Gry też zasługują na drugą szansę. Epizod drugi - czort - 20 sierpnia 2012

Gry też zasługują na drugą szansę. Epizod drugi

Poprzedni artykuł skończył się leciutkim cliffhangerem, więc czas na kontynuację. Przed Wami kolejne 6 gier, które nie doczekały się sequela. A powinny.

Armed and Dangerous


Armed and Dangerous na pierwszy rzut oka nie wyróżnia się niczym na tle innych wydanych w 2004 roku strzelanek TPP. No może poza grafiką, bo  ta robiła w tamtych czasach wrażenie. Wystarczy jednak poczekać, aż któryś z bohaterów otworzy usta i wszystko staje się jasne. Armed and Dangerous to jedna z najzabawniejszych gier w historii. Poważnie.

Dialogi, od których zerwiecie boki, masa nawiązań do popkultury, nietypowe bronie pokroju wyrzutni lądowych rekinów lub „odwracacza” wszystkiego do góry nogami czy plejada barwnych bohaterów ze swojskim Romanem na czele. Co ważne, nie jest tak, że gra była śmieszna, ale kulało wszystko inne. Fajnie się strzelało, poziomy były urozmaicone, otwarte i pozwalały na inwencję twórczą. Niby wszystko było na swoim miejscu, co potwierdziły w gruncie rzeczy przychylne recenzje.

Niestety, gracze nie rzucili się do sklepów. Armed and Dangerous nie doczekało się sequela i zostało ostatnią dużą grą studia Planet Moon (znanego np. z Giants: Citizen Kabuto). Potem firma przerzuciła się na gry z PSP, 2 ligę tytułów na Wii, a ostatnimi czasy zaliczyła już totalne dno. Szans na powrót Romana nie ma zatem żadnych, wszyscy już dawno zapomnieli o AnD. Szkoda.

Breakdown


To w zasadzie taka sobie gra, ale była ważnym krokiem, eksperymentem i podwalinami dla gier z widokiem z oczu. A przynajmniej powinna nimi być. Niech zgadnę: nie lubicie, gdy w grze FPP bohater robi wszystko telepatycznie, naciska guziki, kręci korbką i tak dalej. Zgadłem? Panowie z Namco też nie lubili, więc zrobili Breakdown.

Gra to połączenie widoku z pierwszej perspektywy z bijatyką. Każdy cios, blok, obezwładnienie czy chwyt widzimy oczami naszego zabijaki. Realistyczne ruchy rąk, drgania i przechyły kamery, otwieranie drzwi przez łapanie za klamkę, podnoszenie amunicji (są też pukawki, spokojnie). Nawet teraz nie jesteśmy do tego przyzwyczajeni, więc wyobraźcie sobie, jakie wrażenie robiły takie patenty 8 lat temu.

Oczywiście świetny pomysł trzeba było spieprzyć wszystkim innym. Nudny gameplay i debilna fabuła pogrzebały xboksowego exclusive’a. Potencjalna kontynuacja mogła poprawić to, co nie wyszło i jeszcze bardziej ulepszyć to, co zagrało koncertowo. Mogła, ale tego nie zrobiła i nie zrobi.

Star Wars: Republic Commando


Kocham Gwiezdne Wojny, co za tym idzie kocham też gry z tego uniwersum. Zawsze miałem jednak problem z tymi, w których nie gramy  jako Jedi. Zazwyczaj były nudne i bez pomysłu, a jak już miały pomysł to zepsuto resztę (Star Wars: Bounty Hunter, mowa o Tobie!). Pierwszą grą bez machania mieczem świetlnym, która naprawdę mnie wciągnęła była właśnie Star Wars: Republic Commando.

Tytuł mówi wszystko. Wcielamy się w żołnierza armii Republiki i w trakcie wydarzeń z Wojny Klonów zwiedzamy znane wszystkim fanom Yody lokacje i strzelamy. RP to strzelanka FPP z realistycznym widokiem z kasku, wiecie HUD, zakłócenia itp. (coś jak Metroidy na Gamecube’a) oraz wydawaniem rozkazów podopiecznym. Aha, jeszcze coś. Gra była śliczna, zasługa Unreal Engine.

Brak sequela Republic Commando dziwi mnie najbardziej na tej liście. Twórcy mieli gotową receptę na sukces, już przed wydaniem gry planowano drugą część. Tym razem pod tytułem Imperial Commando. Gralibyśmy jako żołnierze Imperium i na pewno byłoby super. Niestety coś poszło nie tak i projekt trafił do pieca.

Bully


To takie trochę bardziej poganianie, niż marudzenie, że sequela nie ma i nie będzie. Rockstar zazwyczaj nie zapomina o swoich markach i dość otwarcie mówią, że kiedyś pewnie do Łobuza powrócą.

Bully znane też jako Canis Canem Edit to odpowiedź na pytanie „co w dzieciństwie robili bohaterowie GTA?”. W zasadzie to samo, ale na trochę mniejszą skalę. Trafiamy do szkoły z internatem i musimy wszystkim pokazać kto tu rządzi.

Gra ukazała się pod koniec żywota poprzedniej generacji i doczekała się reedycji na Xboksa 360. Sequel jest raczej kwestią czasu. Nie zdziwię się jeśli Bully 2 okaże się dla Rockstar przetarciem szlaku na nowej generacji konsol. Liczę, że tym razem trafimy do typowego amerykańskiego college’u. Imprezy, upijanie i rozbieranie lasek, oszukiwanie na egzaminach, handel używkami. Ja byłbym kupiony.

Prisoner of War


 

W żadnym razie gra idealna, ale na pewno wyjątkowa. Zwłaszcza w dzisiejszych czasach.

Trudna jak cholera, wymagająca kombinowania, cierpliwości. Miała trochę błędów, jednak wjeżdżała na ambicje. Chyba najtrudniejsza skradanka, w jaką grałem. Głównie dlatego, że polegała na czajeniu się po nocy i waleniu kogoś w łeb. W POW cały czas jesteśmy pod obserwacją, jak to w obozie dla jeńców. Niemiaszki chodzą za nami niemal krok w krok, dużą część zadań wykonujemy za dnia, a po każdej kolejnej ucieczce trafiamy do lepiej strzeżonego obozu. Ostatnia jest twierdza Colditz. Takie Alcatraz II WŚ. Miejsce ponoć bez ucieczki. Tja, jasne.

Jade Empire



Kolejna z tych gier, o których napisano wszystko, a za sequelem wylano potoki gorzkich łez. Jade Empire najprościej podsumować jako KoTOR z mnichami Shaolin.

Bo tak: twórcy Ci sami – Bioware, a system gry podobny. Są złożone dialogi wybory między dobrem, a złem. Jade Empire wyróżniało się jednak baśniowym klimatem, podobnie bajeczną oprawą i rzadko poruszaną w grach tematyką. Zwłaszcza w zdominowanych przez elfy i orki erpegach.

Jak każda gra Bioware, tak i Jade Empire zdobyło uznanie graczy i dziennikarzy. Najwidoczniej dla Bioware to za mało, bo choć gadka o sequelu przewija się regularnie, to żadnych konkretów jeszcze nie uświadczyliśmy.

I to by było na tyle.

Na teraz. Pod koniec, jak zwykle, wpadła mi do głowy myśl: „ej, przecież obecna generacja też ma pełno gier, które zasłużyły na kontynuację.” Spodziewajcie się zatem kolejnego zestawienia.

czort
20 sierpnia 2012 - 17:47