przypadał na połowę marca.
Czas ten trzeba było poświęcić na żarliwe przygotowania, część ustna jest bowiem głównie wymówką na dostarczenie do ambasady wymaganych przez Japończyków papierów, wśród których znajduje się na przykład oświadczenie lekarskie. Do jego otrzymania potrzebna jest cała gama badań, w tym zdjęcie rentgenowskie klatki piersiowej oraz uiszczenie odpowiednio wysokiej opłaty za sam fakt wypełnienia dokumentu w języku angielskim. Do tego, oprócz masy papierkologii z uniwersyteckiego sekretariatu, konieczne było także opisanie tematu, nad którym teoretycznie będzie się pracować podczas pobytu w Japonii.
O samym egzaminie ustnym nie ma właściwie co pisać, gdyż sprowadzał się jedynie do parominutowej rozmowy. Teraz najlepsze – ostateczne wyniki wysyłane są praktycznie zawsze… w połowie sierpnia. Tak, pięć miesięcy później. Nie muszę chyba mówić, jak bardzo utrudnia to zaplanowanie sobie wakacji.
Szczerze mówiąc nie robiłem sobie zbyt wielkich nadziei, gdyż dwa lata temu również udało mi się dostać do części ustnej i ostatecznie po prawie pół roku oczekiwania pokazano mi drzewo, ale jak widać, tym razem się udało. Na dodatek wyniki pojawiły się wyjątkowo wcześnie i już na początku sierpnia wiedziałem, że wyjeżdżam. Dwa tygodnie później nadeszła informacja, iż dostałem się na pierwszy z trzech wybranych przeze mnie uniwersytetów – Tokyo University of Foreign Studies, czyli po japońsku 東京外国語大学 (Toukyou Gaikokugo Daigaku).
Tym razem formalności było na szczęście dużo mniej niż przed egzaminem ustnym. Konieczne było właściwie tylko wyrobienie sobie wizy studenckiej oraz odpowiedzenie na kilka maili z uniwersytetu i ambasady.
Tak w dużym skrócie przedstawiają się moje perypetie związane z egzaminem. W następnym wpisie możecie się spodziewać wrażeń z podróży, w tym z mojego pierwszego w życiu lotu samolotem. W planach także obowiązkowa relacja z wycieczki do Akihabary, wizyty w retro sklepie w Ikebukuro oraz wiele innych.
Ewentualne pytania, krytykę lub propozycje tematów, które chcielibyście bym poruszył, umieszczajcie w komentarzach.
Yoroshiku!