Anonimus - piórem i mieczem - fsm - 11 listopada 2011

Anonimus - piórem i mieczem

Roland Emmerich ma ksywkę "master of disaster". Patrząc na listę jego najbardziej kasowych hitów - Dzień Niepodległości, Godzilla, Pojutrze, 2012 - nie powinno to nikogo dziwić. Jego najnowszy film ma budżet "zaledwie" 30 milionów dolarów, dzieje się dawno, dawno temu i ani trochę nie występują w nim panowie o nazwiskach Smith, Gyllenhaal, Cusack czy Harrelson. I zdecydowanie nie jest katastrofą.

Anonimus to historyczny (no, prawie - nieścisłości jest cała masa, ale kogo to obchodzi) dramat z mocno zarysowaną intrygą polityczną, a punktem wyjścia dla historii jest teza, jakoby Szekspir nie był autorem sztuk noszących na okładkach jego nazwisko. Temat ten podnieca wielu miłośników teorii spiskowych i bez wątpienia jest bardzo interesujący dla literaturoznawców czy historyków. No i najpewniej jest wyssany z palucha, jak to z teoriami spiskowymi bywa. Jednak na filmową intrygę się nadaje.

Rzecz dzieje się na przełomie XVI i XVII stulecia w Londynie. Głównym bohaterem jest Edward De Vere, hrabia Oxfordu, szlachcic, faktyczny autor Hamleta, Romea i Julii i całej reszty dramatów przypisywanych Szekspirowi. Sam William jest tutaj podrzędnym aktorzyną, nie potrafiącym pisać hulaką i troszkę głupolem, a autorstwo znakomitych dzieł staje się jego udziałem w zasadzie przez przypadek. Istotną postacią jest jeszcze inny dramaturg, Ben Jonson, w którego sztukach Szekspir grywa, a którego za powiernika obiera sobie sam De Vere. To część teatralna intrygi. Jest też część polityczna - królowa Elżbieta się starzeje i nie wyznaczyła dziedzica do tronu, o ten tytuł walczą m.in. jeden z jej bękartów i król Szkocji Jakub, a wpływowa rodzina Cecilów robi wszystko, by polityczna zawierucha ułożyła się po ich myśli. Menażeria postaci jest zacna. A co z filmem? Da się tego Anonimusa oglądać?

Da się, zdecydowanie, choć jest to bardziej wymagające widowisko, niż poprzednie filmy Emmericha. Dlaczego? Choćby z takiego względu, że dla osób średnio znających historię i plejadę ówczesnych nazwisk, pierwsze 30-40 minut będzie wymagać wyjątkowego skupienia, by się nie pogubić. Nie pomaga też zaburzenie chronologii - Anonimus zaczyna się pod koniec, potem cofa o 5 lat, potem o 40, potem znowu wraca i tak w kółko. Na szczęście po jakimś czasie już łatwiej się w tym wszystkim zorientować. Sama intryga, jeśli można tak powiedzieć, rozkręca się bardzo powoli - film tak naprawdę w połowie jest niesłychanie rozbudowanym prologiem i tempa nabiera dopiero w drugiej godzinie. Można się pokusić o stwierdzenie, że miejscami jest trochę nudnawo, ale być może winna jest zbytnia teatralność widowiska? Tym niemniej, jako całość Anonimus to opowieść udana, momentami w delikatny sposób zabawna, a po skończonym seansie wychodząca zdecydowanie na plus.

Największe zalety filmu to kreacja aktorskie - Vanessa Redgrave jako królowa to dystyngowana klasa, ale najbardziej świeci (znany Polakom chyba głównie z Notting Hill) Rhys Ifans jako Edward De Vere. Czapka z piórem z głowy. Nie zapominajmy, że Anonimus to film Emmericha, więc strona techniczno-wizualna jest bez zarzutu ( i o dziwo w zasadzie nic nie wybucha, jeśli nie liczyć dwóch armat). Nie jest to dzieło bardzo efektowne, ale te kilka panoramicznych ujęć Londynu czy zamarzniętej Tamizy robi na tyle duże wrażenie, że chciałoby się patrzeć dłużej. Cała reszta to fantastyczne dekoracje i bombowe kostiumy z epoki. Dodatkowym smaczkiem jest oczywiście piękna angielszczyzna, którą posługują się postacie (również wymagająca skupienia, by nie musieć patrzeć na napisy - nie idźcie do kina niewyspani!). Anonimus jest zdecydowanie niezły. Ba, dobry nawet. Roland Emmerich umie kręcić bardziej kameralne filmy i myślę, że  w tym roku powalczy o kilka nagród. Dać mu szansę czy nie dać - oto jest pytanie. Dać.

fsm
11 listopada 2011 - 18:06