The Sims 4 - Edycja Kolekcjonerska - Unboxing (wydanie specjalne)
Najciekawsze loga EA
Burnout Paradise Remastered
W co gracie w weekend? #316: Dead Space 3 – O tym jak unicestwiono jeden z najlepszych cyklów survival horrorów w historii
W co gracie w weekend? #294: Bulletstorm – Kopniaki, wyrywanie głów smyczą i inne superstrzały
Krótka recenzja gry Mass Effect: Andromeda
Burnout Paradise to moja ulubiona gra wyścigowa wydana w przeciągu ostatnich 10 lat. Genialne wyścigi arcade, które świetnie wykorzystują formułę otwartego miasta naszpikowanego rampami i znajdźkami. Czego więcej można oczekiwać od tego typu gry? W 2008 roku nie było lepszej gry wyścigowej. Jednak czy Paradise spełnia standardy obecne standardy? Mamy okazję się o tym przekonać bo na konsole wjechał właśnie Burnout Paradise Remastered.
Witam wszystkich graczy. Tydzień temu zrobiłem sobie wolne od naszego cotygodniowego cyklu. Doprowadziłem do końca niedokończone sprawy z The Last of Us i doszedłem do wniosku, że recenzja lepiej wyrazi moje odczucia w tej kwestii niż kolejny wpis blogowy. Gram oczywiście dalej w opisywane ostatnio tytuły. Uznałem jednak, że warto od nich odpocząć choć na krótką chwilę. Dlatego też w dzisiejszym odcinku skupię się na ostatniej części jednej z najlepszych kosmicznych trylogii, czyli na Dead Space 3.
Tydzień temu pisałem o Bulletstormie, ale dopiero teraz mogę napisać, że jest to mój ostatni weekend w życiu z polskim fpsem stawiającym na kreatywne unieszkodliwianie przeciwników.
Produkcja People Can Fly składa się z trzech podstawowych trybów, które postaram się przybliżyć w dalszej części tekstu. Wszystkich zainteresowanych zapraszam do jego lektury.
Jednak kiedyś nie było to tak widoczne, a my byliśmy innymi graczami. Chociaż nie jest to jedyna rzecz, która kiedyś była odmienna, a czynników tej inności na pewno było mniej niż teraz.
Niedawno firma EA podzieliła się reliktem z przeszłości - czymś w rodzaju wersji demonstracyjnej Mass Effect: Andromeda. Dobry ruch, choć nieco spóźniony. Wielu z Was grę albo już przeszło, albo wyrobiło sobie zdanie na tyle silne, że nie mają ochoty dema sprawdzać. Tak się złożyło, że zakupiona na premierę gra została przeze mnie ukończona zaledwie kilka dni temu, zatem chętnie się podzielę opinią wyważoną i niemal na czasie.
Mass Effect: Andromeda to duża gra. Największy objętościowo odcinek serii, który zapewnił mi sporo zabawy na ponad 50 godzin (dla porównania, każdą część trylogii ukończyłem* w czasie poniżej 40 godzin) i w przeważającej większości był to czas bardzo dobrze spędzony. Ale skoro MEA jest długa, to moja recenzja będzie na przekór - krótka i konkretna.
Prawie pięć lat po wydaniu Mass Effect 3, które zwieńczyło oryginalną, znakomitą moim zdaniem trylogię Komandora Sheparda, już tylko niec ponad tydzień dzieli nas od premiery Mass Effect: Andromedy. Długo musieliśmy zadowalać się pogłoskami, przeciekami, lakonicznymi danymi czy filmikami, z jakich w zasadzie niewiele wynikało. Dzisiaj, po ładnych kilku latach śledzenia tematu i ostatnim zatrzęsieniu informacji, przyglądam się nadchodzącej odsłonie Mass Effect z zamiarem ocenienia, czy jest to gra, na którą czekałem pół dekady. Czy Mass Effect: Andromeda da cyklowi drugi początek i zjedna sobie serca zarówno starych wyjadaczy, jak i zupełnie nowych odbiorców, czy może nigdy nie wyjdzie z cienia Komandora Sheparda i załogi fregaty Normandia? Na te pytania postaram się odpowiedzieć w niniejszym felietonie.
Z Titanfallem nie wiąże mnie żadna przeszłość - pierwsza część swoimi materiałami promocyjnymi nie wywarła na mnie aż takiego wrażenia, by sięgnąć po myszkę i kupić egzemplarz debiutanckiego dzieła studia Respawn Entertainment. Mimo to sposobność na darmowe sprawdzenie jaj kontynuacji, Titanfalla 2, skutecznie przykuła moją uwagę (może warto byłoby zastosować taki patent w 2014 roku?). Właśnie zakończyły się weekendowe testy techniczne nowego dzieła ojców serii Call of Duty, a ja wyszedłem z nich z pre-orderem tej gry.
Witajcie gejmplejowicze. Nie było mnie tu spory kawał czasu, podczas którego grupa facebookowych fanów tej strony drastycznie wzrosła(niemal dwukrotnie!) co niezmiernie cieszy. Potraktujcie tekst luźno. Jakoś tak w świetle zaistniałych okoliczności i tej FPS-owej, odwiecznej zresztą, wojenki, postanowiłem przerzucić na słowa to, co mi w głowie siedzi. Enjoy.
To jeszcze nie koniec Call of Duty. Infinite Warfare sprzeda się nieźle, a Activision jeszcze nie przegrało. To Electronic Arts urosło w siłę i stopniowo realizowało niegdyś wydawałoby się niemożliwe do osiągnięcia cele. Wszystko to zaszło tak daleko, że znaleźliśmy się w sytuacji wręcz odwrotnie proporcjonalnej do tej, gdy rządziło Call of Duty, a wydawca święcił triumfy.
Tegoroczna edycja targów Electronic Entertainment Expo była umiarkowanie dobra. Osobiście zawiodłem się nieco bardziej niż zawsze, jednak nie zmienia to faktu, że niektórym mógł imponować line-up wystawców.
Największym problemem, który mam z E3 2016, jest przeciek. A dokładniej masa przecieków i ujawnionych zapowiedzi, a także pragmatyzm. Wiadomo, trudno mieć pretensje do wydawcy, że promuje – chce i musi – swój najmocniejszy skład, który był m.in. obecny (w części) na poprzednich targach. Jest jednak wokół tego E3 taka skumulowana energia, przez którą chciałoby się oglądać kolejne i kolejne informacje o nowych grach, nierzadko po prostu dla samej ekscytacji „bycia pierwszym”.
Electronic Arts, Ubisoft, Sony, Microsoft. Konferencje tych czterech firm od lat były najważniejszą częścią targów E3 – przynajmniej dla tych z nas, którzy obcowali z tym wydarzeniem za pomocą internetowych transmisji. W tym roku EA postanowiło jednak przygotować swoją własną, oddzielną prezentację dzień wcześniej. Po jej obejrzeniu można dojść do wniosków, że tak naprawdę „Elektronicy” nie pojawili się na targach growych, gdyż po prostu nie mieli żadnych gier do pokazania.