Gejming jaki pamiętam #4: Far West - Qualltin - 11 października 2012

Gejming, jaki pamiętam #4: Far West

"Gejming, jaki pamiętam" nie jest serią z punktu widzenia każdego gracza. To tylko krótki rzut okiem na to, co spędzało mi sen z powiek w przeszłości. Ale nie przeszłości, która ma stanowić 2 czy 3 lata wstecz. Myślimy o późnych latach 90' oraz początku nowego milenium. Na ten właśnie okres przypadały wydarzenia, które ukształtowały moją kulturę grania i rozumienia gier. Tym razem tytuł, który znany może być niewielkiej ilości czytających, czyli Far West.

Można by założyć, że kultowe gry młodszych lat to będą głównie hity, które z półek sklepowych i górnych części rankingów nie schodzą. Nic bardziej mylnego. Ileż produkcji szczyciło się fajnym pomysłem czy dobrą grywalnością, a jednak nikt o nich nie słyszał. Taką grą niepodważalnie jest Far West. Prosty, bo o rozbudowanej rozgrywce niestety nie można tutaj mówić, symulator rancza. Wcielamy się we właściciela posiadłości i trudzimy się hodowlą bydła. Wszystko tylko po to, aby później najdorodniejsze okazy sprzedać i za kolejną walutę rozpocząć namnażanie kolejnych sztuk.

Wszystko kręci się wokół miasteczka.
Bydło to podstawa.

Jeśli gra wydaje się komuś nudna, to może mieć trochę racji. Far West wciąga, ale na krótko. Sam tryb dla pojedynczego gracza wyposażono w zaledwie kilka misji, których przejście obeznanemu w metodyce gry graczowi nie zajmie zbyt wiele czasu. Do tego mamy tryb multiplayer, na którym ostatnio trochę ze znajomym pograłem, lecz i tam nie zabawimy zbyt długo. Mamy 5 scenariuszy, w których wypełniamy jedno zadanie, często błahe. Tak więc przychodzi nam zmierzyć się z wyzwaniem pokroju wykupienia X ilości pastwisk celem odniesienia zwycięstwa. Niestety. Twórcy grę potraktowali bardzo jak na tamte czasy typowo, czyli stworzyli cichy tytuł, walający się gdzieś po kątach, którego nawet gracze nie próbowali zmodyfikować. Z reguły jest tak, że jeśli coś ma potencjał, to gracze usiądą i przerobią to pod siebie. Wniosek nasuwa się sam.

Bydło pędzone do handlarza to znak, że niedługo pojawią się fundusze na whiskey!

Ja jednak bardzo miło wspominam spędzone za młodu chwile przy pilnowaniu mojego dobytku. Na początku musimy zmierzyć się z podstawowym wyzwaniem jakim jest wyprowadzenie na pastwisko paru sztuk bydła, które kręci się gdzieś w zagrodzie. Na polanach zwierzęta się rozmnażają, lecz warunkiem na to, aby utrzymać wszystko w ryzach jest to, aby kowboje, których najmujemy w salonie, pilnowali dokładnie tego, co na polu się dzieje. Nieuwaga pilnującego skutkuje ucieczką X sztuk, a to wiąże się z naszymi stratami. Na pastwiska dowozimy kawę, prowiant oraz amunicję i whiskey, a wszystko prócz nabojów celem podbicia morale i wytrzymałości naszych robotników. Wykluczona wcześniej amunicja wypełni rewolwery kowbojów w przypadku ataku bandytów czy wysłanników naszego konkurenta. Oprócz zabawy w podstawowe czynności ranczera, mamy także możliwość rozbudowywać posiadłość, wykupować w mieście hotele przynoszące z czasem zyski, inwestowanie oraz pomnażanie pieniędzy na lokatach, organizowanie spędów bydła oraz polowanie na szajki bandytów. Wszystko tak czy siak kręci się wokół pieniędzy.

Brzmi bardzo rozbudowanie, jednak nic bardziej mylnego. Gra jest toporna. Sterowanie jest bardzo nieprzyjemne, jednak wynagradza to klimat i czasy, w których produkcję umieszczono. Niewiele takich na rynku i w obecnych czasach. Zdecydowanie miła dla oka strategia na krótsza rozgrywkę, bo na dłużej niestety zabraknie już weny. 

Qualltin
11 października 2012 - 18:26