Hack&slashowe rewolucje - myrmekochoria - 8 stycznia 2013

Hack&slashowe rewolucje

Kto by pomyślał, że z tak prymitywnego rodzaju jakim jest H&S narodzi się coś wspaniałego. Może na początek mała rekapitulacja. Ostatnie lata były obfite w świetne produkcje spod egidy siecz i rąb. Koniec 2009 roku dał nam Torchlight, które jest powrotem do diabelnych korzeni. Borderlands, które jest doskonałą hybrydą gatunkową: Diablo 2 i shooter. Istnieje lepsza kombinacja na tym ziemskim padole? Jednak kilka miesięcy później pojawił się DeathSpank. I świat już nigdy nie będzie taki sam.

Tradycja

Torchlight jest totalnym powrotem do korzeni, wręcz można byłoby rzecz, że jest identyczną kopią pierwszego Diablo, co nie byłoby dziwne, gdyż prawie Ci sami ludzie tworzyli obie gry. Małe miasteczko, do którego najpierw zawitały gigantyczne dżdżownice, ryjące setki kilometrów tuneli i podziemi. Później hordy dziwnych stworzeń zalęgły się w tym labiryncie, które będą eksterminowane miarowo przez znów trójkę bohaterów. Wspomniałem, że w głębi tych czeluści kryje się pradawne ZŁO!? Jeżeli dalej nie widzicie podobieństw, to warto ich posłuchać, bo Matt Uelmen niewiele zmienił w soundtracku, ale ja nie narzekam, bo nadal jest epicki. Grafika przypomina kreskówkę, więc to jedyna rzecz, która może gryźć się z oryginalnym Diablo. Przywiązanie do szczegółu jest całkiem spore: rykoszety z minigunów, magia, zdolności, fizyczne obrażenia, zawierucha destrukcji tworzona przez szarżę Niszczyciela. Wszystko animowane efektownie. Torchlight sprzedało się wystarczająco dobrze, aby doczekać się kontynuacji, która sprzedało się wręcz doskonale, zważając na fakt, iż gra miała premiera w tym samym roku co Diablo III.

Hybryda

Borderlands zaskoczyło chyba wielu graczy. Produkcja, która nie jest sequelem w latach powszechnego zarabiania na tym samym. Jedna z moich ulubionych gier. Koniunkcja światów: Mad Maxa: Wojownik Szos, filmy Tarantino (T.K. Baha wygląda jak słynny reżyser). Mnóstwo pasjonujących charakterów; Scooter, Pan Shank, Doktor Ned (zamieni się w później w Zeda), Marcus, Moxxi, popijający sobie pastor w wyspy doktora Neda Generał Alfonso Knoxx. Nadal twierdzę, że najlepszym audiologiem w historii gier komputerowych jest pamiętnik generała Szkarłatnej Lancy, który musi mierzyć się z nepotyzmem. Zabójczo zabawne. Cechą Borderlands jest nie nachalny, ale bardzo subtelny humor. Jedne z najpiękniejszych lokacji w historii gier komputerowych. Rustykalne śmietniki, wybrzeża wypełnione górami śmieci, pejzaże Pandory, ogromne koparki odkrywkowe, kanion Kroma, upiorne wyspa nieumartych doktora Neda, drzazgi wydobywające się spod przecinanych na pół balów drzewa, wiatraki, spalarnia śmieci w New Heaven. Słowem wszystko. Ten upadły przemysł czy galaktyczny śmietnik na Pandorze dodaję jej niewiarygodnego uroku. Jedna z najpiękniejszych opraw graficznych w historii. Nigdy nie zapomnę mojego zdziwienia, gdy wysiadłem z autobusu Marcusa i nie było jeszcze śladu HUD-u. Wydawało mi się, że zobaczyłem coś pięknego. Walka jak w każdym hack&slashu wciąg i wymaga. Czeka na nas mnóstwo zakeconych broni od T.K. Wave po Jack's other Eye. Sequel to historia na zupełnie inny czas.

Majstersztyk

Od dawna nie śmiałem się jak dziecko podczas grania. Ostatnio przy Psychonauts, ale DeathSpank nie daje mi nawet przerwy śniadaniowej na poważną minę. Humor jest wszechobecny. Od opisów przedmiotów, po styl w jakim są napisane questy, kończąc na chińskich ciasteczkach z wróżbą, które rozjaśniają tajemnicze zadania. Widać tu ogromny wpływ Rona Gilberta i to bardzo dobry wpływ. Dialogi są zabójcze, inteligentne, zwalają z nóg ripostami, scenarzyści powinni dostać za nie jakąś ogromną premie. W zasługach dorównują im jeszcze lektorzy, ich dykcja wgniata w ziemie, modulacja głosu i pauzy bawią wręcz niewiarygodnie. DeathSpank wciągnął mnie w większej mierze właśnie dzięki tym elementom, dodając do tego prześmiewczą fabułę. Ale to nie wszystko, bo grafika wygląda obłędnie, jest niczym żywa kreskówka. Uwielbiam, gdy kula ziemska przesuwa się udowodniając swoją kulistość, strzeliste kamienice francuskich miasteczek okazują się tekturowymi atrapami. Gigantyczny i elokwentny naczelnik ork z monoklem, którym wyznacza teren do bombardowań. Dzielnica dla podstarzałych bogów, możemy w niej znaleźć starego Zeusa z chodzikiem zrobionym z piorunów oraz Elvisa. Dziennikarz hippis wyrwany z Wietnamu hołdujący teoriom spiskowym. Monastyr ukrywający zło jak z imienia pewnej róży, krypty posiane resztkami dawnych mnichów. Dziki zachód w krzywym zwierciadle z muzyką żywcem wydartą z sztywnych rąk Ennio Morricone. Obraz toczącej się wojny pełen chaosu, każdy strzela do nieistniejącego wroga, nikt nic nie wie, nikt nic nie widzi. Finezyjne i psychodeliczne przedmioty; żyjące naramienniki zrobione z szczurów albo hełm a la włosy Rambo, nie licząc kupy jednorożca („Taste like inocence”), torby na sieroty („ the bag is used for storing Orphans and their empty dreams”). Obecnie można grać w trzy epizody DeathSpanka. Polecam przejście ich w kolejności, aby zrozumieć nawał żartów. Wspaniale rozwiązano fabularnie kolejne przygody, ale niech to pozostanie tajemnicą dla wtajemniczonych Deathspankowiczów. Teraz wszyscy możemy nieść pomoc uciśnionym i służyć jako kurier noszący najdziwniejsze przedmioty.

 To niewiarygodne jak z najbardziej prostackiej koncepcji tj. „klikaj tak długo, aż to coś umrze” może powstać prześmieszne dzieło sztuki, które ewoluuje w coś więcej dzięki świadomości tradycji H&S poddanej parodii, bardzo interesującej stylistyce, genialnym dialogom i rzecz jasna ich wykonaniu. Warto było grać i marnować czas na H&S, aby teraz zobaczyć pełen rozkwit i potencjał tego gatunku w osobie DeathSpanka. Warto było.

myrmekochoria
8 stycznia 2013 - 12:39