Nigdy nie pojmę sukcesu serii Paranormal Activity, który uwidocznił się przede wszystkim za Oceanem przynosząc twórcom dziesiątki milionów dolarów przy jednocześnie skromnych nakładach finansowych. Epatowanie schematami, rozwleczenie 30-sekundowego found footage z Youtube'a do półtoragodzinnego filmu, amatorzy w rolach głównych, a do tego trailery ukazujące podskakujących ze strachu widzów na sali kinowej – będę szczery, nie trafia to do mnie. Nawet bardziej efektowny (bo kosztujący ponad sto razy więcej!) sequel nie zmienił mojej opinii. Nietrudno zgadnąć, że trójeczka w tym rankingu nie wybija się szczególnie.
Paranormal Activity 3 cierpi na trudną do zaakceptowania monotonię. To wszystko już gdzieś było. A to dyndająca lampka nocna, a to ruszające się drzwi, migające światełka, spadające przedmioty. Nie ma w tym próby stworzenia czegoś oryginalnego, nie ma budowania napięcia, igrania z widzem. Fabuła – o ile tak można ją nazwać – ciągnie się jak ser, ale taki tani z mnóstwem chemii. Przez pierwszą godzinę musimy jarać się wyłącznie samoczynnie zamykającymi się drzwiami i innymi akcyjkami, które swoje inspiracje czerpały z życia – ponoć reżyserowi pewnego razu spadł z półki dezodorant. Jeden z fragmentów zahacza nawet o Porno Analactivity, co jest w sumie chwytaniem się brzytwy. Po kiepskiej i męczącej godzinie historia zaczyna sensownie przyśpieszać, a nawet pojawiają się 2 fajne momenty (kuchnia i motyw z Tobym). Tylko, że znowu w końcówce ktoś postanowił się z widzem zabawić i zajechał quasisatanistycznym, syfiastym nawiązaniem do pierwszego odcinka.
Co mnie zaskoczyło kompletnie to niewykorzystany motyw nagrania VHS. Akcja trzeciej części usadowiona jest w 1988 roku, bohater zamiast kart pamięci i dysków twardych dysponuje więc zwykłymi kamerami i kasetami, które musi podmieniać co kilka godzin. Jakość nagrań jest zbyt dobra, obraz krystalicznie czysty, a jakiekolwiek zabrudzenia pojawiają się chyba dwa razy. Szkoda, bo feeling lat 80-tych na pewno zrobiłby lepsze wrażenie niż udawana stylizacja. Tak naprawdę, to nie da się odczuć (poza detalami), że to materiał sprzed 24 lat. Ktoś zmajstrował nagranie z wczoraj i dopisał fake'ową datę. Tyle.
Pozytywne recenzje i kolejny świetny wynik w box office każą sądzić, że część czwarta będzie miała swoją premierę za kilka miesięcy. Ja tymczasem mówię serii „pas”, bo z każdym filmem kopie sobie dołek. Ni to straszne, ni to wciągające.
Ocena
3/10