Grało się swego czasu w Left 4 Dead, oj grało. To właśnie od gry Valve rozpoczął się mój płomienny romans z apokalipsą zombie, która trwa do dziś. Dzięki Left 4 Dead poznałem dreszczyk desperacji, który towarzyszy walce o przetrwanie w rozszalałej hordzie nieumarlaków. Do dziś pamiętam nerwowe przełykanie śliny, podczas przechodzenia gry na najwyższym poziomie trudności.
Left 4 Dead zrewolucjonizowało kooperację, wynosząc ją na inny poziom – nie wymuszając współpracy przez lipne sztuczki w stylu „podsadź mnie”, a osadzając kooperację w samym jądrze i mechanice rozgrywki. Left 4 Dead było po prostu za trudne, żeby dało się je przejść samemu, a na dodatek specjalni zarażeni mieli brzydki nawyk obezwładniania szlajających się pojedynczo ocalałych. Geniusz w czystej postaci.
Prawie dwa lata po premierze Left 4 Dead 2 światło dzienne ujrzał kolejny dodatek. Cold Stream zaczęło się jako dzieło jednego fana, ostatecznie jednak Valve postanowiło zainwestować w jego koncepcję i wypuścić kolejne DLC. Na pecetech dodatek jest całkowicie darmowy. Warto odkurzyć Left 4 Dead 2?
Odpowiem krótko – tak, ale to najgorsza kampania ze wszystkich dostepnych w pierwszym i drugim Left 4 Dead. Widać, że na podstawowym poziomie projektowania powstała w głowie amatora, a nie specjalisty. Niektóre fragmenty są przesadnie trudne, a zaraz za rogiem czeka nas jeszcze trudniejsza przeprawa i powinniśmy mieć moment na odsapnięcie. Z kolei niektóre poziomy są przesadnie wręcz łatwe. Niekiedy niepotrzebnie utrudnione są też takie proste czynności jak zejście czy wejście po drabinie.
Kolejnym problemem są bugi, których w Cold Stream nie brakuje. Zombiaki blokują się, czasami biegają w kółko. Zespół pracujący nad tym dodatkiem ewidentnie nie był zbyt liczny. Bolączką są też częste problemy z serwerami. Co jakieś pół godziny łapałem kilkunastosekundowego laga. Dobrze chociaż, że nieźle działa system reconnectowania.
Na plus na pewno trzeba policzyć grande finale, bo przedzieranie się przez hordy zombie wzdłuż strumienia, a nastepnie w kanałach gwarantują solidną dawkę emocji. Już zapomniałem jaki niesamowity nerdowski chill potrafi człowieka przeszyć podczas gry w Left 4 Dead. Żałuję tylko, że więcej graczy nie ma mikrofonów – w moje drużynie byłem jedynym udźwiękowionym.
Oczywiście to jest Left 4 Dead w czystej postaci, z niesamowitym AI Directorem, koniecznością współpracy, emocjami i hordami zombie w zrujnowanym świecie, tak więc pomimo kilku moich narzekań, podobało mi się. Miło odświeżyć sobie feeling, jaki towarzyszy graniu w ten tytuł, bez konieczności przechodzenia po raz enty znanych już na pamięć poziomów. A na pamięć je poznaliśmy, bo inaczej nie dało rady przejśc gry na Ekspercie.
Krótko mówiąc:
+ Wszystko za co kochamy Left 4 Dead - emocje, kooperacja, głębia w prostocie
+ Kilka drobnych, ale ciekawych pomysłów - np. strumień utrudniający nam poruszanie się
- Bugi, problemy z serwerami
- Nieco trąci amatorszczyzną
Aha, poza nową kampanią aktualizacja daje nam możliwość zagrania we wszystkie cztery z pierwszej cześci gry: Crash Course, Death Toll, Dead Air i Blood Harvest. Pamiętajmy, że w oryginalnym Left 4 Dead nie mieliśmy broni ręcznej, tak więc zabawa może zyskać nieco świeżości.
Jeżeli podoba Ci się mój materiał to będę Ci wdzięczny, jeżeli polubisz mój profil na Facebooku, albo zafolołujesz mnie na Twitterze. Wrzucam tam sporo rzeczy, które nie pojawiają się na Gameplay'u, albo pojawiają się ze sporym opóźnieniem. Reaktywowałem też niedawno swojego prywatnego bloga.