Słysząc słowa „gra oparta na licencji popularnego tytułu”, automatycznie w głowie prawie każdego gracza uruchamia się lampka alarmowa. Nauczeni przez doświadczenie podchodzimy do takich tytułów z naprawdę wielką ostrożnością. Zdecydowanie nie są to obawy bezpodstawne, w większości przypadków gry te są zwykłymi crapami i mają na celu tylko wyłudzenie pieniędzy od fanów danego uniwersum/tytułu. W natłoku słabizny i przeciętności zawsze znajdzie się jednak coś godnego uwagi. W poniższym zestawieniu postaram się przedstawić kilka pozycji, które moim zdaniem (ocena ta oczywiście jest subiektywna) są warte uwagi a niekoniecznie przebiły się do mainstreamu. Liczę, że w komentarzach napiszecie które Waszym zdaniem gry oparte na licencjach są warte sprawdzenia.
Forza Horizon 4 to bez wątpienia bardzo dobra gra - zwłaszcza przy pierwszym kontakcie z tą serią. Wrażenie zmienia się jednak wraz z ilością godzin spędzonych z poprzednimi częściami. W oczy rzuca się wtedy mała stagnacja i brak istotnych nowości. Dostaliśmy znane elementy pod płaszczykiem nowych nazw. Rozczarowanie jest spore, bo w grze widać naprawdę wspaniałe pomysły, które jednak zrealizowano na pół gwizdka- „po taniości”. Zabrakło niewiele, ale głównie pieniędzy lub uporu, by zrobić to właściwie - by gra była absolutną perfekcją 10/10. To tak, jakby Michałowi Aniołowi zamiast stropu kaplicy, farb i drabiny, dano blok i kredki.
Po miesiącach plotek i spekulacji, Daniel Craig – od 11 lat wcielający się w rolę Jamesa Bonda – ujawnił, że wystąpi w jubileuszowym, 25. filmie o przygodach agenta 007. Brytyjski aktor ogłosił swoją decyzję w programie The Late Show with Stephen Colbert, na antenie stacji CBS (dzięki, MovieWeb).
W ostatnich miesiącach dużo mówiło się o Danielu Craigu i jego zmęczeniu rolą Jamesa Bonda, w którego wcielił się już czterokrotnie (pierwszy raz w 2006 roku – Casino Royale). Aktora do pozostania Agentem 007 miała przekonać olbrzymia gaża i wiele wskazuje na to, że wytwórnia MGM osiągnęła zamierzony cel.
Tajemnicą poliszynela jest, że Danielowi Craigowi nie uśmiecha się występ w kolejnych filmach o Jamesie Bondzie. I to nawet mimo faktu, że ciągle obowiązuje go kontrakt z wytwórnią MGM. Brytyjski tabloid Daily Mail donosi, że władze firmy, doskonale zdające sobie sprawę z tej trudnej sytuacji, mają zamiar zachęcić Craiga do pozostania w roli 007 walizką pełną pieniędzy. Według plotek, aktor za udział w kolejnych dwóch filmach – w tym w zaplanowanym na 2018 rok, roboczo nazwanym Bond 25 – ma otrzymać 68 milionów funtów (ok. 100 mln dolarów).
Kultowa postać brytyjskiego agenta doczekała się już 24 filmów ze swoim udziałem i wielu gier wideo. Niestety nie wszystkie trzymają poziom swoich filmowych odpowiedników, dlatego przygotowaliśmy dla was prezentację najlepszych produkcji, których bohaterem jest James Bond.
Skyfall wysoko ustawiło poprzeczkę w kategorii "współczesne, atrakcyjne spojrzenie na Jamesa Bonda". Sam Mendes znowu staje za kamerą i próbuje przy okazji filmu Spectre powtórzyć sztuczkę. Zaczyna się wyśmienicie - otwarciem jest długie, niemal czterominutowe ujęcie prezentujące meksykański Dzień zmarłych*. Kamera zaczyna w tłumie, przechodzi przez budynek, po czym szybuje nad dachami. A gdy kończy się ta wycieczka, zaczyna się typowo bondowska, wysokooktanowa akcja zakończona - ledwo! - sukcesem. I wlatuje bardzo ładna czołówka z bardzo średnią piosenką Sama Smitha. Spectre robi doskonałe pierwsze wrażenie, po którym następuje tylko solidny film. Sam Mendes chyba właśnie zmarnował okazję na Bonda genialnego.
Agent 007 to jeden ze współczesnych ikon popkultury. Każdy z nas, nieważne, ile ma lat, kojarzy brytyjskiego szpiega Jej Królewskiej Mości. Po raz kolejny zaszczyt odegrania głównej roli przypada niewzruszonemu panu Danielowi Craigowi. Podobnie stało się z reżyserem Samem Mendesem. Pomimo jednak wszystkich czynników, które miałyby wskazywać na to, iż nowy film Spectre będzie kontynuacją Skyfall, tak się nie stało. W nowej produkcji scenarzyści chcą nas odrobinę zmusić do refleksji nad czynami samego agenta Double – O – Seven, ale do tego przejdziemy za chwilę. Początek to istnie hitchcockowska scena, zaczynająca się od trzęsienia ziemi. Odnoszę jednak wrażenie, że twórcy nie doczytali do końca słów mistrza suspensu, gdyż napięcie powinno nieprzerwanie rosnąć, a właśnie tego ostatecznie zabrakło.
Wielu kinomanów poszukuje filmów wybitnych. Wyjątkowych dzieł kompletnie odmiennych od komercyjnej papki. Czegoś naprawdę artystycznego i ambitnego (szkoda tylko że na takie filmy nie chodzą do kina i dzieła maja wyniki gorsze od HanyMontany czy innych Dragonboli), warto szukać ale nie powinniśmy z tym przesadzać. Ja jak każdy człowiek chętnie obadam dobry film ale nie stronie od komercji czy tandety. W związku z moim ostatnim napadem zainteresowania kinem kopanym z Azji odświeżyłem klasyki i dorwałem nieznane mi wcześniej filmy. Do nich należy李三腳威震地獄門, (czytaj : Li san jiao wei zhen di yu men) czyli The Dragon Lives Again. Po seansie muszę przyznać, że jest interesująco.
Kiedyś potrafiłem być taki beztroski – nie zważałem na opinię prasy, prychałem na umieszczane w sieci recenzje, stawiałem na swoim i kupowałem tytuł, którego ukryte walory przemawiały do mnie najbardziej. Teraz stałem się konsumentem zgorzkniałym, rzadko silącym się w dziedzinie zakupów na spontaniczność, a którego aktywność w takim sklepie Steam musi być poparta gruntowną analizą. Jest to cecha charakteryzująca chyba ludzi rozsądnych, pozwalająca ustrzec się wielu rozczarowaniom, ale jednocześnie odtrącająca potencjalne zaskoczenia. Całe szczęście, nie dysponowałem nią kilka lat temu.