Recenzja Tiny & Big: Granpa’s Leftovers – wykrawanie dobrej zabawy - Hed - 2 lipca 2012

Recenzja Tiny & Big: Granpa’s Leftovers – wykrawanie dobrej zabawy

Hed ocenia: Tiny and Big: Grandpa's Leftovers
60

Tiny & Big: Granpa’s Leftovers mógł być wielkim wydarzeniem dla platformówek 3D. Gra ma całkiem nośny i zabawny wyróżnik – możliwość cięcia elementów otoczenia i bawienia się nimi na różne sposoby. Stara się też uderzyć w podobne tony jak Psychonauts, serwując pokaźną dawkę lekkiego, absurdalnego humoru. Na pierwszy rzut oka produkcja studia Black Pants Game ma więc wszystko, aby stać się hitem sceny niezależnej. A jednak muszę ostudzić zapał fanów (o ile wypada używać tego sformułowania przy panujących ostatnio upałach). W tej grze wiele elementów nie zagrało tak jak powinno. Zamiast świetnej produkcji, dostaliśmy krótką, niedopracowaną i nieprzemyślaną zajawkę przyszłej gry.

Walka o gacie

Fabuła Tiny & Big jest głupawa, ale dzięki temu niewymuszona i radosna w swojej beztroskości. Oto bowiem tytułowa para bohaterów – sprytny Tiny i niezbyt rozgarnięty Big – prowadzą walkę o pewien bezcenny skarb odziedziczony po dziadku. Tym rodzinnym artefaktem są... męskie gacie. Magiczne majty dające mistyczną moc telekinetyczną, która pozwala miotać głazami wielkości budynku. Big ukradł bieliznę i przywdział ją sobie w jedyny słuszny sposób – zakładając na czerep i tym samym zyskując potęgę, na którą ewidentnie nie jest gotowy (głównie ze względu na niską inteligencję). I tak oto zaczyna się zabawa w kotka i myszkę, w której role są umowne, a gacie często zmieniają właścicieli.

Na każdym z sześciu poziomów musimy dopaść Biga w próbie odzyskania wspomnianego przedmiotu, którego nazwy postanowiłem nie używać do końca tej recenzji (bo to nie serwis bieliźniarski, a poważny blog z druzgoczącymi recenzjami). W pogoni za bratem Tiny’ego wspinamy się na góry i świątynie, przekraczamy zrujnowane mosty, a nawet schodzimy w głąb piramidy. Zwykle mamy sporo czasu na obmyślenie trasy i wykorzystanie wszystkich zabawek bohatera. Czasami trzeba działać szybko, bo Big próbuje nam przeszkodzić rzucając blokami wielkości ciężarówki. W obu przypadkach grze nie udaje się rozwinąć skrzydeł z dwóch powodów: bo jest krótka, a mimo tego wtórna i niedopracowana.

Nieprecyzyjne rzeźbienie

Problem polega na tym, że pierwszy etap gry sugeruje swobodę w bawieniu się gadżetami Tiny’ego. Mały bohater może przecinać skały, ciągnąć je swoją liną z hakiem lub „wysyłać w podróż” za pomocą podczepianej rakiety. Takie zabawki pozwalają dosłownie poszatkować prawie każdy kamień, czy przedmiot znajdujący się na mapie – włącznie z częściami budynków, czy gigantycznymi posągami. Pomysł jest wykonany w całkiem fajny sposób i w wielu sytuacjach bawi. Jego obsługa nie nastręcza problemów i została pomyślana nieźle. Na przykład w scenach, gdy trzeba coś szybko przeciąć, czas zwalnia po aktywacji przecinarki, dzięki czemu dostajemy kilkadziesiąt dodatkowych milisekund. Te radosne chwile przyćmiewają jednak momenty gorsze, które w moim kontakcie z grą przeważały.

Przecinaniu skał skrzydła podcina design gry, który prowadzi do irytujących sytuacji, bo czasami wręcz karze za to, że pozwolimy sobie na wygłupy. Wystarczy, że spadnie nam na głowę mały odłamek i trzeba powtarzać scenę od punktu zapisu, który nie uwzględnia piętnastu minut poświęconych na precyzyjne przycinanie kamieni. Przy moim stylu gry – polegającym na cięciu wszystkiego, co się da, a dopiero potem szukaniu przejścia – nie wiem, czy skończyłbym ją gdyby nie jej skromna długość (a raczej krótkość). Bawisz się w najlepsze, po czym przypadkowo giniesz i okazuje się, że musisz robić wszystko od nowa. To nie jest przyjemne, tym bardziej, że gra zawodzi także w elementarnych kwestiach.

Prawie jak Psychonauts

Tiny & Big nie podobał mi się jako platformówka. Wspominałem o skojarzeniu z Psychonauts, które jest trafne o tyle, że gry łączy nie tylko zamiłowanie do głupawego humoru. Obie są także średnie w tym co robią - sterowanie, praca kamery i sposób poruszania się bohatera bardziej w nich irytują niż bawią. W Tiny & Big może nie byłoby tak źle, gdyby dopracować parę rzeczy. W połączeniu z niezbyt przyjaznym dla kreatywności i wypadków przy pracy systemem punktów zapisu dostajemy jednak grę momentami denerwującą i nierówno przyciętą (kanciastą). Chciałbym wierzyć, że pasuje to do stylu „niezależnego” i jest godne wybaczenia, ale Tiny & Big ma jeszcze jedną wadę, o której pisałem już trzy razy. Nieprzypadkowo, bo trzy to magiczna liczba w kontekście tej gry – w tyle godzin można ją ukończyć.

Zaledwie sześć poziomów, z których jeden jest walką z bossem, składa się na wyjątkowo krótką przeprawę. Twórcy starali się nadrobić to znajdzkami – nudnymi kamieniami (parodiującymi znajdzki jako takie), posągami bóstw (powiązanymi z osiągnięciami), ukrytymi poziomami, czy kasetami. Oczywiście najbardziej bawią dwa ostatnie elementy, czyli specjalne minietapy z wyzwaniami zręcznościowymi, oraz nośniki odblokowujące muzykę, którą podczas zabawy można swobodnie żonglować. Ścieżka muzyczna, składająca się z zespołów niezależnych jest pewną wartością gry, bo wyłamuje się z męczenia uszu oklepanymi motywami. Mogą one więc zachęcić do powtórzenia tego, czy innego poziomu. Nie wiem, czy będą jednak dla wszystkich wystarczającą rekompensatą za krótką i, wbrew temu, co głoszą recenzenci zachwycający się stylistyką gry, niezbyt ładną przygodę.

Po kilku cięciach będzie dobrze

Początkowo planowałem dać Tiny & Big ocenę znajdują się dokładnie pośrodku naszej gameplay’owej skali. Gra ma pierwiastek kreatywności i radosnego dekonstruowania z góry narzuconej struktury poziomów (tutaj sami przycinamy sobie platformy, które prowadzą do celu). Niestety, nie udaje się wykorzystać tych atutów w pełni, a sama rozgrywka potyka się o własne pomysły. Do tej wyjściowej oceny dodałem kilka punktów po małym eksperymencie: uruchomiłem losowy etap, żeby sprawdzić, czy opowieść o pamiątce po dziadku odrzuci mnie od komputera, czy może wciągnie na nowo.

Postanowiłem poszukać jednego z ukrytych przedmiotów. Okazało się, że muszę przemontować pół góry, aby zrobić sobie ścieżkę do niego. Bawiłem się przy tym lepiej niż przechodząc niektóre z „liniowych” poziomów. Ta piętnastominutowa przygoda podreperowała w moich oczach wizerunek Tiny & Big. Jest to pewną wskazówką na przyszłość i jednocześnie wyrazem moich oczekiwać wobec serii. Liczę na to, że ekipa z Black Pants Game, która planuje cykliczne przygody Tiny’ego i Biga, znajdzie lepszy sposób na wykorzystanie energii drzemiącej w przecinarce, linie z hakiem i rakietnicy.

Film z gry pokazałem na moim kanale YouTube.

Hed
2 lipca 2012 - 22:48