Historia z epickim rozmachem - Half-Life Opposing Force Blue Shift - Goozys - 2 stycznia 2012

Historia z epickim rozmachem - Half-Life Opposing Force, Blue Shift

Rozszerzenia fabularne do gier, które zostały uznane grami roku i zdobyły od groma prestiżowych nagród i wyróżnień, nigdy nie miały łatwo. Nie ma co do tego wątpliwości, że oczekiwania graczy względem wspomnianych dodatków zawsze były, są i będą naprawdę wygórowane. A biedni programiści zmuszeni są wtedy dwoić się i troić, by zadowolić potencjalnych klientów. Praca niewdzięczna, bo jak coś pójdzie nie tak, to na pechowym studiu deweloperskim psy będą wieszane i basta. Można się domyślać, że w przypadku dodatków do Half-Life mogło być podobnie, jednak Valve wykonało pewien unik i wykonaniem Opposing Force oraz Blue Shift zajęło się zewnętrzne studio Gearbox Software. W moim mniemaniu był to strzał w dziesiątkę. Lepiej po prostu być nie mogło. Trafiło na zespół programistów, którzy potraktowali całą sprawę bardzo poważnie i zaoferowali bardzo świeże podejście do tematu. Historia opowiedziana z perspektywy żołnierza HECU oraz pracownika wewnętrznej ochrony była z góry skazana na sukces. Może niedokładnie wyszło tak, jak sobie życzyli programiści, ale mogą być ze swojej pracy naprawdę dumni. No, ale po kolei…

Obrót o 180 stopni. Tym razem łowca staje się zwierzyną.

Pierwszym rozszerzeniem fabularnym do podstawowej gry Half-Life był Opposing Force. Gdy pierwszy raz przeczytałem o nim na łamach CD Action i widząc zrzuty ekranowe, pomyślałem sobie, że jest to zdecydowany „a must have”. Gdy tylko nadarzyła się okazja, zdobyłem swój egzemplarz i rozpocząłem kontynuowanie przygody. Tym, co mnie urzekło już na samym początku, była historia widziana oczami młodziutkiego komandosa HECU, Adriana Shepharda. Bogu ducha winnego chłopaka, który zostaje wciągnięty w sam środek największego bajzlu, jaki mógł sobie wyobrazić. Jak wiadomo, priorytetem dla komandosów było wyeliminowanie wszystkich pracowników Black Mesa w tym także Gordona Freemana, a że naszego bohatera nie doinformowano, tak więc pozostało mu stoczenie walki o przetrwanie z obcymi ze świata Xen. I tu zaczęła się prawdziwa zabawa.

Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, a co było wręcz rewelacyjnym posunięciem ze strony programistów, Shephard mógł dowodzić grupą żołnierzy HECU. Bardzo przyjemny element urozmaicający rozgrywkę. Co prawda współtowarzysze nie grzeszyli inteligencją, ale w kluczowych momentach można było zrobić z nich mięso armatnie. Nie mniej jednak gdy czułem się przytłoczony samotnym przebijaniem się przez hordy kosmitów, pojawiali się wojskowi pobratymcy i zabawa nabierała rumieńców. Drugą rzeczą, którą bardzo miło wspominam, to eksplorowanie w większości otwartych terenów. Grając w podstawowego Half-Life bardzo często miałem nieodpartą ochotę wyjść na powierzchnię. W Opposing Force było natomiast odwrotnie i to sprawiło, że pokochałem ten dodatek na zabój. Po raz kolejny dane mi było poczuć, jak wielkie jest Black Mesa i mimo iż struktura lokacji diametralnie różniła się od tych z podstawki, wiedziałem, że to nadal ten sam kompleks badawczy. Sporym zaskoczeniem były dla mnie zupełnie nowe rasy obcych, panoszących się po bazie, a walcząc z nimi odnosiłem wrażenie, jakbym oglądał wysokobudżetowy film akcji, w którym to przecież Ja byłem pierwszoplanowym aktorem. Również nieświadome podążanie za Freemanem dodawało smaczku rozgrywce. A momenty, w których ów naukowca można było zobaczyć, powodowały szybsze bicie serca. Dosłownie wszystko współgrało ze sobą wręcz idealnie. Całość powodowała we mnie uczucia, które na długo zapadły w mojej pamięci, tym samym Opposing Force przygwoździł mnie na dobre do monitora, a jak na dodatek, oferował całkiem długą kampanię.

Pracownik ochrony Barney Calhoun nie sprostał moim oczekiwaniom.

Inaczej miała się sprawa z drugim rozszerzeniem fabularnym, a mianowicie z Blue Shift. Tutaj można pisać jedynie o sporym rozczarowaniu. Nie twierdzę, że dodatek jest niewyobrażalnie słaby, ale tych mocnych momentów jest niestety za mało, by pisać w superlatywach, niestety. Całość zaczyna się podobnie, jak podstawowy Half-Life. Jest kolejka personalna, jest hipnotyzujący kobiecy głos i jest klimat. Jest nawet Gordon Freeman, którego widzimy w początkowej fazie gry. Jednak im dalej i bardziej w głąb kompleksu badawczego, tym gorzej. Z niewiadomych powodów programiści z Gearbox Software postawili bardziej na bieganie po Black Mesa i zabawę w zgaduj zgadulę, niż na akację w czystej postaci, a do czego zdążyły przyzwyczaić mnie Half-Life oraz Opposing Force.

Dodatek przechodziłem na raty, strasznie mnie nudził. Brakowało mi momentów zwrotnych w fabule, by przysiąść na dłużej niż 10-15 minut. Nadal dało się odczuć ten specyficzny klimat poprzedników, że przecież to wszystko dzieje się w tym samym czasie, ale dla mnie było to niewystarczające. A oglądając z ukrycia moment, w którym komandosi HECU niosą nieprzytomnego Freemana, poczułem się jakoś dziwnie, jakby cała ta sytuacja została dodana na siłę. Nawet zakończenie, choć optymistyczne, nie rekompensuje tych kilku godzin straconych przed monitorem. Naprawdę chciałbym napisać coś dobrego o tym dodatku, ale nie potrafię. Nie pomógł nawet fakt, iż jest to uniwersum Half-Life i jakby nie patrzeć rozszerzenie dla zaistniałych wydarzeń, dziejących się po nieudanym eksperymencie w Black Mesa. Dzisiaj nawet nie pamiętam o czym tak naprawdę był ten dodatek, w porównaniu z np. Opposing Force, gdzie jestem w stanie wymienić w kolejności następujące po sobie rozdziały. O czymś to świadczy, prawda?

I tak oto oba dodatki sprawiły, że jeszcze bardziej dałem się pochłonąć serii Half-Life. Tak, jak w przypadku pierwszej części, tak po obcowaniu z wyżej wspomnianymi rozszerzeniami, długo przeżywałem wydarzenia rozgrywające się na ekranie monitora. Działały na mnie jak magnes, tak silny, że dziennie musiałem uruchomić choćby na pięć minut którykolwiek tytuł. Momentami dochodziło nawet do absurdów i jadłem, a nawet spałem przy komputerze, byle tylko zaraz za moment uruchomić Half-Life lub dodatki. Tak, tak… nawet Blue Shift, który mimo jego słabizny, uruchamiałem wielokrotnie. Żyłem tymi grami. Koszulki z motywami Half-Life i Lambda, kubki, podkładka pod myszkę, myszka, obudowa do komputera w stylistyce stacji nadawczej z Opposing Force. Było tego naprawdę sporo. Jako jedyny wśród znajomych mogłem pochwalić się plakatem Half-Life GOTY z podpisem samego Gabe’a. W tamtym okresie Half-Life stanowił ważną część mojego życia. Posądzany byłem nawet o fanatyzm… coś w tym było, nie zaprzeczam. A później nastał rok 2004…

Goozys
2 stycznia 2012 - 14:41