Robiąc sobie ostatnio bilans tytułów, które mogłyby się znaleźć w Rzeczy Kultowej, zauważyłem z niemałym zdziwieniem, że naprawdę spora część z nich to strategie wszelkiej maści. A przecież nie jest to bestsellerowy gatunek – wyłączając Starcrafta raz na dekadę, ma się rozumieć. Szukałem więc gry, która zadowoli rzesze czytelników niezainteresowanych grami stretegicznymi, a jednak na tyle inspirującej, by popchnąć mnie do napisania drugiej części cyklu. I już miałem kilku godnych kandydatów, gdy mój wzrok padł przypadkiem na dolny prawy róg mego pulpitu. Wtedy wiedziałem już, że literki na klawiaturze same zaczną się składać w długie, bałwochwalcze zdania.
- Ale Yoghurt, zaczekaj! To jest przecież strategia! – Zdawał się jednak mówić wewnętrzny Głos Rozsądku – Stracisz czytelników, jeśli będziesz ich katował tekstami traktującymi tylko o jednym!
- Chrzanić to. Przecież chcę napisać o Myth!
Głos Rozsądku od razu się zamknął i więcej nie zawracał mi głowy. Bo wiedział, że nad tą produkcją nie trzeba się zastanawiać. Pisanie o Myth to nie jest praca – to jest czysta przyjemność. Samo wspomnienie pierwszych dwóch części sprawia, że serce bije szybciej. Gdyż Myth to opus magnum firmy Bungie. Tak, dobrze przeczytaliście – najbardziej kultową produkcją tego wyprzedzającego od zawsze konkurencję w kwestii innowacyjności studia nie jest Halo (które przecież wyjątkowo cenię). Nie jest to też Marathon (który w końcu ustalił wiele mechanizmów rządzących shooterami), ani pamiętne (i wytrwale opisywane przez Brucevskiego) ONI. To Myth znam na pamięć i chłonę regularnie co roku. To Myth posiadam chyba w szesnastu różnych wersjach wydanych na przestrzeni lat. To Myth ma jedną z najlepiej zarysowanych linii fabularnych w historii elektronicznej rozrywki. Jasna cholera, ależ to są dobre gry!
Co sprawia, że w przypadku Myth palce same latają po klawiaturze, bez udział mózgu, by tworzyć kolejne peany na cześć serii? Zapewne wystarczyłoby, gdybym powiedział – WSZYSTKO! Ale parę osób pokręci nosem przy takim stwierdzeniu, więc należałoby się bliżej przyjrzeć obu częściom*. A zaczniemy, zwyczajowo, od tego, co widać gołym okiem – od oprawy.
Biorąc pod uwagę, że pierwsza odsłona Myth ukazała się na Pecety i Maki (Bungie było wierne platformie, na którą programowało wcześniej) w 1997 roku, a kontynuacja zaledwie rok później, szczęka sama opada z wrażenia. I nie chodzi tu wyłącznie o wymodelowane starannie mapy w pełnym 3D, z możliwością obracania ich o 360 stopni i dużym zakresem zoomu. Nie chodzi też o ładne (zwłaszcza w wyższych rozdzielczościach) sprite’y naszych i wrażych jednostek, ani o efekty specjalne w rodzaju błyskawic i wybuchów. Coś, co sprawiło, że Myth stał się produkcją jedyną w swoim rodzaju, było wprowadzenie przez programistów realistycznej fizyki w czasach, gdy nie śniła się ona nawet twórcom FPSów. W końcu Trespasser, który próbował bawić się układaniem skrzynek i ragdollem, ukazał się dopiero pod koniec 1998 roku, a zanim jako taki model fizyczny dopracowano w Half-Life 2, Myth był już przecież grą niemal starożytną.
Dlatego też wszyscy przecierali oczy ze zdumienia – koktajle mołotowa, miotane przez krasnoludzkich saperów, staczały się po zboczach i mogły zostać zgaszone przez padający deszcz. Rozerwane szczątki żołnierzy, strzały i niewypały pozostawały tam, gdzie spadły, aż do zakończenia starcia (chyba, że zostały rozrzucone przez pobliski wybuch, albo chwycone przez jakiegoś Ghola i ciśnięte w stronę naszych wojaków). Łucznicy stojący na wzniesieniu strzelali na większe odległości, zaś po eksplozjach pozostawały kratery... Takich cudów nigdy wcześniej nie wdziano i nawet dziś robią wrażenie.
Bungie, poza pomysłami wyprzedzającymi epokę, znane jest też z niesamowicie uzdolnionych kompozytorów i dźwiękowców pod wodzą Martina O’Donnella. Myth jest sztandarowym przykładem ich kunsztu – utwory przygrywające podczas wprowadzenia do kolejnych misji (Siege of Madrigal... rany boskie, Siege of Madrigal!!!), jak i klasyczny ambient pola bitewnego – szczęk oręża, jęki rannych, huk eksplozji – wszystko brzmi tak, jak powinno. A mówiąc o brzmieniu, nie można zapominać o głosach. Mimo oszczędności dialogów podczas misji, postacie biorące w nich udział mają doskonale dobranych aktorów, każdy bohater wygłasza swe kwestie zgodnie z wyobrażeniami o nim – twardy kapitan straży emanuje dumą, przestraszony wieśniak odpowiednio się jąka piskliwym głosem, a sędziwy mag wyraża się z odpowiednią elokwencją.
Ale najbardziej zapadającym w pamięć, niesamowitym aktorem i najdoskonalszym aspektem Myth jest narrator, który nie tylko streszcza cele poszczególnych misji, ale wprowadza nas krok po kroku w doskonałą, acz dołującą historię walki z nieumarłymi hordami dowodzonymi przez Upadłych Lordów i buduje poczucie związku z żołnierzami oddanymi pod nasza komendę. Nie wiemy, kim dokładnie jest autor prezentowanego nam pamiętnika, ale sposób, w jaki prowadzi opowieść, dotyka do głębi – czytając na głos spisywany przez siebie dziennik, nie ukrywa, że boi się śmierci, która czeka nań na każdym kroku. Dramatyczne opisy walki z przeważającymi siłami zła i poczucie beznadziei, jakie ogarnia żołnierzy idących w bój wręcz wycieka z monitora. Scenarzyści Bungie nie ukrywali, że inspirowali się w wielu miejscach „Czarną Kompanią” Glena Cooka i to się czuje – gdy czytamy i słyszymy, jak szeregi dowodzonego przez nas Legionu kurczą się z każdym kolejnym starciem, gdy jesteśmy świadkami rozpaczliwej walki o każdą piędź ziemi, naprawdę chcemy osobiście pokazać truposzom, że ludzkość jeszcze nie wydała ostatniego tchnienia. Do tego, snuta opowieść okraszona jest naniesionymi na śliczną mapę ruchami wojsk obu stron i odręcznymi rysunkami ukazującymi najważniejsze wydarzenia. Co jakiś czas raczeni również jesteśmy krótkimi wstawkami, animowanymi w kreskówkowym stylu. Fabuła obu części Myth i sposób jej przedstawienia to jedna z najbardziej klimatycznych, nasmutniejszych i jednocześnie przepięknych historii wśród gier video i słucha się jej jak najlepszego audiobooka. Mówię poważnie - nie musicie nawet grać, by was poruszyła (link do wszystkich fragmentów dziennika, tak jak i inne przydatne strony dotyczące serii – na końcu tekstu).
O tym, jak silnie Myth oddziałuje wciąż na wyobraźnię, świadczyć może fakt, że fani wciąż w niego grają, tak w singlu, jak i w doskonałym multi (Capture the Flag w RTSie? Da się!). Wciąż tworzą różnorakie mody, czy to poszerzające fabułę z oryginału, czy też przerabiające całość na inne realia z wykorzystaniem niesamowitego silnika fizycznego. Wciąż o nim dyskutują na forach i wciąż deliberują nad geniuszem fabularnym tej produkcji. Mało tego – Bungie nie zapomniało o swym wiekopomnym dziele i nawiązania doń umieszcza w tytułach, które przyniosły im większy rozgłos. Kto odnalazł w każdej części Halo ukryte lokacje, w których słychać Siege of Madrigal (tak, kocham ten króciutki utwór) wie o czym mowa.
Dzięki fanowskiemu wsparciu, obie części Mytha śmigają bez problemu na najnowszych systemach. Co wiecej, wystarczy właściwie posiadać tylko dwójkę, gdyż jeden z najlepszych modów przenosi całą kampanię z jedynki (tak, razem z fragmentami dziennika) do poprawionego silnika z sequela. Jako, że antologia Myth (łącznie z tfu, tfu, trzecią częścią, tfu) jest dostępna za psie pieniądze, grzechem byłoby jej nie posiadać. Kto nie grał, niech natychmiast nadrabia zaległości. Kto grał i tak na pewno właśnie szuka płytek, by znów udowodnić siłom ciemności, że ludzkość jest jak karaluch i tak łatwo wybić się nie da.
Przydatne linki:
Oficjalna strona Myth, nadl leżąca na serwerach Bungie, z masą informacji, analiz i wyjasnień dotyczących serii
Dzienniki Legionu, z wszystkimi tekstowymi i dźwiękowymi zapiskami narratora obu cześci + codex, czyli leksykon pojeć
ProjectMagma, najobszerniejsza baza modów
Jedna z lepszych polskich stron poświęcona serii
*Tak, słusznie się domyślacie– część trzecia, której nie stworzyło Bungie, to nie jest Myth, jej nie ma, nigdy nie powstała... Przynajmniej ja wolę tak o niej myśleć. Widoczna u góry ocena dotyczy tylko Myth: The Fallen Lords oraz Myth II: Soulblighter.