Witam po dłuższej przerwie, spowodowanej natłokiem spraw o wiele ważniejszych niż pisanie duperelków tematycznie umiejscowionych w okolicach ogólnie pojętej branży rozrywkowej. Nie zagłębiajmy się jednak zbytnio w osobiste życie autora i przejdźmy do meritum dzisiejszego artykułu.
Pamiętacie jedną z odsłon Brudnego Harry'ego - "Nagłe Zderzenie"? Kojarzycie, czym Clint Eastwood straszył bandziorów wszelkiej maści? Dla tych, którzy mają zaćmienie umysłu, cierpią na sklerozę lub po prostu nie oglądali przepraw detektywa Callahana z różnorakimi sukinkotami (wstyd większy niż chodzenie w kalesonach, tak na marginesie), mała podpowiedź:
Ten zajeduży, zajemocny i zajegłośny pistolet to Auto-Mag, który strzela ulubioną amunicją Harry'ego - .44 Magnum. Każdy, kto zobaczył go na ekranie, skrycie śnił, by choć raz wypalić z takiej armaty, a różnoracy filmowcy dawali ową działającą na wyobraźnię spluwę głównym bohaterom swoich dzieł (choćby Charliemu Bronsonowi w "Życzeniu Śmierci").
Teraz mam dla was inne, prostsze pytanie: z jakiego karabinu snajperskiego korzysta najczęściej Agent 47? Możecie nie wiedzieć, że owo egzotycznie wyglądające narzędzie mordu nazywa się Walther WA 2000, ale na pewno wiecie, jak się prezentuje:
A teraz najprostsze pytanie: jaki pistolet najczęściej występuje w niemal każdej grze jako ostateczne rozwiązanie problemów, najmocniejsza broń obsługiwana jedną ręką (dlatego można wziąć dwa!), rzucająca ragdollami na 20 metrów? Wypada nadmienić, że jako bonus twórcy udostępniają nierzadko opcję pokrycia tejże zabawki złotem, żeby jeszcze bardziej trafiać do wyobraźni czarnych raperów (i Pikeja) oraz przechodzących mutację krzykaczy, którzy utrzymują, ze mieli bliższe relacje z waszą matką, grając z wami po sieci.
Zgadza się, chodzi o:
Okej, wszyscy poczuli się dowartościowani, bo odpowiedzieli na pytanie łatwiejsze niż konkurs audio-tele, ale do czego właściwie zmierzam?
Cóż, w wielkim skrócie: Harry Callahan straciłby życie, bo Auto-Mag prawdopodobnie odmówiłby współpracy. WA 2000 jest tak rzadki i drogi, że nawet sułtan Dubaju nie mógłby sobie takiego kupić. Co zaś się tyczy Desert Eagle - poza tym, że większości użytkowników zrobiłby większą krzywdę niż ich celom, jego przydatność w prawdziwym starciu jest mocno dyskusyjna. Ale po kolei...
Poniżej znajdziecie podsumowanie dobrze znanego z gier (i innych produktów popkultury) sprzętu, służącego do robienia krzywdy bliźnim, którego wizerunek został całkowicie wykrzywiony, zmitologizowany i po prostu przegięty do granic absurdu.
Auto-Mag
Skąd znamy?
Wspomniałem już o zawodności owego egzotycznego narzędzia destrukcji. Ponoć Clint Eastwood dostawał takiego szału na planie podczas używania Auto-Maga, że podczas kręcenia scen na pomoście, kilkakrotnie wyp...uścił go do wody, a ekipa musiała wynająć nurka, który by go wyławiał po kolejnym nieudanym ujęciu, spowodowanym zacięciem się pistoletu.
Wszelkie problemy związane z użytkowaniem Auto-Maga wynikały z użytej w nim amunicji, legendarnej .44 Magnum - był to pierwszy pistolet automatyczny, który wykorzystywał pociski tego typu. Niestety, prawa fizyki są nieubłagane i mechanizm, choć potrafił dostarczyć tak mocny ładunek do lufy a potem do celu, ulegał dość szybkiemu zużyciu. Co więcej, cała konstrukcja była nieprzyzwoicie droga. Koszty produkcji przewyższające cenę rynkową oraz słaba dostępność i zaporowa cena amunicji, a także nieporównywalnie większa popularność rewolwerów wykorzystujących ten sam kaliber dobiły producenta Auto-Maga. Produkowany w latach 70 ubiegłego wieku pistolet jest obecnie rzadkim gadżetem kolekcjonerskim, nie zaś spluwą każdego szanującego się bad-assa.
Calico (cała wesoła rodzinka)
Skąd znamy?
Calico LWS (Light Weapon System) to cała rodzina podobnie wyglądających pistoletów i karabinów maszynowych, które wyróżnia jeden, od razu zauważalny patent - nietypowa konstrukcja magazynka, umieszczanego nad spustem. Dzięki swemu dość futurystycznemu wyglądowi, sprzęt Calico znalażł zatrudnienie w niezliczonej ilości filmów SF, w których robił za wszelkiej maści broń energetyczną. Na pewno zauważyliście też giwery z tej rodziny w masie filmów akcji (zwłaszcza klasy B), w których przedstawione były jako najnowocześniejsze narzędzia siania destrukcji.
Broń wygląda nieźle, co nie? Na polu walki jednak, jak wiemy, to nie wygląd ekwipunku się liczy. Element najbardziej charakterystyczny dla Calico LWS, czyli magazynek, jest jego największą wadą. Jego konstrukcja opiera się na rzadko spotykanym mechanizmie "ślimakowym" - przypomina on nieco klasyczne magazynki bębnowe, znane wam z "mafijnych" Thompsonów czy Pepeszy, przy czym pociski ułożone są nie w pierścień, lecz w kilku rzędach wzdłuż spirali, o w taki sposób:
Taki system podawania amunicji ma niezaprzeczalną przewagę nad "normalnymi" magazynkami - standardowe podajniki do Calico liczą sobie 50 naboi, ale na rynku dostępne są również wersje stunabojowe. W czym więc problem, zapytacie? Przecież teoretycznie im większy mamy zapas ołowiu, tym lepiej, prawda? Otóż nie, w warunkach bojowych liczy się prostota konstrukcji, łatwość wymiany magazynka i sprawność jego ponownego załadowania. A żadna z tych rzeczy w przypadku Calico nie jest przyjazna użytkownikowi - magazynki ślimakowe nie pasują do sporej części ładownic używanych tak przez cywili, jak i profesjonalistów, są raczej nieporęczne, ciężko ocenić, ile amunicji nam w nich pozostało, a ponowne ich załadowanie to mordęga. Co gorsza, słynne scenki z wyrzucaniem magazynka pod siebie w ogniu walki też raczej możnaby włożyć w tym wypadku między bajki - ze względu na konstrukcję, do tanich nie należą i wywalenie ich gdziekolwiek można przyrównać do rzucania zwitkiem studolarowych banknotów.
Stąd też, mimo tego, co mogliście widzieć w filmach i grach, Calico nie należy do hiper-popularnych, ogólnie dostępnych i chętnie używanych zabawek. A jego raczej umiarkowana sprzedaż na rynku cywilnym (żadne służby go nie używają ze względu na wymienione wyżej skomplikowanie obsługi) to zasługa tylko i wyłącznie wyglądu.
IMI Desert Eagle
Skąd znamy?
Israel Military Industries Desert Eagle... Jedna z dwóch (obok wynalazku Michaiła Kałasznikowa) broni owianych już nawet nie legendą, a całym zbiorem mitów i podań na ich temat. I jeden z tychże mitów jest na pewno prawdziwy - to jeden z najpotężniejszych seryjnie produkowanych pistoletów półautomatycznych, korzystający (zależnie od wersji) z całej gamy mocarnej amunicji, od "najsłabszej" .357 Magnum, poprzez znany kaliber .44 (strach pomyśleć, co by było, gdyby Magik miał taką giwerę), kończąc na morderczych "pięćdziesiątkach" - czyli kaliber .50, stosowany zwykle w cięzkich karabinach maszynowych i snajperskich, przystosowany do specyfiki pistoletu (wersja .50 Action-Express).
Ale na mocy obalającej kończą się zalety izraelskiej konstrukcji. Potęga Desert Eagle sprawia, że po prostu nie nadaje się on zbytnio do użytku w warunkach polowych i jest raczej przedłużeniem penisa bogaczy posiadających pozwolenie na takową broń, a na strzelnicach zwany jest często zabawką dla szpanerów i to nie bez powodu.
Wady zaczynają się już od próby zakupu - podstawowa wersja, bez bajerów, złoceń i grawerunków to około 1500$. Jedna sztuka najtańszej amunicji chodzi po dolarze. I zapora cenowa mogłaby być jedynym powodem, dla którego żaden normalny sołdat ani inny mundurowy z takową armatą nie biega - armie i służby świata mają o wiele ważniejsze wydatki.
Jednak horrendalne koszty użytkowania to nie wszystko - Desert jest po prostu niewiarygodnie nieporęczny. Jego rozmiar sprawia, że nie pasuje do standardowych modeli kabur dostępnych dla cywili i fachowców, a wielkość rękojeści wymaga od użytkownika posiadania łap king-konga. Co gorsza, niezaładowany egzemplarz waży ponad dwa kilo, zaś pełny zestaw, czyli Eagle oraz kilka zapasowych, siedmionabojowych magazynków, jest cięższy (i znacznie droższy) niż większość znanych wam z filmów i strzelanek karabinów noszonych przez piechociarzy (by nie być gołosłownym - zwykły, załadowany jednym trzydziestonabojowym magazynkiem karabin M4 waży niecałe 4 kilo).
No i, co najważniejsze w warunkach bojowych - cała ta klockowatość i nieprzyjazność użytkowania oraz absurdalny odrzut wynikający z mocy giwery sprawia, że z Eagle bez wielu godzin treningu w kontrolowaniu broni nie trafi nawet w przysłowiowe drzwi od stodoły. Dlatego tak naprawdę nikt, kto zarabia na życie strzelaniem, nie używa Desert Eagle. A próba strzelania z dwóch na raz skończyłaby się w najlepszym wypadku wizytą w szpitalu albo u dentysty.
FG 42
Skąd znamy?
Fallschirmjägergewehr 42, czyli "karabin spadochroniarzy model 42" to kolejna ciekawostka, której popularność to raczej zasługa doskonałego PRu w grach video, niż faktycznej skuteczności.
FG 42, zaprojektowany specjalnie dla niemieckich jednostek spadochronowych na wyraźną prośbę Hermanna Goeringa, można ze spokojem sumienia nazwać kuriozum. Pomysł był niezły - zamiast ciężkich i nieporęcznych Mauserów lub MP-40 dać polegającym na zaskoczeniu i szybkości działania elitarnym sołdatom broń lekką, łatwą w transporcie i dająca możliwość kustomizacji wedle indywidualnych potrzeb żołnierza, który mógł sobie na niej zamontować lunetę, dwójnóg, bagnet a do tego pewnie pędzel do malowania i pedał od roweru.
Gorzej niestety było z wykonaniem. Wbrew temu, czego mogliście nauczyć się z drugowojennych FPSów, FG 42 nie był ani celny, ani wygodny w użyciu. Lekkość całej konstrukcji w połączeniu ze zbyt mocnym pociskiem 7,92x57 (znanym z Mausera) sprawiała, że po jednym wystrzale karabin latał na wszystkie strony, przez co walenie serią z tego dziwactwa było mniej skuteczne niż rzucenie nim we wroga. Pewnie domyślacie się, że próby strzelania wyborowego za pomocą lunety mogły skończyć się co najmniej uszkodzeniem oka. By było jeszcze weselej, zbyt duży ładunek prochowy amunicji sprawiał, że karabin po dość krótkim czasie używania wręcz rozpadał się w rękach.
G11
Skąd znamy?
Kolejny futurystyczny projekt, tym razem z dobrze znanej wszystkim firmy Heckler&Koch. Do tego wyjątkowo ciekawy - G11 to projekt wykorzystujący amunicję bezłuskową. Co to oznacza? Ładunek prochowy, dzięki któremu pocisk frunie w stronę celu, zamiast w łusce, stanowiącej największą część naboju, jest częścią systemu ładowniczego.
Dzięki temu interesującemu patentowi, amunicja do G11 jest lekka i zajmuje mało miejsca, przez co w magazynku można zmieścić jej o wiele więcej (standardowo 50 sztuk). Co więcej, zwiększa się wydatnie szybkostrzelność i celność broni poprzez wyeliminowanie niezbędnego w standardowych" giwerach usuwania łuski z komory i zmniejszenie odrzutu.
Brzmi pięknie? Owszem - G11 jest jednym z najszybciej strzelających narzędzi mordu na Ziemi - seria 3 pocisków wylatuje z lufy w ciągu 1/12 sekundy (strzelec nie zdąży nawet poczuć kopnięcia, a już są w celu) . Co ważne, nie traci znacznie na celności - wystrzelone w takiej serii kule uderzają niemalże jednocześnie w to samo miejsce. Dzięki temu wyeliminowany został jeszcze jeden mankament - nie robiący na nikim wrażenia niewielki kaliber amunicji 4.73mm (dla tych mniej obeznanych informacja: standardem NATOwskim jest amunicja kalibru 5.56mm) przestaje mieć znaczenie przy takiej koncentracji strzałów w celu.
Jest tylko jeden, kluczowy problem - G11 już na zawsze pozostanie tylko projektem w fazie prototypowej - został zawieszony z powodu ogromnych nakładów finansowych potrzebnych do jego wdrożenia. Jak już wspomniałem, armie świata tną koszty gdzie mogą, a skoro zwykły karabin 5.56mm wciąż jest równie skuteczny jak futurystyczny i pierdyliard razy droższy w produkcji G11, nie ma sensu wymieniać arsenału. Dlatego na świecie jest około 1000 sztuk tej broni, wliczając w to egzemplarze inżynierskie pocięte na części i niezdatne do użytku. Wiedząc to dziwić może fakt, że w filmach akcji i w grach ten egzotyczny sprzęt zdaje się wręcz walać pod nogami częściej niż wyprodukowane łącznie w 200 milionach egzemplarzy automaty Kałasznikowa.
OICW
Skąd znamy?
Tajemniczy skrót OICW oznacza Objective Individual Combat Weapon. Pełna nazwa mówi wam zapewne tyle samo, co wygląd tej giwery. Nie martwcie się, sami projektanci i pomysłodawcy też nie mają pojęcia, do czego właściwie mogłoby się przydać to przedziwne urządzenie.
Tak, urządzenie, bo trudno tu mówić o broni per se - tak naprawdę to karabin (w najnowszym prototypie - G36 produkcji Heckler&Koch) oraz granatnik 25mm (jak widać na powyższym zdjęciu, montowany wbrew naszym przyzwyczajeniom na górze) obsługiwany wspólnie ze skomplikowaną optyką przez kilogram elektroniki. Całość sprawia raczej wrażenie czegoś, co znudzony żołnierz skleiłby na szybko taśmą klejącą i z tego też powodu badania nad OICW (po wejściu do gry wspomnianego Heckler&Koch przemianowanego na XM 29) od 30 lat właściwie stoją w miejscu.
Powód jest jak zwykle ten sam, co w przypadku wszystkich pseudo-futurystycznych broni - koszty. Wojskowi jak zwykle stwierdzili, że nie ma sensu pakowac miliardów zielonych w coś, co bardzo sprawnie zastępuje zwykły, tani M4 z podwieszanym granatnikiem. Nawet cała ta elektronika upakowana w giwerze, pozwalająca na zdalną detonację różnych rodzajów granatów (czy nawet strzelanie nimi niemalże serią) nikogo nie przekonała. Dlatego to, co widzieliście w filmach i grach to kompletna bzdura - OICW nigdy nie wyszedł z fazy prototypowej i raczej już nigdy nie wyjdzie a jego użyteczność w prawdziwym starciu jest znikoma - zanim ustawilibyście wszystkie zmienne potrzebne do wystrzelenia z granatnika, zginęlibyście trzynaście razy, o ile wcześniej nie wysadzilibyście się w powietrze z rozpaczy, bo OICW jest jeszcze bardziej nieporęczny, niż na to wygląda.
Pancor Jackhammer
Skąd znamy?
Shotgun o szybostrzelności karabinu automatycznego. Powaga. Według amerykańskiego prawa dotyczącego regulacji broni, Pancor musiał wylądować w kategorii "broń maszynowa".
Co to oznacza w praktyce? A no to, że działający zgodnie z planem twórców Jackhammer mógłby opróżnić swój dziesiącionabojowy magazynek bębnowy w około cztery sekundy. Wyobrażacie sobie 10 łusek pełnych śrutu wywalonych w cel jedna po drugiej? Wyrażenie "ściana ołowiu" nabiera w tym wypadku naprawdę nowego znaczenia. A gdyby komuś nie wystarczył taki morderczy potencjał, pomysłodawcy dodali bonusową opcję - magazynek, po dołączeniu zapalnika, można przekształcić w małą minę przeciwpiechotną. Urocze, nieprawdaż?
Owszem, brzmi to wszystko cholernie dobrze... na papierze. W rzeczywistości wyprodukowano tylko 20 sztuk tego shotguna, w tym jedynie 2 egzemplarze były zdolne do w pełni automatycznego prowadzenia ognia. Pancor nigdy nie wyszedł poza komory testowe, w których okazywało się, że już po wystrzeleniu trzech łusek mechanizm podający amunicję wysiadał - po prostu nie radził sobie z ogromnymi naprężeniami związanymi z taką szybkostrzelnością pociskami śrutowymi. Kopniak, jakiego dawała ta armata przy próbie strzelania serią mogłaby wyrwać ją z rąk strzelca. No i oczywiście cena całego przedsięwzięcia była zupełnie nieadekwatna do osiąganych efektów.
Nie przeszkadza to jednak twórcom filmów i gier wszelakich wciskać Pancora dosłownie wszędzie, w liczbie prawdopodobnie stukrotnie przewyższającej rzeczywistą ilość wyprodukowanych egzemplarzy.
PP-19 (Bizon)
Skąd znamy?