Starship: Bunt - Kati - 9 stycznia 2012

Starship: Bunt

Mój stosunek do space opery jest dość letni - jak coś mi wpadnie w ręce to przeczytam, jak nie, to jakoś specjalnie nie szukam. Ostatnio nawinął mi się „Starship: Bunt” Mike’a Resnicka. Przeczytałam już kilka powieści tego autora, podobały mi się, więc bez obaw sięgnęłam po tę, optymistycznie licząc na co najmniej niezłą rozrywkę.


O święta naiwności!
Komandor Wilson Cole, wielokrotnie odznaczany żołnierz Republiki trafia na pokład Teodora Roosevelta, mocno przestarzałego statku patrolującego mało istotne obszary galaktyki. Statku, który gdyby nie wojna z Federacją Teroni, skończyłby na złomowisku, a tak służy jako miejsce zsyłki różnych niesubordynowanych egzemplarzy, z którymi armia nie ma co zrobić. Statku, który trzyma się z dala od wszelakich działań wojennych. Do momentu pojawienia się naszego bohatera, który z nadzwyczajną łatwością pakuje się w kłopoty i wciąga Teddy’ego R. w wir wojny, a także jakimś cudem stawia do pionu zdemoralizowaną załogę. Cudem, bo to jest tak naciągane, że trzeba zawiesić niewiarę na naprawdę solidnym kołku.
Działania komandora nie podobają się wielu osobom, co prowadzi do dalszych problemów, ale ani przez chwilę nie miałam cienia wątpliwości, że z nich także się wyplącze bez większych trudności. Cała powieść jest przewidywalna do bólu, nie ma w niej absolutnie nic nowego, nie mogę nawet powiedzieć, że jest sprawnie napisana – drętwota bije z każdej strony. Nie porywa ani akcja, ani papierowe postaci. Główny bohater zawsze wszystko wie, wszystko potrafi wytłumaczyć i przewidzieć, natomiast cała reszta sprawia wrażenie bandy tępaków, której trzeba wykładać kawę na ławę. W ogóle nie byłam w stanie przejąć się ich losem. Większe emocje jest w stanie wzbudzić we mnie lektura instrukcji obsługi miksera.
Dobrnęłam do końca, naiwnie licząc na poprawę. Na próżno. Dobrze, że nie była to zbyt gruba Trudno było mi uwierzyć, że Resnick popełnił coś takiego. Może to jakiś murzyn napisał? Po następny tom na pewno nie sięgnę. Naprawdę lubię Resnicka, ale od tej książki należy się trzymać z daleka. Z utworów tego autora „Kirinyaga” czy „Santiago” są zdecydowanie bardziej godne polecenia.

Kati
9 stycznia 2012 - 00:06