"Gejming, jaki pamiętam" nie jest serią z punktu widzenia każdego gracza. To tylko krótki rzut okiem na to, co spędzało mi sen z powiek w przeszłości. Ale nie przeszłości, która ma stanowić 2 czy 3 lata wstecz. Myślimy o późnych latach 90' oraz początku nowego milenium. Na ten właśnie okres przypadały wydarzenia, które ukształtowały moją kulturę grania i rozumienia gier. Tzar: Ciężar Korony dotarł do mnie dzięki jednemu z czasopism z grami, jakie kiedyś kupowałem. Był to, nawiasem mówiąc, jedyny przez jakiś czas kanał zdobywania gier.
Bo kiedyś było inaczej, czyli lepiej.
Tak, tak. Kiedyś były czasy, w których gier nie można było zdobyć inną drogą niż kupując gazety. Szczęście mieli nieliczni, którzy potrafili jakoś dotrzeć do sklepów oferujących gry, bo było ich wtedy bardzo mało. W którymś z wydań Komputer świat Gry zamieszona była płyta z grą, której tytuł pierwotnie nie mówił nic nikomu. Ot, na pokładzie umieszczono Tzar: Ciężar Korony, nie znaną nikomu strategię czasu rzeczywistego. Gdyby to było dziś, najpewniej wielu rzuciłoby płytę w kąt i zajęło się kupnem tego, co się chce za pomocą dystrybucji elektronicznej. Wtedy jednak szanowało się każdą grę, bez względu na jej estetykę, tematykę itp. Każdy tytuł z reguły dostawał szansę, a w demówki grało się nie raz po parę godzin dziennie. Pamiętać też należało o sprawdzeniu wcześniej wymagań minimalnych. Tak, tak. Kiedyś nigdy nie było się pewnym tego, czy gra pójdzie. W myśl zasady tamtych lat, że każda gra ma szanse, poznałem Tzara – grę, którą polubiłem niesamowicie.
Awesome RTS is awesome.
Patrzę na to, co nawypisywałem już we wcześniejszych wydaniach i zauważam, że 3 na 4 tytuły to strategie czasu rzeczywistego. Czy to o czymś świadczy? Zaryzykuję stwierdzenie, że RTSy kiedyś było dla kogo tworzyć. Dziś liczą się tylko chwilowe doznania, akcja, ultra wysokie ustawienia graficzne i kosmiczne ceny z mnóstwem DLC. Jednym z tytułów, który znów wypełni grupę RTSową jest Tzar, znany na świecie pod nazwą The Burden of the Crown. Na chwilę obecną nie pamiętam już wszystkich aspektów rozgrywki, tak więc za wszelkie uchybienia i błędy proszę o wybaczenie. Staram się pisać na podstawie wspomnień, które po dziś dzień siedzą gdzieś w mojej głowie.
I do sedna...
Gra oferowała nam tryb swobodny, czyli najzwyczajniejszy death match na dowolnie wygenerowanej przez nas mapie, oraz tryb fabularny. Oczywiście mutliplayer także był, jednak czasy modemowego połączenia nie pozwalały mi wówczas na granie w sieci. Najwięcej czasu spędziłem przy tym pierwszym trybie. Miałem nawet ulubioną mapę, która, jeśli dobrze pamiętam, nazywała się „O jeden most za blisko”. Składała się z wygenerowanych poprzecznie kawałków lądu oddzielonych wodą na tyle wąską, że dało się w większości poprowadzić przez nią mosty, o które później toczyła się walka. Do dyspozycji mieliśmy trzy nacje: Azjatów, Arabów i nację europejską. Każda z nich miała inne budowle z innymi cechami charakterystycznymi oraz, co oczywiste, odmienne jednostki. Moją ulubioną nacją była ostatnia z wymienionych – Europejczycy, a ulubioną jednostką – łucznicy wyposażeni w długie łuki. Kto grał, powinien pamiętać. Rzadziej rozgrywałem grę losując mapę bądź korzystając z warunkowych generatorów. Miałem jedną ulubioną, którą poznałem na wskroś i wyeksploatowałem doszczętnie.
Tryb fabularny, i tutaj także należy brać poprawkę na błędy wynikające z odległych czasów, opierał się na historii chłopca, który miał być prawowitym dziedzicem tronu. Naszym celem, korzystając z pomocy maga, który za młodu nas uratował, oraz popleczników nieżyjącego króla, jest przywrócić ład i pokój w królestwie. Na naszej drodze, tak jak z resztą można się spodziewać, staną poplecznicy uzurpatora oraz, w fazie końcowej, on sam ze swoją armią.
A słowem podsumowania...
Kiedyś gry, i stwierdzam to z całą stanowczością, były pełniejsze. Chodzi mi tutaj o takie znaczenie tego słowa, które odnosi się do jakości produktu. Więcej przyjemności dawały, na dłużej starczały, miały więcej walorów fabularnych i merytorycznych. Nie były tylko dziełem ogromnego studia, które co roku dostarczało na przesycony już rynek kolejną oskryptowaną strzelaninę podobną do wszystkich poprzednich, rzuconą pod tym samym szyldem co każda inna. Tzar: Ciężar Korony to kawał dobrej roboty, z przyjemną dla oka grafiką i świetnie dobraną muzyką, która towarzyszy nam przez całą rozgrywkę. A wiecie co najbardziej zapamiętałem z niej i co było największą jej zaletą wówczas w moich oczach? Możliwość tworzenia bram w murach. Nie spotkałem wtedy żadnej innej gry, która by to oferowała. Pewnie dlatego w Tzarze zakochałem się natychmiast. Graliście w nią? Co pamiętacie? Piszcie śmiało! Przecież każdy z nas musiał kiedyś na tą grę trafić kupując w kiosku popularne wtedy gazety!