Łosiu ocenia: Total War: Shogun 2
W 2000 roku zespół Creative Assembly dokonał przełomu jeżeli chodzi o rynek gier strategicznych. Przełomem tym był Shogun: Total War, czyli gra - jak na owe czasy - zdecydowanie rewolucyjna, genialnie łącząca walkę globalną na mapie kampanii w systemie turowym, z dynamicznym i prześlicznym trybem bitewnym w czasie rzeczywistym. Od tej pory seria Total War towarzyszy nam już nieustannie i co najważniejsze trzyma poziom. Udowadnia to także wydany w 2011 roku Total War: SHOGUN 2. Standardowo nauczony doświadczeniem poczekałem 10 miesięcy, aż deweloperzy połatają co trzeba i wydadzą kilka pakietów DLC, które wzbogacą zabawę i… dosłownie wsiąkłem, aż po 2 tygodniach żona zasugerowała mi bardzo subtelnie, że… bez jaj. Na liczniku mam 66 godzin, kampanie ukończoną na poziomie bardzo trudnym – mogę więc bez wyrzutów sumienia zrecenzować nowego Shoguna.
NA PLUS:
- Bardzo dobre AI w trybie turowym, na mapie kampanii. Zwłaszcza na poziomie bardzo wysokim – IMHO najcięższym jak dotąd w serii – komputer daje ostro popalić, atakuje gdy tylko wyczuje naszą najmniejszą słabość, przeprowadza desanty na nasze tyły, wykorzystuje pakty wojskowe, atakuje szlaki handlowe itd. Gra na tym stopniu skomplikowania to prawdziwe wyzwanie. Na poziomie wysokim też jest fajnie, ale już mamy troszkę oddechu, zwłaszcza na początku kampanii. Możemy więc się rozbudować, zanim wdamy się w bój z mocniejszymi rodami. BTW jeżeli ktoś ukończył kampanię na poziomie legendarnym to wielki SZACUN – ja poległem.
- Cała mechanika na mapie globalnej rozwiana przez lata w kolejnych odsłonach Total Wara, w tym wprowadzone w Napoleonie wyniszczenie jednostek w zimie, uzupełnienia oddziałów zależne od stopnia rozwinięcia prowincji w jakiej się znajdują (a nie kupowanie ich za pieniądze), wykorzystanie postaci specjalnych Metsuke, Ninja itd.
- Działająca dyplomacja, bez której nie jesteśmy w stanie zrobić nic przy wyższych poziomach trudności. Połowa sukcesu to umiejętnie zawieranie sojuszy, umów handlowych czy w razie potrzeby rozejmów – z samą wojaczką i buńczucznym nastawieniem do oponentów przetrwamy góra kilka lat. Szkoda tylko, że nasze wieloletnie wysiłki dyplomatyczne rujnują sztuczne i głupie eventy w późniejszym okresie gry (o tym w minusach).
- Prześliczna grafika i genialne przedstawienie bitew. Rozwijany przez Creative Assembly silnik graficzny i fizyczny to majstersztyk i niedościgniony wzorzec dla innych producentów. Atak kawalerii na jednostki piesze czy salwa podpalonych strzał docierająca do celu na maksymalnych detalach graficznych robią piorunujące wrażenie.
- Tak jak w Napoleonie nie spodobały mi się potyczki flot, tak tutaj są naprawdę fajne. Jesteśmy w stanie w miarę łatwo opanować to, co dzieje się na ekranie i kierować poszczególnymi jednostkami. Może to rezultat bardziej prymitywnej floty – nie wiem, ale chaos nie jest tak duży jak w poprzedniej części.
- System rozwoju rodu, czyli nauka Bushido i Drogi Chi. Dzięki temu możemy dopasować nasz ród do swojego stylu gry i rozwinąć wykorzystywane przez siebie elementy, wybrane typy jednostek, postaci specjalnych czy ogólnie gospodarkę.
- System awansu generałów i postaci specjalnych pozwalający na dobieranie im członków świty o pożądanych statystykach, a także rozwijanie wybranych parametrów, w tym dowódca konnicy, piechoty itd. Znacznie zwiększa to wagę takich postaci w grze i w poszczególnych bitwach.
- Multiplayer. Choć sam nie powalczyłem zbytnio, to nie ma co tu gadać - żadne AI nie zastąpi potyczki z żywym przeciwnikiem.
Takie widoki tylko w Shogunie 2
NA MINUS:
- Wciąż najsłabszym punktem serii jest komputerowe AI w trybie bitewnym. Nawet na najwyższym realistycznym poziomie nie stanowi żadnego wyzwania i nie stosuje żadnych ciekawszych manewrów taktycznych. Co prawda widać już, że stara się wykorzystać teren w defensywie, dostosowuje się do ruchów naszych wojsk, ale to wciąż nie to. Nadal sytuacje, gdzie AI szarżuje na nas przez wąski most 2-tysięczną kupą ludzi i daje się wystrzelać łucznikom, są na porządku dziennym. Komputer totalnie nie radzi sobie również przy atakach na zamki.
- Bardzo, ale to bardzo irytujący system uzależniający stosunek innych rodów do naszego od liczby kontrolowanych prowincji. Nieważne, że od samego początku rozgrywki bratamy się z jednym lub dwoma rodami, mamy sojusz wojskowy, małżeństwo rodowe, umowę handlową i w ogóle razem madafakujemy – jeżeli w krótkiej kampanii zdobędziemy bodaj 20-22 prowincje, kumple wbiją nam nóż w plecy, wypowiadają wojnę bez powodu i atakują wszystkim co mają. Gdy zaś zdobędziemy 15 prowincji wojnę wypowiadają nam wszystkie rody, z którymi nie mamy przemierza wojskowego i statusu dyplomatycznego „Uwielbienie”. Po co nam dyplomacja przy takim systemie? Poza tym zastosowanie tego koszmarka sprawia, że od samego początku gry musimy myśleć o tym jak obronimy się po zdobyciu określonej ilości prowincji, wiec kombinujemy jak tu zrobić, żeby graniczyć z innymi tylko od jednej strony. Deczko zabija to zwykłą przyjemność z zabawy związaną z kombinowaniem z dyplomacją i lawirowaniem po mapie z zamiarem zajmowania różnych, rozrzuconych prowincji . Szkoda.
REASUMUJĄC:
Warto kupić wraz całym pakietem dodatków i zgrać. Tym bardziej, że już często gęsto jest na promocjach w róznych systemach dystrybucji online.
Łosiu5 lutego 2012 - 16:12