Gdy poznajemy Anię, ta z miejsca przedstawia nam swoją paczkę. Grupę wesołych, utalentowanych artystek, z których każda wyraża siebie w inny sposób. Nic nie wskazuje na to, że wkrótce każdą z nich dopadnie choroba psychiczna, a jedna wyląduje nawet w zakładzie zamkniętym.
The Division 2 jest trochę niepotrzebnym sequelem. Długie wsparcie pierwszej części pozwoliło jej w końcu osiągnąć odpowiednio bogatą zawartość i naprawić wiele bolączek. Weekend spędzony z wersją beta The Divsion 2 pokazał jednak, że w pewnej części raczej wrócimy do tamtego etapu ciągłego dostrajania i poprawiania gry. W zamian za to dostaniemy w końcu bardzo wyczekiwaną porcję misji fabularnych w kolejnych, świetnie przygotowanych lokacjach. Tylko czy to wystarczy?
Przygotujcie swe widły i pochodnie, albowiem będę narzekać na Red Dead Redemption 2! Narzekać pośród zachwytów oczywiście, bo wiadomo było, że twórcy serii GTA poniżej swoich standardów nie zejdą. Taka renoma ma jednak swoją cenę. Raz, że moje oczekiwania były odrobinę wyższe, to jeszcze przy tak ogromnej ilości zawartych detali i aktywności, łatwo jest się pogubić i przestać skupiać na tym, co naprawdę jest ważne. Coś takiego przytrafiło się chyba podczas długich prac nad Red Dead Redemption 2.
To już drugi sezon Czarnego Lustra, odkąd Netlix przyjął je pod swą pieczę. Poprzedni sezon został przez dotychczasowych fanów serialu skrytykowany za rzekome obniżenie poziomu odcinków i niepotrzebną zmianę stylu. Byłem jedną z osób, którym specjalnie nie przeszkadzała zmiana i które wciąż cieszyły się, że mogą się trochę beztrosko zdołować pesymistyczną wizją przyszłości. Z podobnym nastawieniem – bez wygórowanych oczekiwań, ale z solidną i chyba uzasadnioną dawką nadziei – zabrałem się za świeży jeszcze sezon czwarty.
Był podły, zimowy wieczór, kiedy Capcom niespodziewanie zapukał do moich drzwi. „Hej, drogi graczu, czy słyszałeś może o serii Monster Hunter?” – zagaił japoński producent. Owszem, słyszałem. Słyszałem też, że jest bardzo hermetyczna, a także nieprzystępna dla ludzi o włosach innych, niż czarne i oczach innych, niż skośne. Biorąc to wszystko pod uwagę, kiwnąłem głową, grzecznie podziękowałem i zacząłem ciągnąć za klamkę. Capcom jednak ze swadą zatrzymał drzwi butem i podjął kolejną próbę. „To nie tak, jak myślisz, teraz robimy Monster Huntera z myślą o zachodnim odbiorcy! I na dodatek zmierza on na duże konsole, a nie jakieś przenośne popierdółki. Patrz, dobry panie, tutaj jest darmowa beta. Żadnych haczyków, ściągnij i zagraj!”. Zmierzyłem wzrokiem oferowany podarek z etykietką Monster Hunter: World. Spojrzałem głęboko w maślane oczy developera, westchnąłem i rzekłem, bardziej do siebie, niż do niego: a w sumie, czemu by nie?
Na kilka dni przed tegorocznym Warsaw Games Week przygotowałem listę obowiązkowych pozycji, które zamierzałem ograć. Plan udało się zrealizować niemal w całości. Przyszła pora, by podzielić się wrażeniami.
Podczas gdy pewien snajper-duch wciąż czeka na swój zaginiony w akcji tryb wieloosobowy, inny spóźnialski uruchomił właśnie testowy serwer z walkami PvP - jeszcze podczas studenckich wakacji. Miłośnicy kooperacyjnej współpracy drużyny komandosów w Tom Clancy’s Ghost Recon: Wildlands nareszcie dostali rozgrywkę, w której wrogowie nie stoją jak słupy czekając na odstrzał. Pierwsze wrażenie przypomina trochę ostatnią fazę bitwy w PlayerUnknown’s Battleground, tyle że w uwielbianym przeze mnie klimacie, ale na dłuższą metę sporo elementów aż prosi się o usunięcie lub przeróbki.
Wprawdzie obie gry różnią się pod wieloma względami, jednak w swoich podstawowych założeniach są dość podobne. Otwarta mapa, swoboda w podejściu do misji, militarne akcje przy użyciu współczesnego sprzętu i mniejsze lub większe oparcie się na sandboksowych standardach, obecnych choćby w grze Far Cry 4. Jaki obraz tych długo wyczekiwanych tytułów wyłania się po weekendowych beta testach?
MOGĄ zabrać nam nasze pełne wersje i poszatkować je na DLC! MOGĄ wydawać źle zoptymalizowane porty na PC, ale NIGDY nie zabiorą nam naszej wolno… TAKIEJ FRAJDY z siekania mieczem!
W ostatnich latach produkcje ze studia Marvel mają sporo szczęścia. Całe odpalenie wielkiego uniwersum okazało się bardzo dochodowym przedsięwzięciem. Zarówno filmy jak i seriale zadowalają większość fanów superbohaterów. W uniwersum brakowało jednej postaci, która większości ludzi mocno kojarzy się z komiksami. Dlatego obecność Spider-Mana w ostatnim filmie o Kapitanie Ameryce była wielkim wydarzeniem. Teraz zbliżamy się jednak do pierwszego filmu, który na dobre włączy nowojorskiego bohatera do panteonu filmowego uniwersum Marvel.