Mało jest takich filmów, które w ciągu dwóch godzin trwania, sprawiają że postać, w którą wciela się aktor, staje się ważniejsza niż przedstawione dzieło. Bez wątpienia na takie słowa zasługują przede wszystkim biografię. Biografia to nie tylko historia przytoczona przez człowieka… Zapraszam.
Wszyscy moglibyśmy napisać swoje biografie. W ostatnim czasie popularne stały się te pisane przez ludzi medialnych. Swoje historie opublikowało wielu piłkarzy, aktorów, piosenkarzy, gwiazd, a nawet Justin Bieber spróbował swoich sił. Tak jak napisałem wcześniej, każdy z nas mógłby napisać biografię. Pytanie, po co? Po to by odnieść sukces, by wywrzeć na kimś wrażenie, by stać się sławnym, by jeszcze raz wrócić wspomnieniami do momentów, w których po prostu toczyło się życie? Będąc na krótkich, lecz ciekawych „wakacjach” w Londynie, miałem okazję obejrzeć kilka ciekawych produkcji. Z początku nie byłem przekonany do takich „kinowych” wycieczek, sądziłem że język wyznaczy jakąś barierę zrozumienia. Myliłem się. Obejrzałem między innymi adaptację filmową autobiografii Nicka Flynn’a. Człowieka, który z pewnością wiedział co chce osiągnąć swoją historią.
„Being Flynn” to historia dwóch osób, przedstawiona na dwóch płaszczyznach. Ojciec i syn – Jonathan i Nick, dwie zupełnie odmienne osobowości. Masa różnic, która dzieli, a zarazem splata ich losy. Tytuł może odnosić się zarówno do Jonathana jak i Nicka. W historie dwóch mężczyzn wkraczamy z biegu, wyciągamy ją z kontekstu, odcinamy od jakiejś całości. Nie ma tam wyraźnego początku. Poznajemy Jonathana (w tej roli Robert De Niro) – starszy człowiek, taksówkarz, niespełniony pisarz. Prowadzi życie podporządkowane jedynemu marzeniu jakie w sobie wykreował – napisania książki. Jego syn – Nick (w tej roli Paul Dano) – jest ciągle szukającym bezrobotnym. Ojciec nie zna syna, a syn nie zna ojca. Dla wielu zabrzmi to znajomo. Gdzie doszukiwać się dramatu, w braku ojcowskiej ręki, a może w relacjach na linii ojciec-syn? Dramat to właśnie Ci dwaj bohaterowie. Ojciec, który zrodził w dziecku nowe cele i marzenia. Uświadomił mu fakt, że podobnie jak on, ma w sobie dar pisania. Oraz syn, który dążąc do spełnienia wygórowanych oczekiwań tatusia, zniszczył kawałek życia, przy okazji niszcząc otoczenie.
Brak ojca wpływa na dorastanie? Skądże. Tak naprawdę braki w rodzinie wyzwalają w człowieku wolę indywidualizmu, chęć zastąpienia luk tym co jest w stanie sam sobie wytworzyć, osiągnąć, zrealizować. Taki właśnie jest Nick. Nie szuka ojca, przeżywa wszystko w samotności, ma chęci lecz brakuje mu zaangażowania. Zaangażowanie przychodzi z czasem. Pewnego dnia otrzymuje telefon od ojca. Spotyka się z nim, dostaje „spadek” w postaci książek, obrazków, a nawet śmieci. Nick próbuje pisać, stara się znaleźć w swojej głębi coś co sprawiłoby, że na papier przeleje tysiące niesamowitych zdań. W pewnym momencie odpuszcza.
Jonathan – taksówkarz, który żyje w swoim urojonym świecie. Nie spełnia żadnej roli społecznej, w pewnej chwili zapomina, że cokolwiek go otacza. Stacza się na samo dno, z którego prawdopodobnie się nie wydostanie. Przez całe życie pisze do syna listy. Chcąc stworzyć dzieło, które zapewniłoby mu sławę i pieniądze tworzy coś zupełnie innego. Coś bardziej wartościowego. Bestsellerem stałyby się jego listy do syna, a nie książka którą tworzył.
Po obejrzeniu filmu oraz powrocie do Polski, przeczytałem wiele negatywnych opinii na temat tego filmu. Z jednej strony nie dziwie się tej części, która oczekiwała komedii. Z drugiej strony zastanawiam się czy przeżycia zostały właściwie odebrane przez grupę oczekującą dramatu. Wychowywałem się bez ojca, właściwie go nie znam. Zawsze byłem tylko ja, mama i starszy brat. Prawdopodobnie dlatego zrozumiałem emocje oraz uczucia związane trwale z Nickiem. Na pewno nie jestem nim, a nasze historie różnią się diametralnie. Aczkolwiek w wielu sytuacjach można doszukać się podobieństw. To krótko o mnie.
Robert De Niro – jeden z elitarnych aktorów amerykańskich. Wystąpił w wielu produkcjach. Lista wciąż jest otwarta, a sam aktor jest jak wino – im starszy tym lepszy. Nie pamiętam filmu, w którym De Niro miałby trudności z wcieleniem się w odgrywaną rolę. Czasem widzę na ekranie człowieka, który zupełnie nie pasuje do postaci. Z pewnością Robert De Niro jest Jonathanem w „Being Flynn”. Z iście mistrzowską precyzją ukazał życie bezdomnego człowieka. Chorego oraz obojętnego na otoczenie.
Paul Dano – do tej pory nie kojarzyłem tego nazwiska. Obejrzałem krótką listę filmów, w których wystąpił. Kilka produkcji jest mi znanych, aczkolwiek samego aktora nie pamiętałem. Paul potwierdza regułę mówiącą o tym, że w niektórych sytuacjach lepszym wyjściem będzie aktor nieznany niż gwiazda czerwonych dywanów Hollywoodu. W rolę Nicka wcielił się perfekcyjnie. Zrealizował założenie – miał być dzieckiem, które popełni błąd. Dzieckiem, które nosi w sobie winę. Przy okazji chłopaka warto podkreślić, że w rolę matki (choć krótką to genialną) wcieliła się Julianne Moore. Sceny, w których występuje ociekają prawdziwym dramatem oraz łzami widzów.
Podsumuję krótko – w kinie było mało ludzi, być może premiera spotkała się z większym zainteresowaniem. Potwierdza się to, że ludzie wolą pójść do kina by się pośmiać, obejrzeć setki tysięcy wybuchów i strzelanin (nie mówię, że to złe, po prostu powinniśmy wymagać więcej). Mało kto znajdzie czas by usiąść w składanym fotelu, bez popcornu i coli. By przemyśleć kilka sprawy przed ekranem. Mało komu zależy nad chwilami refleksji. Jeżeli będziecie mieli okazję obejrzeć „Being Flynn” to skorzystajcie z tego przywileju. Ja nie żałuję ani jednej minuty spędzonej w brytyjskim kinie.