Gracze narzekają. Twierdzą, że kiedyś gry były lepsze, miały więcej klimatu, wkładano w nie więcej serca i dostarczały więcej emocji. Tytuły sprzed lat to długie oraz wymagające produkcje, które zmieniły się w to, co mamy obecnie - produkcje zbyt łatwe, zbyt szablonowe i zdecydowanie za krótkie! Gry zabierają nam za mało czasu, tak? Bullshit!
Utyskiwania graczy powtarzają się niczym mantra "Prawdziwego Gracza" - obecne tytuły dostarczają od kilku godzin rozgrywki (patrz Call of Duty), nie wymagają od nas zbyt wielkich umiejętności i są niczym w porównaniu do trzydziestogodzinnych sesji w produkcjach sprzed lat. Wówczas przed monitorami czy telewizorami spędzaliśmy mnóstwo czasu, bawiąc się lepiej niż teraz. Ale czy tak rzeczywiście jest? Otóż nie do końca. Prowadzone statystyki paradoksalnie przeczą tym głosom. Zgodnie z nimi największą popularnością cieszą się pozycje wpisane w obecny standard długości rozgrywki, a te dłuższe najzwyczajniej w świecie nie są kończone. Tak, dobrze przeczytaliście – gracze mają gdzieś poznanie całej fabuły! Dane poparte głosami branżowych ekspertów pokazują, że większość nie chce doprowadzać losów wirtualnych bohaterów do końca. Jak podaje CNN w jednym ze swoich artykułów, przeważająca większość graczy nie kończy rozpoczętych tytułów (90%), a finału jednej z dłuższych i przy okazji najlepszych produkcji 2010, Red Dead Redemption, doświadczyło zaledwie 10 % z nich. Czy to znudzenie, czy choroba XXI wieku, czyli brak czasu? A może przyczyny należy szukać gdzie indziej - w tym, iż pragniemy ciągłych zmian, nowości, próbowania wszystkiego na przemian, nie zaś spędzania bitych godzin przy jednym tytule? Nie mam pojęcia, choć sam należę do tych 90%, którzy RDR podziękowali przed jej końcem, nie wiedząc właściwie dlaczego…
Zresztą problem nie dotyczy jedynie produkcji ze stajni Rockstara. Podobna sytuacja występowała w przypadku ostatniego Fallouta, Wiedźmina 2, czy nawet drugiego Assassin's Creeda, którego według statystyk Ubisoftu ukończyło nieco ponad 46% graczy. To przykłady produkcji czasochłonnych, które po pewnym czasie – na pierwszy rzut oka - zaczęły odbiorcę nudzić. A przynajmniej taki powód zdaje się oczywisty. Czyżbyśmy po prostu nie byli w stanie znaleźć odpowiednio dużo chwil wolnych, aby od początku do końca przejść rozpoczętą produkcję? Nie, po prostu zamiast poświęcać się jednej, długiej grze, wolimy ukończyć kilka mniejszych, potem o „starym zaczętym” zapominając. Ja sam należę do grona graczy, którzy cierpią na deficyt czasu. Praca, obowiązki, szarość życia codziennego i inne niedogodności nie pozwalaj mi na delektowanie się tytułem tak, jak w czasach dawnych, kiedy to zmartwień i zobowiązań było mniej. I choć fanem długich, wciągających erpegów będę zawsze, to jednak coraz częściej łapię się na tym, że preferuję krótką, spójną i ciekawą rozgrywkę (choć może nie tak dynamiczną jak ostatnie Call of Duty…).
Właśnie dlatego wydawcy, narzucając swoją wolę deweloperom, w oparciu o statystyki, czyli notabene nasze dokonania, czas pozycji ze swojego portfolio sukcesywnie skracaj. A czy narzekania, choć przeczące statystykom i faktom, nie są przez nich słyszane? Bynajmniej! Te summa summarum trafiają i do koncernów, które nań odpowiadają. W jaki sposób? Multiplayerem, osiągnięciami etc., czyli tak naprawdę sztucznym wydłużaniem rozgrywki. No bo jeśli zastanowimy się nad ich rolą, szczególnie tych drugich, to jasnym się stanie, iż jest to, poza sposobem na powiększenie prestiżu wśród znajomych, odpowiedź na narzekania na marną długość gier. Nie jestem oczywiście przeciwnikiem takich praktyk… no, przynajmniej nie do końca. Wszak nikt nam nie każe bawić się w sieci czy spełniać wymogów przygotowanych dla wszystkich trophyhunterów, ba! - sam niejednokrotnie pokusie "calakowania" ulegam, kończąc takiego Uncharteda po raz drugi, zbierając skarby i strzelając określoną bronią. Jakimś sposobem na przedłużenie żywotności gier są także dodatki, DLC i inne urozmaicenia, które spełniają swą rolę lepiej niż przeciąganie rozgrywki w nieskończoność - choć są też powodem wielu sporów i kłótni. Nie wiem jak Wy, ale ja osobiście tego typu przedłużenia życia grze cenię wyżej, niż silenie się na poszerzenie długości singleplayera za wszelką cenę. Do dziś pamiętam, jak męczyłem na końcu Darksiders, prosząc o to, by po prostu nastąpił koniec tej skądinąd świetnej produkcji….
Czy więc producenci i wydawcy rzeczywiście tworzą krótsze produkcie tylko dlatego, że chcą wycisnąć z naszych portfeli jak najwięcej jak najmniejszym kosztem? Nie do końca. Odpowiedź zdaje się leżeć gdzieś pośrodku. Tak naprawdę nie chcemy gier wymagających i kosmicznie długich. Nie chcemy się męczyć, pokonywać wielogodzinnych etapów i własnych słabości z ogromnym trudem oraz potem na czole. Bo choć obejrzenie finału takiej produkcji jest cholernie satysfakcjonujące, to na "zaliczenie" wielu jednocześnie najzwyczajniej w świecie nie pozwoli nam czas - przynajmniej ja na jego nadmiar nie narzekam (choć być może po prostu Prawdziwym Graczem nie jestem…). A Wy, drodzy czytelnicy, kończycie rozpoczęte gry?