Nigdy nie podejrzewałem, że dożyję czasów kiedy Spielberg zabierze się za kręcenie (no dobra, za produkcję) seriali science fiction. A jednak. Najpierw średnio udana „Terra Nova”, a teraz polskim widzom dane będzie, a w zasadzie już jest dane, zobaczyć „Falling Skies” czyli jak chcą tłumacze „Wrogie niebo”. Jak się przyjmie? Zobaczmy.
„Falling Skies” opowiada historię Toma Masona, profesora historii, który zajmuje się... walką z kosmitami. Niestety nie do końca wiadomo co, jak i dlaczego, gdyż twórcy nie spieszą się z wyjaśnieniami. Wiemy, że ziemia została zaatakowana przez przybyszy z obcej planety. Tym razem dzielni amerykańscy marines zawiedli, żaden z nich nie wyrżnął w pojedynkę całej wrogiej armady i ziemianie dostali niesamowite bęcki. Rządy się załamały, ludzkość została przetrzebiona, a ocaleni kryją się w spustoszonych miastach. Czasem ulicami przemykają brudni ludzie poszukujący jedzenia, broni czy lekarstw, czyli apokalipsa pełną gębą.
Na domiar złego główni bohaterowie nawet nie wiedzą czego obcy tu szukają. Ich działania wydają się nie mieć żadnego sensu, a wszelkie porozumienie wydaje się niemożliwe (wreszcie kosmici nie mówią po angielsku!). Obcy bez litości mordują dorosłych, a dzieci przerabiają na bezmyślnych niewolników, którzy... zbierają złom. Serio? Atakuje nas obca cywilizacja tylko po to żeby pozbierać nasze śmieci i zbudować z nich jakiś koszmar architekta?
Scifi Universal pokazało nam dopiero 3 odcinki i już jest z czego się śmiać: obcy złomiarze, wykładowcy historii w trybie bojowym roznoszący na strzępy biednych zielonych (a jak!) ufoków. Obcy robią niewolników z dzieci (podłączając im do kręgosłupa jakieś urządzenia, obowiązkowo świecące), bo jak powszechnie wiadomo dorośli znacznie gorzej sobie radzą ze zbieraniem złomu.
Fabuła sztampowa do bólu, efekty specjalne średnie, bohaterowie płytcy, a momentami wręcz odczłowieczeni. Wyobraźcie sobie, że świat został najechany przez kosmitów, zginęła większość ludzkości, w tym część Waszej rodziny, a Wasz syn/brat został uprowadzony. Żrecie co popadnie, po ulicach kręcą się kontrolowane przez obcych mechy, a potencjalne źródła pożywienia i broni, z nikomu nieznanego powodu, są strzeżone przez małe patrole zielonych. W jakim stanie jest Wasza psychika? Zapewne w strzępach, a tutaj wszyscy bez funkcjonują bez większych zgrzytów i tylko czekam aż główny bohater owinięty w amerykańską flagę rzuci się ze swoim ukochanym kałaszem na mechy i zwycięży w chwalebnym boju...
Brzmi kiepsko, co? Sam nie wiem po co to oglądam, ale, cholera jasna, oglądam. „Wrogie Niebo” ma w sobie coś co trzyma mnie przy ekranie pomimo nawału kwiatków, które co chwila walą po oczach... Co to jest? Nie wiem, może niezła gra aktorów albo post-apokaliptyczny klimacik, który tak lubię? A jak wasze wrażenia? Oglądaliście? Podobało się?