O włos od Fallouta... - evilmg - 8 października 2012

O włos od Fallouta...

Wiecie na ile wyceniono wartość naszej cywilizacji? Okrągły tysiąc dolarów! Jeśli teraz coś wam zaczęło się nie zgadzać i zastanawiacie się skąd wziąłem te dane to mam coś dla was.

 

W 1983 roku rosyjski oficer najprawdopodobniej ocalił świat przed zagładą. To zdanie brzmi jak streszczenie kiczowatego filmu produkcji radzieckiej, ale nie zmienia to faktu, że zdarzyło się to naprawdę. Stanisław Pietrow uratował świat 26 września 1983 roku. Zapraszam.

Od czterech minut jest 26 września 1983 roku. Podpułkownik Stanisław Pietrow dopiero co rozpoczął swój dyżur w radzieckim systemie wczesnego ostrzegania gdy nowo zainstalowany sprzęt zgłasza wystrzelenie amerykańskiego pocisku. Celem ataku jest oczywiście terytorium ZSRR. W ciągu kilku kolejnych sekund pojawiają się kolejne pociski – razem jest ich pięć. W ośrodku zapanowała panika, podwładni Pietrowa siedzą zszokowani lub wrzeszczą w wniebogłosy. Sam podpułkownik w pierwszej chwili kompletnie osłupiały pacyfikuje podwładnych tradycyjną wojskową wiązanką i następuje długa chwila ciszy. Długa, bo trwała całe trzy minuty co zważywszy na okoliczności wydawać by się mogło wiecznością. Do Pietrowa należy decyzja i to on będzie musiał zmagać się z jej konsekwencjami...

 

Wreszcie decyduje się. System jest nowy, to może być pomyłka. Z resztą nikt nie rozpoczyna ataku nuklearnego z użyciem pięciu pocisków wystrzelonych z różnych baz. Nie zawiadomił "góry". Gdyby to zrobił ZSRR zapewne odpowiedziałoby atakiem na USA (takie przewidziano procedury), a oficer amerykański na swoich monitorach zobaczyłby prawdziwy atak i odpowiednio zareagował. Dziś ci z nas, którzy mieliby szczęście (lub nieszczęście) przeżyć wojnę mieliby Fallouta na żywo zaraz za oknem (o ile miałby jakieś okna). Oczywiście tylko przy założeniu, że ktokolwiek dożyłby dzisiejszego dnia.

 

Stanisław Pietrow w swoim mieszkaniu.

Pietrow w nagrodę dostał... serię przesłuchań dyscyplinarnych, których celem było ustalenie dlaczego nie powiadomił góry i ile za to zapłacili mu amerykańscy imperialiści, którzy jak wiadomo wtrącali się w sprawy Związku Radzieckiego na całym świecie. Ostatecznie skończyło się na odsunięciu od służby, a całą sprawę zatuszowano. Dlaczego? Bo przodująca technologia radziecka nie mogła popełnić takich błędów więc musiał zawinić człowiek. Skoro poszukiwano winnego, a Pietrow miał już za uszami olanie oficjalnych procedur to wszystko zwalono na niego. Gdy pół roku później defekt wykryto i naprawiono oficerowi pozwolono wrócić do służby, ale ten jakoś się do tego nie kwapił.

 

Prawda wyszła na jaw 10 lat później gdy jego były dowódca wspomniał o tym incydencie w czasie udzielania wywiadu dla rosyjskiego dziennika "Prawda" i przyznał, że najprawdopodobniej zdrowy rozsądek jego podwładnego zapobiegł najczarniejszemu scenariuszowi zimnej wojny. Wtedy wreszcie posypały się nagrody – podwyższenie emerytury (do średniej krajowej) i... 1000 dolarów od Association of World Citizens. Sam Pietrow twierdzi, że nie zrobił nic takiego i, że jedyne czego chce to święty spokój...

 

evilmg
8 października 2012 - 21:34