Antares kontra kinematografia: Contagion – Epidemia Strachu - Antares - 8 listopada 2011

Antares kontra kinematografia: Contagion – Epidemia Strachu

W życiu gracza przychodzą dni, w których wypada odłożyć pada i zaprzestać sieciowych potyczek w „Battlefieldzie 3”, by wyjść z domu i zasmakować dóbr kultury innych niż interaktywne wideo. W myśl tej zasady udałem się w zeszłą sobotę do kina na „Contagion” (dosłownie „zakażenie”), jak zawsze przemianowany przez naszych genialnych tłumaczy-artystów na  „Epidemia Strachu”. Zastanawiam się czasem, czy w środowisku ludzi nadających polskie nazwy produkcjom filmowym nie panuje przypadkiem jakiś tajemniczy zakład o flaszkę jakiegoś drogiego trunku, w którym wygra ten, kto wymyśli najgłupszy tytuł. Zostawiając jednak biednych, niewyżytych artystycznie ludzi w spokoju, przyjrzyjmy się bliżej samemu filmowi. Gdybym miał opisać go jednym zdaniem stwierdziłbym, że został stworzony specjalnie dla polskiego odbiorcy.

Na początek proponuję zabawę. Włączcie na chwilę telewizor i poszukajcie kanału, na którym emitowany będzie blok reklamowy. Następnie policzcie ile reklam, dotyczyło różnorakich leków, lub specyfików mających chronić nasze cenne zdrowie przed wszechobecnymi bakteriami. Hemoroidy, bolesne miesiączki, lekkie nietrzymanie moczu, kaszel, katar, złośliwe zarazki w toalecie, zwierzaki pełne pcheł i roztoczy – wszystko to czeka, by złośliwie utrudnić już i tak ponurą, naszą polską rzeczywistość. Dzielny Polak staje się więc ekspertem od leków, zwłaszcza w okresie jesienno-zimowym pouczając swojego lekarza co i na co powinien mu przepisywać. Co to wszystko ma wspólnego z „Contagion”? Film opowiada o epidemii nowego nieznanego wirusa i powstającej wokół niego ogólnoświatowej paranoi, a emitowany jest teraz, czyli w okresie wzmożonej ilości zachorowań na przeziębienie i grypę. Gdybym był pozbawionym zdrowego rozsądku miłośnikiem teorii spiskowych- jak jeden z bohaterów tej historii- mógłbym stwierdzić, że wszystko to zostało tak przemyślane, byśmy po seansie udali się do najbliższej przychodni celem zakupu szczepionki na grypę.

„Contagion” jawi się jako typowy film katastroficzny, w którym odnajdziemy do bólu klasyczne motywy – nieznany wirus dziesiątkujący kolejnych chorych na całym świecie, bezradnych naukowców którzy próbują go pokonać, rząd planujący akcję izolacji określonych miast, narastające niepokoje społeczne i towarzyszące im bezprawie oraz wmieszanych w to wszystko bohaterów, którzy robią wszystko by uratować najbliższych. Reżyser Steven Soderbergh (przez nas Polaków znany przede wszystkim dzięki ekranizacji powieści Stanisława Lema „Solaris”) zadbał o to, by w jego produkcji wystąpiła plejada gwiazd. W rolę doktora dowodzącego sztabem pracującym nad opracowaniem szczepionki wcielił się Laurence Fishburne (Morfeusz z trylogii „Matrix”), zaś po przeciwnej stronie barykady stanął rządny sensacji i pieniędzy bloger, którego zagrał Jude Law (główny bohater w rewelacyjnym „Wrógu u Bram”). W tym czasie Matt Damon („Szeregowiec Ryan”, „Władcy Umysłów”), jako jeden z nielicznych zdających się być odpornymi na wirusa, próbuje zapewnić córce bezpieczeństwo w ogarniętym chaosie mieście. W filmie nie zabrakło też znanych ładnych pań. Pojawiają się między innymi Gwyneth Paltrow („Zakochany Szekspir”, „Iron Man”), Kate Winslet- do której niejeden nastolatek wzdychał po premierze „Titanica”- oraz Marion Cotillard (prześladująca niczym złe fatum Leonarda Dicaprio w „Incepcji”). Ostatnią zapamiętałem głównie ze względu na delikatne podobieństwo do Katy Perry, które jest czasem wspominane w internecie wraz z nazwiskami Zooey Deschanel i Emily Blunt.

By wywołać u widza poczucie niepewności, zastosowano sprytny zabieg. Jedna z postaci ginie bowiem już w pierwszych minutach, co jest dosyć oryginalnym rozwiązaniem. Zazwyczaj w hollywoodzkich produkcjach bohaterowie odgrywani przez znanych aktorów dziwnym trafem utrzymują się przy życiu dłużej, niż postacie drugoplanowe. W „Contagion” jest inaczej- morderczy wirus nie przebiera i zginąć może każdy. W połączeniu z interesującą elektroniczną muzyką (lekko przywodzącą na myśl utwory z "Deus Ex: Human Revolution") i dynamicznie zmieniającymi się scenami pokazującymi jak rozprzestrzenia się choroba, początek filmu skutecznie wywołuje uczucie narastającego zagrożenia. Niestety zbudowane w ten sposób napięcie ucieka gdzieś w połowie filmu, o czym zdawali sobie chyba sprawę i sami twórcy, ponieważ zdecydowali się umieścić kilka scen lekko komicznych.

Tworzy to wszystko obraz nie wybijający się specjalnie ponad przeciętność, lecz prezentujący solidny przykład kina katastroficznego. Podczas seansu odniosłem wrażenie, że budowana przez tysiące lat cywilizacja jest dość krucha i wystarczy bardzo niewiele by legła w gruzach. Klimat potęgują zamieszki i rozboje, wojsko wkraczające na ulice i „produkowane” w tymczasowych szpitalach worki ze zwłokami. Nie zabrakło też walorów edukacyjnych – „Contagion” uczy jak łatwo bakterie i wirusy przenoszą się przez dotyk zakażonych przedmiotów i uściski dłoni, a spotęgowane jest to tym, że średnio trzy razy na minutę dotykamy swojej twarzy. W czasie seansu aż strach się było podrapać. Jeśli jesteście miłośnikami filmów katastroficznych, warto się tą produkcją zainteresować choćby ze względu na bardzo dobrą obsadę.

Antares
8 listopada 2011 - 19:36