Interstellar? Po prostu genialne! - Qualltin - 14 listopada 2014

Interstellar? Po prostu genialne!

Zawsze na wstępie jakiejkolwiek recenzji filmu, który przypadkiem udało mi się obejrzeć, wspominam o tym, że żaden ze mnie koneser filmowej sztuki, a jedynie przeciętny zjadacz chleba, który od czasu do czasu wygospodaruje czas i pieniądze na wyjście do kina. Z racji tego, że sytuacja taka ma miejsce bardzo rzadko, każdy film starannie wybieram, żeby wyjść z kina zadowolonym w maksymalnie możliwym stopniu. Miałem wątpliwości, czy Interstellar sprosta temu arcy trudnemu zadaniu zadowolenia i zainteresowania mnie, ale… zadanie spełniło w stopniu większym, niż mogłem sobie wyobrazić!

Do kina trafiam zupełnym przypadkiem. Nie jestem miłośnikiem tej formy wykorzystania czasu związaną z filmami, raczej preferuję domowe zacisze i wygodę własnej kanapy. Doznania może nie są tak wyniosłe, jak w przypadku kinowej sali, mi jednak wystarczy przeciętna jakość dźwięku i niewielki ekran. Pierwotny plan obejmował wyjście z moją Lubą na film Furia, jednak dzień wcześniej moim oczom napatoczył się trailer Interstellar, o którym trochę słyszałem, ale jakoś nie potrafiłem się zmotywować, żeby tematem się zainteresować. Klimat sci-fi w połączeniu z międzygalaktycznymi podróżami nie należy do moich ulubionych. Czynnikiem decydującym okazał się aktor odgrywający główną rolę, Matthew McConaughey, który zauroczył mnie ostatnio wręcz idealnie odegraną rolą detektywa Rust Cohle’a w serialu True Detective (swoją drogą polecam!), a jeśli dołączyć do tego moją ogólną sympatię, którą go darzę, nie mogłem sobie darować.. Tak więc zamiast Furii było Interstellar i była to prawdopodobnie jedna z najlepszych decyzji ostatnich lat w kwestii wyboru filmu.

Ziemi zagraża niebezpieczeństwo, które jest na tyle poważne, iż najmłodsze pokolenie obecnie stąpające po planecie może być ostatnim, które doświadczy korzyści i udręk związanych z życiem na Niebieskiej Planecie. Z wykształcenia inżynier oraz pilot, a obecnie pracujący jako farmer Cooper wraz z dwójką dzieci, synem Tomem, oraz córką Murph, a także teściem Donaldem zamieszkuje na farmie, której domeną są pozostałe uprawy kukurydzy. Inne ze zbóż powaliły silne wiatry oraz choroby. Świat, który poznajemy, jest brudny, przepełniony wszechogarniającym kurzem naniesionym przez wiatr i napadające mieszkańców niespodziewanie burze. Świat się kończy, ludzie jednak próbują żyć tak, jakby starali się o tym nie myśleć. Dziwne z początku dla widza wydarzenia kierują Coopera w stronę najcięższej decyzji jego życia. W jego ręce oddany ma być statek, którego wyniosła misja uratowania świata przed zagładą jest ostatnią szansą na przetrwanie gatunku ludzkiego.

Rozpoczyna się międzygalaktyczna podróż, której podstawą są odkrycia poczynione niecałe 50 lat wcześniej. Odnaleziona zostaje anomalia w obrębie galaktyki – tunel czasoprzestrzenny, który pozwala śmiałkom przelecieć do innej galaktyki w poszukiwaniu wcześniej wysłanych sond badających potencjalne miejsca dla przesiedlenia ludzkości i dania temu destrukcyjnemu gatunkowi szansę na drugie tchnienie. Nieliczna załoga statku na swojej drodze mierzy się z wieloma wyzwaniami natury technicznej, najsilniejsze jednak są rozterki moralne i emocjonalne, które stanowią podstawę całego filmu, angażując widza w opowiadaną historię, nie dając mu utracić kontaktu z filmem i bohaterami.

O zaangażowaniu widza w wydarzenia można by pisać bez końca. Film na początku wydaje się odrobinę przynudzający, jednak, jak moja Luba mądrze powiedziała, trzeba zrobić odpowiedni podkład pod główne wydarzenia, więc po przebrnięciu przez sztuczną sielankowość codzienności głównego bohatera, zaczyna się już robić tylko lepiej, a apogeum wrażeń dostajemy przy podróżach przez tunel czasoprzestrzenny, przygodach na odwiedzanych planetach, czy też ostatecznie przy odwiedzeniu niezbadanego – czarnej dziury. Zawiedzie się ten, bądź już to najpewniej się stało, kto do kina powędruje z zamiarem obejrzenia filmu idącego z nurtem poprawności naukowej. Pełno jest tutaj naciąganych teorii, te jednak świetnie zlewają się z akcją tworząc pseudonaukową całość, cieszącą oko i łechtającą nasze filmowe ego. Nie mogę zapomnieć scen, przy których towarzyszyły mi stojące na mocnych podstawach uczucia złości, nadziei, czy ostatecznie także radości. Nie jestem typem człowieka, który angażuje się w wydarzenia dużego ekranu, Interstellar potrafił jednak i mnie, ignoranta najwyższego szczebla, wciągnąć we własną gierkę uczuć, budując silne więzi z pozytywnymi bohaterami, jednocześnie też budując odrażającą nienawiść w stosunku do czarnych charakterów, których ujawnienie się w toku akcji jest co najmniej niesamowicie zaskakujące.

Wszystkie poważnie brzmiące określenia, jak choćby 5-wymiarowa przestrzeń, które padają podczas całego filmu, brzmią zagadkowo i nie są też w specjalnie przyjazny dla widza sposób wyjaśniane. To jednak czyni film jeszcze bardziej zagadkowym, a przez to także mocno angażującym. Brak wyjaśnień sprawia, że całość spowija od początku tajemnica, wrażenie faktycznego niezbadania, braku zrozumienia świata, w którym dzieje się akcja, a to, wydaje mi się, jest fajną namiastką tego, co czuć muszą ludzie, którzy lecą w nieznane i doświadczają tego, co nawet najlepszym umysłom na Ziemi się nie śniło. Zakończenie jest majstersztykiem. Historia zostaje na koniec spięta ogromną klamrą, odsłaniając większość tajemnic i wyjaśniając to, co od początku w głowie rodziło potrzebę zrozumienia, której przez prawie cały film nie zaspokojono. Gdy więc na koniec mamy możliwość złączyć ze sobą wszystkie fakty, które otrzymaliśmy, rozdziawiamy buzie w zdziwieniu mrucząc pod nosem wbijające w ziemię „o kurcze”. Interstellar jest niesamowite. Na chwilę obecną film roku 2014 i szczerze wątpię, że to się zmieni.

Qualltin
14 listopada 2014 - 13:18