Najwspanialsza sklejka świata.
Jestem wielkim fanem serii Musou – czyli po naszemu Warriors. Stąd, jakby nie patrzeć, wydaję się idealnym klientem na połączenie dwóch najpopularniejszych światów tej multi-serii jakim jest Warriors Orochi. I cóż to jest za połączenie!
Idea „sam przeciw milionom” to świetny materiał na grę i wbrew powierzchownym opiniom Koei tworzy naprawdę dobre pozycje – dynamiczne, ładne, skomplikowane, na dodatek wypchane zawartością jak niewiele produkcji w branży. Do tego mają na pokładzie jednych z najlepszych muzyków w tym wesołym biznesie oraz masy pomysłów żeby formuła wciąż zachowywała świeżość.
Oczywiście idea przewodnia pozostaje zawsze taka sama – pole bitwy, na którym najważniejszymi figurami są generałowie, oficerowie i bohaterzy z różnych realiów historycznych, podane w otoczce będącej ewolucją starych, dobrych chodzonych bijatyk. Warriors Orochi 3 jest najbardziej wypchaną zawartością, największą i najciekawszą pozycją tej serii, w której obok postaci z Samurai oraz Dynasty znajdziemy Achillesa, nowych bohaterów, czy Ryu Hayabusę i Ayane z Dead Or Alive i Ninja Gaiden. Fan serwis, ale na poziomie, a nawet mainstreamowa prasa wysoko oceniła produkcję nazywając ją często ostatecznym tytułem od Koei.
Generalnie wrzucono tu również postaci z Trinity, czy Bladestorm, co owocuje tak niedorzecznymi bitwami, jak walki armii francuskiej z wojny stuletniej przeciwko żółtym turbanom, na co wpadają pradawne demony poganiane przez siły Nobunagi. Dzięki temu umieszczono tutaj niesamowite ilości jednostek, stron konfliktu, modeli postaci, co niestety nie zostaje wykorzystane do końca, bo zbyt często walczymy po prostu z demonami. Ale to niewielka wada, szczególnie, że bitew jest sporo, a część z nich możemy edytować sami.
Po raz pierwszy w serii Warriors Orochi 3 fabuła jest na znośnym poziomie, ale ponownie nie o nią tutaj chodzi. Fajnie, że o coś walczą, fajnie, że jest obóz, fajnie, że gra wyróżnia się spośród poprzedników, daje możliwość rozwijania relacji pomiędzy bohaterami, ale najważniejsza jest tutaj walka – setki wrogów, różne wytyczne i wielkie pojedynki. Chociaż mocnych momentów w scenariuszu nie brakuje – co jest naprawdę dobrym znakiem dla przyszłości tych odsłon.
Jeżeli jednak w ogóle nie kojarzycie tego rodzaju zabawy, to w Warriors jesteśmy wrzucani na duży etap, gdzie roi się od setek pionków-słabych wrogów oraz silnych generałów. Naszym celem najczęściej jest zdobywanie baz i pokonanie głównego generała, ale żeby tego dokonać często musimy chronić swoje siły, pokonywać obrońców bram i tropić zasadzki. Wytyczne często się różnią – ale podstawa to walka z masami wrogów na ogromnych etapach, gdzie liczy się zarówno umiejętność walki, jak i taktycznego planowania, szybkiego przemieszczania się i opanowania systemu gry. Innymi słowy- robienia ciachu-ciachu na setkach wrogów i biegania po ładnym kawałku ziemi.
System walki w WO3 opiera się na ciosach szybkich, silnych oraz specjalnych, odpalaniu dodatkowych ataków i kontrolowaniu tłoku na etapie. Podobnie jak w poprzednikach zachowano system wyboru trzech postaci, pomiędzy którymi przełączamy się w locie, co pozwala na dewastujące combosy, i pomimo umieszczenia w tytule aż 120 bohaterów, wcale nie brakuje różnorodności. Są bohaterowie szybcy i powolni, atakujący z bliska oraz z daleka, nastawieni na ciosy specjalne i zwykłe. Wreszcie – fajni, pociągający, ciekawi, jak i zupełnie odpychający wyglądem czy zachowaniem. Nie pominięto prawie żadnej z ważniejszych postaci z poprzednich odsłon, dodano garść nowych kostiumów, a postaciom z Dynasty Warriors 7 przywrócono indywidualne ciosy.
Z boku wygląda to na „bandę Chińczyków”, ale szybko docenia się różnorodność oraz jakość designu – piękne kobiety, wojownicy, generałowie, psychopaci, demony, bóstwa, czy rycerze pozwalają szybko znaleźć kogoś dla siebie.
Jak zawsze, także ten Warriors posiada zaawansowaną walkę na ziemi oraz w powietrzu, po wybiciu wroga odpowiednio nagradzając dobre combosy. Postaci podzielono na kilka typów, które wyróżnia typ ciosu specjalnego oraz sam profil skupiony na szybkości, sile lub balansie pomiędzy tymi dwoma cechami, co jest tylko kolejnym krokiem do bardzo zaawansowanego i przyjemnego systemu łączenia ciosów. Ale machając kijkiem na wszystkie strony również sobie poradzimy i będziemy bawić się świetnie – bo na tym polega budowa tej marki.
Przede wszystkim walka jest płynna i ciekawa – na najniższym poziomie trudności czujemy się doprawdy jak chińscy/japońscy/mistyczni bogowie, na najwyższym bez poznania kontr, zaawansowanego blokowania, czy zasad zbierania dopałek szybko przegramy. Dlatego to dobra gra do zabawy i masterowania – szczególnie, że postaci levelują, zdobywają nowe bronie, posiadają specjalne więzi i mogą nabywać nowe ciosy. Czeka nas masa roboty i masa zabawy, ponieważ tutaj jest zawsze coś do zrobienia. Dodatkowe misje, multiplayer, poprawianie wyników, sprawdzanie nowych sztuk broni, czy ukryte zadania oferują wystarczający poziom różnorodności na długie godziny.
Chociaż etapy przeważnie zaczerpnięto z różnych odsłon tej multi-serii, to poprzerabiano je, dorzucono nowe, a co najciekawsze – pozwolono na edycję własnych bitew, co jest niesamowicie przyjemnym dodatkiem i pozwala na tworzenie jeszcze bardziej szalonych scenariuszy. Powiem szczerze – nie jestem ani wielce oddanym miłośnikiem historii Chin, ani okresu Sengoku, a i bez tego jarałem się pewnymi spotkaniami i połączeniami postaci. Jeżeli ktoś kocha wschodnią kulturę – ma okazję spełnić tutaj niesamowite scenariusze. A to się widzi.
Osobny punkt należy się oprawie – grafika wygląda dobrze, rzadko zwalnia i trzyma poziom biorąc pod uwagę skalę gry. Muzyka to najciekawsze kawałki z poprzedników oraz nowe kompozycje w kilkunastu gatunkach, które jednak najczęściej łączą świetną elektronikę z klasycznymi, wschodnimi instrumentami. Postaci z innych gier, takie jak Ryu Hayabusa, mają własne remiksy muzyczne, ścieżka dźwiękowa jest bogata, różnorodna oraz pełna przyjemnego grania. Tym razem mamy jedynie japoński voice acting, ale za to na bardzo wysokim poziomie – dzięki czemu przyjemnie jest słuchać wydarzeń rozgrywających się w czasie oraz pomiędzy bitwami. Jeszcze jedna ważna sprawa – chociaż scenariuszowo scenki przerywnikowe stoją na różnym poziomie, to momentami reżyseria jest pierwszorzędna i podobnie jak muzyka, świetnie zagrzewa do dalszej gry i angażuje w historię.
Oczywiście Warriors Orochi 3 posiada i wady. Mimo wszystko czuć, że jest to pewnego rodzaju sklejka, której pożałowano więcej własnych cech, trybów i postaci. Niestety, czasami wrogowie dorysowują się nam przed oczami, nie wszystkie postaci są tak samo fajne w prowadzeniu, poskąpiono trochę trybów, gra posiada dużo drogiego DLC, ale… wciąga jak diabli. Jest ładna. I potrafi świetnie grać na emocjach, w szczególności podnosząc morale grającego, co prowadzi do zarywania nocek. Kocham takie zabawy.
Warriors Orochi 3 to przede wszystkim gra wideo, która jest dumna z tego, czym jest. Dynamiczna, zabawna, nie udająca filmu, naiwna, angażująca, rozbudowana i słodka – wciąga jak niewiele produkcji, oferuje masę zabawy i dziesiątki godzin rozgrywki. W 2012 roku mało która produkcja dała mi tyle radości.