Jest kilka rodzajów filmów, które mają u mnie fory na starcie. Jeżeli na ekranie jest: komiksowy superbohater, zombie, jedi, albo James Bond, to jestem w stanie naprawdę dużo wybaczyć. Wystarczy kilka dobrych scen, ze dwie fajne kreacje aktorskie, nieco klimatu i możecie być pewni, że znajdziecie mnie po seansie obślinionego z radości.
Kupiłem zatem sześć Kinder Bueno, odpakowałem je, batoniki schowałem do torby, podając puste opakowania, kupiłem dwa bilety w Multikinie w promocji "czwartki za 10zł", poczekałem na moją dziewczynę, usiedliśmy w sali, obejrzałem kilka trailerów, usłyszałem że jest głodna, poszedłem wydać majątek na nachosy, wróciłem, obejrzałem więcej trailerów i kilka reklam, potem jeszcze kilka trailerów i znowu reklamy (mam nową najnieulubioną kampanię społeczną „Przecz z umowami śmieciowymi”, ale o tym innym razem), aż w końcu zaczął się Skyfall. Powiem wam, że najlepiej tego wieczoru bawiłem się paląc papierosa przed wejściem do centrum handlowego.
*każdy z Was już pewnie Skyfall oglądał, a jeżeli nie to przykro mi, nie dam rady unikąć spojlerów (malutkich)
Film jest NUDNY JAK FLAKI Z OLEJEM. Po trwającym dziesięć minut pościgu z mordobiciem otrzymujemy porcję bzdur, która wypełnia lukę aż do pojawienia się Tego Złego. James w tym czasie umiera, nie może się upić gdzieś w ciepłych krajach (może dlatego, że pije Heinekena z małej buteleczki, hm?), przeżywając moralną rozterkę, prawdziwą bitwę uczuć, z której absolutnie nic później nie wynika. Ot tak, najpierw Bond czuje się zdradzony, chce się wycofać, żeby zaraz później jakgdyby nigdy nic wrócić do służby Jej Królewskiej Mości. Gdybym oglądał dokument, to spoko, ale to jest film, a ty scenarzysto zmarnowałeś właśnie kawał taśmy filmowej, targając bohaterem zupełnie bez sensu. Bond mógłby równie dobrze nie „umrzeć” na samym początku, bo nie ma to żadnego związku z tym co się dzieje w filmie. Podobnie jest zresztą z masą innych rzeczy. Nic się tutaj kupy nie trzyma. 007 po prostu śmiga po świecie szukając gościa, a co to się dzieje na ekranie nie ma wpływu na cokolwiek. Scenariusz Skyfalla to padaka jakich mało.
Że nie wspomnę o braku jakichkolwiek wyrazistych postaci, poza Tym Złym i Tą Dobrą (czyli M). Silva, demoniczny superzłoczyńca, to jeden z niewielu powodów, dla których można się wybrać na Skyfall. Jest nieco demoniczny, nieźle zagrany, psychopatyczny i inteligentny. Taka biedacka wersja Jokera z drugiej części Batmana. Podkreślam, biedacka, bo do poziomu superzłoczyńcy z filmu Nolana brakuje mu lat świetlnych. Z kolei M, szefowa wywiadu, jest nieco zbyt jednowymiarową, ale fajną postacią. Polubiłem ją chyba głównie dzięki temu, że powiedziała jedyny śmieszny żart w całym filmie (ten z katapultą). Q, Bond i dwie jego panienki są beznadziejne. Nie chodzi mi o aktorstwo, bo to inna kwestia, ale same postaci. Dno niestety i metr mułu, słowa ciekawego nie mogę o nich powiedzieć.
Właśnie, dialogi! Autentyczny koszmar. Scenarzysta był chyba na chorobowym i zastępował go woźny, nie widzę innego wytłumaczenia. Raz nie układają się w żadną sensowną całość i czujemy się jakby aktorczy odgrywali zupełnie inne sceny, innym razem są absolutnymi sucharami. Podam dwa przykłady.
1. Bond wchodzi do pomieszczenia, cały przemoczony, przed chwilą pływał w przeręblu.
- Gdzie się podziewałeś?
- Rzuciło mnie na głęboką wodę.
2. Bond wskakuje na pędzący wagon metra i puka w szybę, żeby go wpuszczono przez drzwi awaryjne z tyłu. Otwiera mu jakaś kobieta pracująca tam.
- Dzień dobry, kontrola BHP, proszę kontynuować.
NOSZ CHOLERA, TO URĄGA INTELIGENCJI WIDZA. Albo to „odniesienie” do jednej z poprzednich cześci Bonda z wybuchającym długopisem. To nie jest aluzja czy puszcztenie oka do widza, to cios surowym kurczakiem w twarz. Coś w stylu „haha, mieliśmy kiedyś wybuchający długopis, śmieszne, haha, co? Haha”. No, śmieszne. Ha. Ha.
Zdjęcia były fajne. Sceny akcji były niezłe. Muzyka była okej nie powiem. Problem w tym, że cała reszta to dno.
Czułem się, jakbym oglądał rozciągniętą do granic możliwości reklamę. Nie wiem jakim cudem ten film może się komukolwiek podobać. Wiem, że eJay i fsm są niezwykle entuzjastyczni w kwestii nowego Bonda i szanuję ich zdanie, ale ciężko mi oprzeć się wrażeniu, że podeszli do filmu zbyt bezkrytycznie.
Skyfall dostaje ode mnie 4/10. Pierwsza połowa filmu jest tak niemożliwie denna, że chcieliśmy wyjść. Im dalej w las, tym lepiej, ale filmu w żadnym momencie nie można określić jako chociażby „niezły”. Przereklamowany i tyle.
Jeżeli podoba Ci się mój materiał to będę Ci wdzięczny, jeżeli polubisz mój profil na Facebooku, albo zafolołujesz mnie na Twitterze. Wrzucam tam sporo rzeczy, które nie pojawiają się na Gameplay'u, albo pojawiają się ze sporym opóźnieniem. Reaktywowałem też niedawno swojego prywatnego bloga.
PS. Scena z goleniem Bonda była po prostu słaba. Zabawna i ociekająca seksem? W którym momencie?!
PPS. Co to za szefowa wywiadu, która wiedząc, że w jej stronę zmierza niebezpieczny psychopata, stojąc przed komisją śledczą, nie ewakuuje budynku, bo „nie chce dać jej satysfakcji” (mowa o pani minister, która jest wkurzona i ją przesłuchuje). Nosz...
PPPS. Aktorstwo Craiga to drewno absolutne. Facet zdecydowanie zbyt mocno zachłysnął się faktem, że gra Bonda.