Gwiezdne Wojny Disneya będą dobre i wszystkim zrobi się głupio - Cascad - 12 listopada 2012

Gwiezdne Wojny Disneya będą dobre i wszystkim zrobi się głupio

 

Kiedy, nie tak dawno temu, natknąłem się na informację o wykupieniu przez Disney studia LucasArts i zapowiedzeniu na 2015 rok kolejnej (siódmej) części Gwiezdnych Wojen wiedziałem, że wiele osób nie przejdzie obok tego obojętnie.

 

Co George Lucas zbudował to George Lucas zniszczył, wydoił i wykorzystał. Nie mam zamiaru jednak być kolejnym, który będzie mu to zarzucać, bo to naprawdę nie jego wina, że ludzie płacili za byle co ze Star Wars w tytule... Pewnie sam nie raz leżał na swej pościeli z podobizną Lorda Vadera, popijał drinka i dziwił się jakim cudem ten cały niespójny szajs może przynosić tak wiele profitów. Mimo to w sieci przeważają lamenty nad tym, że firma Myszki Miki może pogrzebać uniwersum mieczy świetlnych - nic bardziej mylnego, a żarty o udziale w nowej produkcji Justina Biebera i Seleny Gomes przestały być śmieszne już kilka minut po ogłoszeniu tej transakcji.

 

 

To co przemawia najmocniej za Disneyem to jakość – jakość obrazu, dźwięku, montażu, muzyki i całego niewidzialnego zaplecza, które sprawia, że listy płac ich filmów ciągną się niczym świeżo wyrwane jelito za majestatycznie kroczącym zombie. Przyjrzyjmy się choćby realizacji Piratów z Karaibów, w których było miejsce i na genialne efekty, i na dobrych aktorów i na świetny kawał kina nowej przygody, poparty wieloma mitami potrafiącymi zmrozić krew w żyłach szczurów lądowych. Udało się? Udało.

 

 

Podobnego potraktowania możemy spodziewać się względem Gwiezdnych Wojen VII, będzie to film o wielkiej podróży, z co najmniej jedną pełną wybuchów bitwą i masą rzeczy, które sprawią, że trafi nie tylko do młodocianych nerdów, ale i będzie nadawać się na seans z dziewczyną. Wiem, że to nie jest dokładnie to o czym marzą fani, jednak bądźmy szczerzy – nikt nie zrobi nigdy „dorosłego” filmu w tym klimacie ze względu na konieczność celowania w kategorię wiekową najwyżej 12+ (jedynym ratunkiem dla zwolenników poważnego ujęcia tematu zostaje gra Star Wars 1313), a sam fakt, że nie weźmie się za to George Lucas już oznacza, że film wskakuje na kilka poziomów wyżej, choćby pod względem fabuły (btw. Okazuje się, że nad skryptem siedzieć będzie m.in. pan odpowiedzialny za Toy Story 3). Powinniśmy wziąć także pod uwagę, że Disney wykupił Marvela i jakoś nie przekreśliło to całego komiksowego dorobku tej firmy, przy okazji robiąc z Avengers 3D jeden z najbardziej kasowych blockbusterów wszech czasów.

 

 

Nie zapominajmy o sile pieniądza i władzy jaką ma Disney – to moloch, korporacja nietykalna, działająca w najbardziej dochodowym biznesie i kiedy decyduje się na wykupienie Lucaarts za ponad cztery miliardy dolarów to znaczy, że dobrze wie jak ma postępować, by jak najszybciej zarobić na tym osiem miliardów. Dysponując budżetem pozwalającym nakręcić wszystko co tylko zechcą, wiedząc, że siódmy epizod zwróci się bez względu na opinie krążące w sieci, na pewno nie dopuszczają do głowy myśli o porażce. To nie jest Electronic Arts kupujące twórców Burnouta po to, żeby zakopać tę markę i oddelegować świetny zespół do trzaskania Need for Speedów – to są ludzie nabywający jedną z najpotężniejszych licencji w historii po to, by zrobić z niej coś jeszcze większego.

 

Miejsce na obawy zawsze będzie i nie da się ukryć, że świadomość powstania Johna Cartera nie służy dobrze fanom fantastyki w wykonaniu Disneya – jednak podkreślam, że gorzej niż za czasów Lucasowego Jar-Jar Binksa nie będzie. To po prostu niemożliwe, by zrobić w 2015 roku, przy pomocy masy specjalistów i bez dziadka-wizjonera (taki filmowy Molyneux) coś co stałoby na poziomie niższym niż Mroczne widmo. Bądźmy o to spokojni.

 

Oczywiście, to że nie martwię się o nowe Gwiezdne Wojny nie oznacza, że nie bawią mnie tego typu materiały:

 

 

 

Trzymam kciuki za ten projekt, mam nadzieję, że da nowemu pokoleniu to samo co czułem ja po raz pierwszy oglądając Nową Nadzieję. Szkoda, że nie da się powtórzyć tych emocji... Co prawda z wiekiem mi to przeszło, głównie przez zalew słabych komiksów, książek, oglądanie „pierwszej trylogii” i innej fikcji, jednak wciąż jestem oddanym fanem R2D2.

 

A na deser, recenzja Phantom Menace od red letter media – to najlepsza tego typu analiza na świecie. Trzeba zobaczyć:

 

 

Miłego oglądania, do przeczytania, cześć.

[twitter]

Cascad
12 listopada 2012 - 13:36