Grałem w demo Syndicate i mam przemyślenia (także w formie wideo) - Hed - 3 lutego 2012

Grałem w demo Syndicate i mam przemyślenia (także w formie wideo)

Mam tyle lat, że niestety pamiętam niemal wszystkie te słynne pecetowe i nie tylko gry, które teraz są tak chętnie podejmowane przez wydawców w obliczu wielkiego kryzysu wartości nowych marek. Grałem także w Syndicate, grę jednego z moich ulubionych deweloperów, czyli firmy Bullfrog. Kiedy usłyszałem o przeróbce efpeesowej tworzonej przez studio Starbreeze byłem bardzo sceptyczny.

Ten dobry niegdyś deweloper jest trochę zagadką, bo nie wiemy, jak bardzo zmienił się wewnętrznie i ile zostało w nim pary po tak ciekawych tytułach jak Kroniki Riddicka, czy The Darkness. Wściekle rzuciłem się więc na demo Syndicate, aby rozszarpać je na strzępy i okrzyknąć porażką wszechczasów. No i jak zwykle okazało się, że po paru meczach bardzo mi się spodobało.

Po tym jowialnym wstępie czas na małe sprostowanie: demo interesuje mnie nie dlatego, że zwiastuje nadejście nowej jakości w grach, czy czegoś, o czym nawet nie śniliśmy. Nic z tych rzeczy. Syndicate wydaje się  w miarę ciekawą reinterpretacją pierwowzoru i przeniesieniem co najmniej części jego elementów do nowego, chociaż tak pokrewnego gatunku. Przede wszystkim jest to jednak ciekawa strzelanka.

W demie trybu kooperacji, który podobno będzie ważną częścią gry, pokazano jedną z dziewięciu misji. Scenariusz nazywa się „Western Europe”, ale nie sugerujcie się tą nazwą. W zadaniu przenosimy się bowiem do futurystycznej bazy wojskowej, która mogłaby równie dobrze mieścić się w tropikalnej dżungli. Graficznie jest chłodno, sterylnie i poprawnie – jedni to polubią, inni szybko się znudzą.

Przed rozpoczęciem misji warto przyswoić sobie kilkuelementowy system rozwoju postaci. Mamy tutaj ulepszenia broni, oprogramowania agentów i wbudowanego chipu. Poszczególne elementy odblokowujemy na kolejnych poziomach lub za tokeny zdobyte po przejściu zadania. Nie ma w tym nic rewolucyjnego, ale zawsze to jakiś smaczek dla osób pamiętających poprzednie części.

W systemie ulepszeń ważne jest to, że chociaż autorzy podchodzą w luźny sposób do koncepcji klas postaci, to w zasadzie one występują. W umiejętnościach, które można dobrać. Jako zadeklarowany pacyfista obrałem ścieżkę jak najbardziej pokojową – leczenia drużynowego. Starbreeze rzeczywiście inspiruje się mechaniką MMO. Znajdzie się tu build dla tanka, wsparcia, czy „DPS-a”.

Padło słowo, którego w kontekście strzelanek nie lubię. MMO i systemy RPG w tym gatunku psują część frajdy i z tego powodu miałem pewne problemy z wczuwką w grę Borderlands (chodzi tu nie o samo doświadczenie, ale uzależnienie rozgrywki od poziomu postaci!). Na szczęście Syndicate pozostaje „szuterem”, w którym liczy się przede wszystkim zręczność i celność. Nie jest to jednak gra typowa – fani co-opa z Modern Warfare 3 będą musieli wziąć sobie na wstrzymanie.

W Syndicate gra się wolniej niż w inne popularne dzisiaj tytuły. Produkcja w wersji konsolowej cechuje się ociężałym sterowaniem i systemem poruszania się. Postacie mogą robić efektowne wślizgi, przeskakiwać nad obiektami i chować się za zasłonami, ale każda z tych czynności trochę trwa. To zostało skontrowane szybkostrzelnymi, odpowiednio przysadzistymi karabinami. Prawie każdy z nich dudni wściekle z każdym pociskiem, co moje bębenki zawsze przyjmują z satysfakcją.

Zaletą tej gry jest dla mnie faktyczna konieczność współpracowania. Nie tylko na poziomie radosnego hasania i wskrzeszania się. Syndicate umożliwia wzajemne leczenie się i ubezpieczenie na paru poziomach. Styl rozgrywki zachęca po prostu do przemyślanych działań – stopniowego eliminowania wrogów zamiast wyprowadzania dzikich szarży. Najciekawszym patentem jest chyba konieczność „aggrowania” (skupiania na sobie uwagi) niektórych wrogów i systemów obronnych, aby dać pole do działania drużynie. Tylko w ten sposób pokonamy minibossów i bezpiecznie ominiemy działka.

Podoba mi się także specyficzny design poziomów (a przynajmniej tego, który pokazano w demie). Mapa „Western Europe” zawiera raczej wąskie lokacje, w których i tak udało się zawrzeć co najmniej dwie drogi do celu. Wszechobecnym motywem jest tutaj także hakowanie – w ten sposób otwieramy boczne przejścia, wyłączamy działka czy dezaktywujemy... lecące w nas rakiety. Obsługa tego elementu jest błyskawiczna i bezproblemowa – wystarczy wskazać cel i trzymać lewy bumper. Podczas samego procesu łamania zabezpieczeń możemy dalej prowadzić regularną walkę.

Zalety tej gry sprawiły, że bardzo chętnie powtórzyłem misję kilka razy z tą samą i innymi drużynami. Każda kolejna rozgrywka była podobna, ale jednak wciąż bawiła, bo czasem działy się rzeczy nieprzewidywalne. Dużym plusem jest to, że wyższy poziom trudności wprowadza dodatkowych minibossów. W pewnych zakamarkach bazy walki z nimi są trudniejsze, przez co tempo rozgrywki mocno wzrasta.

Co nie gra? Oprócz nagminnego zawieszania się i zastosowania kiepskiego systemu hosta, można przyczepić się do zbyt kwiecistego interfejsu, z którego niewiele da się odczytać (współczuję posiadaczom ekranów SD). Mimo kilku podejść do zabawy, nie jestem też w stanie odczytać tego, czy Syndicate uda się zbudować własne, unikatowe uniwersum (czy raczej odtworzyć te sprzed lat). Wyblakle metaliczne lokacje i stereotypowe modele postaci nie pomagają w tworzeniu wyrazistego przekazu.

Styl Syndicate i mechanika rozgrywki zaprojektowana przez Starbreeze mówią mi jedno: będzie to naprawdę świetna zabawa dla grup odważnych znajomych i jeszcze odważniejszych nieznajomych (w PUGach zawsze weselej). Trudno jednak powiedzieć, czy produkcji uda się przebić ze swoją odrobinę mało wyrazistą stylistyką. Cyberpunk i science fiction właściwie są w modzie. Przykład niedawnego Bodycount, innej strzelanki z paroma autorskimi pomysłami, pokazał jednak, że podbicie rynku nie jest łatwe.

Hed
3 lutego 2012 - 19:50