Pograj sobie Szatanem - recenzja 'Lucius' - Chuca - 10 marca 2013

Pograj sobie Szatanem - recenzja "Lucius"

  Myślałem, że w branży gier widziałem już wszystko, że już nic mnie nie zaskoczy – skłonny nawet byłem obwieszczać wraz z Fukyamą „koniec historii”. Razem z Japońskim naukowcem  mamy wspólny mianownik. Nasze stetryczałe tezy najlepiej grzecznie wziąć za mordę i wywalić do kosza, bo zwykle są one góralską „trzecią prawdą”. Nurkującym lotem Spitfire’a przechodzę  do meritum zdradzając co wzruszyło ten „beton”.

6 czerwca 1966.

  „Wszystko się zaczęło zgodnie z szekspirowskimi kanonami – grzmot śmiertelnie rozciął ciszę, a szwadrony wściekłych kropel bezlitośnie uderzały w kruche szyby szpitala. Mrok dusił umęczoną okolice wysysając nadzieje z istot, które nierozsądnie znalazły się w jego odmętach. Kompozycję dopełniały wrzaski z pobliskiego szpitala, odgłosy najstraszniejsze dla każdego mężczyzny. Krzyki rodzącej kobiety roztrzaskiwały okolice, wywoływały obfitą pracę gruczołów łojowych lekarzy, ściskały obcęgami serce Charlsa. Były preludium do uwertury zła, zapowiadały nadejście antychrysta, zwiastowały nieuniknione.

- Chłopczyk! Mamy chłopczyka –ze zmęczonych rąk lekarzy wydobyła się burza oklasków.”

Sześć lat później.

„Zrób to, zrób tamto, graj na fortepianie, umyj zęby. Bla bla bla. Traktują mnie jak dziecko, nie doceniają mnie. Od pokojówki do tępego ojca, który nawet sobie nie wyobraża w jakich katuszach będzie cierpieć. Dzień zemsty nadejdzie szybko, szybciej niż wam się wydaję. Lucius”.

  W „Lucius” wcielamy się w tytułowego sześcioletniego bohatera. Syna znanego senatora, mieszkającego w wielkiej posiadłości Dante Manor.  Jak na członka Kongresu przystało, rezydencja nie należy do małych, a co za tym idzie świta w niej pracująca należy do licznych. Nasz dom będzie świadkiem makabry jaką urządzimy rodzinie i pracownikom. Pewnego dnia budzimy się w nocy i widzimy Lucyfera siedzącego na krześle w naszym pokoju. Niezbyt przyjemny widok, jednak Lucius nie wydaję się być ani przerażony, ani zdziwiony – tak jakby czekał na ten dzień od wielu lat. Władca piekieł rysuje przed nami świetlaną (a raczej piekielną) przyszłość która nasz czeka, jeśli podążymy zaproponowaną przez niego drogą. Oczywiście mamy gadki o przeznaczeniu i misji, jednak szczerze mówiąc cały wstęp niewiele nam wyjaśnia, ani nie tłumaczy naszych motywów. Jak to już zwykle bywa w produkcjach o antychryście – po prostu nim jesteśmy i chęć mordu w nas jest najzwyklejszą rzeczą na świecie.

Nasze zadanie jest jasne, mamy zabić wszystkich rezydentów Dante Manor. Zwykle każda misja będzie zaczynała się tak samo. Mały Lucius od razu po przebudzeniu będzie robił wszystko, aby doprowadzić wyznaczony przez Lucyfera cel do śmierci. Tak jak już niebezpośrednio wspomniałem, zadania będą się sprowadzały do jednego. Może się wydawać to nudne i męczące, jednak zapewniam Was, że tak nie jest. Pomysłowość Twórców jest na tyle zaskakująca, że nie może być mowy o znużeniu. Sposoby Luciusa na zabójstwa nie raz wydawały mi się żywcem wyjęte z marzeń sadysty.Poszukiwania oraz główkowanie nad kolejnym wymyślnym zabójstwem nie pozwala nam się nudzić.  Już w pierwszej misji mamy za zadanie zamordować przyjaciela ojca. Mały Lucius wie, że znajomy taty jest nałogowym palaczem, dlatego swój niecny plan zaczyna od kradzieży zapałek przyszłego denata. W międzyczasie kradnie wujkowi śrubokręt i psuje kuchenkę gazową. Wściekły przyjaciel ojca nie jest w stanie wytrzymać wiele bez następnej „torpedy” nikotyny, więc podąża do feralnej kuchenki.

„Ciągnął te swoje grzeszne ciało okryte dobrymi manierami w kierunku kuchni, tylko ja wiedziałem, że tak naprawdę jesteśmy tacy sami. Należymy do tych samych sił, tylko on nie zdaję sobie sprawy z żałości swej pracy. Nieświadomie pomaga nam zwyciężać każdego dnia, jednak już dalej nie jest nam potrzebny, mamy ich przecież miliony. Jest częścią większego planu i dziś jego praca się kończy.

 Minął drzwi napędzany głodem nikotyny, brnie pośpiesznie do kuchenki. Rzuca na mnie jedno ze swoich pogardliwych spojrzeń  - wyćwiczył je już dawno. Codziennie obdarza nim swoich podwładnych, nieumyślnie dochodząc do perfekcji. Przykłada sino-bure obrzydliwe usta do śnieżnobiałego papierosa i nachyla się do kuchenki. Lewa ręka zwinnie, choć zauważalnie drgając łapie za trzeci kurek od lewej. Przekręca go. Gaz płynnie kanalikami wprost do palnika, gdzie spotyka się z iskrą tworząc prezent Prometusza. Wezwany ogień wydostaje się zajadle z wnętrza kuchenki i z ciekawością świata rozlega się po kuchni. Znudzony niewolą tuli twarz Johna. Składa ciepłe, dziękczynne pocałunki na twarzy swojego wybawcy. Rozświetla jego ubranie. Obejmuje jego ciało, tak jak nigdy nie obejmowała go żadna kobieta.  Powoli topi jego skórę, odsłaniając białe kości współgrające z kolorem tapety. Powoli tańczą swój ostatni taniec. John i Ogień tworzą niezapomniany spektakl, przybyłe demony z okolicy wybijają im rytm szponami. Twarze tańczących przybierają wyraz zarezerwowany do tej pory dla orgazmu. John dyszy coraz mocniej, ogień niestrudzenie pieści językami całe ciało wybawiciela. Syk rozkosznie parujących gałek ocznych dotyka mojej istoty. Tańczący upadają na podłogę, wcześniej dając z siebie wszystko. John jest zmęczony, jednak jego twarz wyraża radość. Radość z dobrze wykonanej pracy.

 Lucius.”    

Twórcy zdając sobie sprawę z wątłości fizycznej sześcioletniego antychrysta wyposażyli go w kilka przydatnych umiejętności. Lucjan będzie miał możliwości przesuwania małych obiektów, wymazywanie pamięci, skłanianie ludzi o słabych umysłach do danych zachowań, czy też ciskania fireballi. Nie da się ukryć, że spektrum możliwości Luciusa jest szerokie, a skille oprócz tych nieszczęsnych kul ognia fajnie się komponują z ogólnym założeniem gry. A owe założenie jest genialne. Lucius pełnymi garściami czerpie z dorobku takich filmów jak „Egzorcysta” czy uniwersum „Omen”. Huh zainteresowani? Nie ukrywam, że ja byłem bardzo. Jak zwykle przy grach budżetowych wiele rzeczy po drodze przybrało kształt daleki od oczekiwań. Jednak warstwa techniczna nie przyprószyła klimatu, który jest bezbłędny. A ten bezbłędny klimat tworzy także naprawdę dobra ścieżka audio. Akustyczne utwory sympatycznie podkreślają i zagęszczają atmosferę. Ciężko mi sobie wyobrazić lepszy dobór utworów.  Ciekawa jest także fabuła. W czasie siania bajzlu w Dante Manor rusza śledztwo i nasz nemesis - detektyw, który główkuje nad przyczyną zabójstw. Oglądanie dochodzenia, które się co i raz gubi i na powrót zaciska pętla wokół szyi Luciusa jest co najmniej zaskakujące jak i wielce interesujące. Panika domowników i miotanie się detektywa nie raz przyprawiły mnie o uśmiech. Oczywiście nie jest to nie wiadomo jak wywindowany poziom opowieści, jednak narracja z perspektywy zabójca jest czymś co istotnie zmienia postać rzeczy. In plus oczywiście.

Nie patrz, bo Cię zeżre.

  Tak jak łatwo było przewidzieć w „Luciusu” leży warstwa techniczna. Grafika, choć nie najważniejsza w takich typie gier lekko straszy, szczególnie tekstury otoczenia i animacje. Pokusiłbym się także o większą ilość detali zważając na małą lokację w której dzieje się rozgrywka. Niedopracowana jest także sterowanie, nie raz kląłem gorzej niż diabeł jak trzeba było wykonać jakąś akcję Lucjanem na zwinności, czy szybkości. Twórcy zdając chyba sobie z tego sprawę nie wpletli dużo takich etapów. „Lucius” cierpi na typowe wady gier z małych stajni, które są związane z małym budżetem produkcji, jednak w odróżnieniu od większości niskobudżetowych produkcji daję z siebie wszystko. Cena w okolicach 40 zł w moim mniemaniu dokładnie odzwierciedla to co proponuje gra. 

„Odór alkoholu unosił się w całej łazience, bił po nosie, powodował łzawienie moich oczu. Wujek znów utopił swoją duszę w tanim brandy. Pomarszczone ręce nieudolnie starają się naprawić zepsutą rurę od umywalki. Odurzony nie dostrzega mojej obecności, wiele go będzie to kosztowało. Wiele, ale nie wystarczająco by mógł odkupić swoje winy. Nie ma już odwrotu, kości zostały rzucone. Wujku, drogi wujku. Twój czas nadszedł. Lucius.”

  Tak jak wspomniałem we wstępie, nie mogę ukryć, że Lucius nie lada mnie zaskoczył. Gra w której dane jest nam kierować samym antychrystem w konwencji przygodówki jest co najmniej zadziwiająca. Sama oś rozgrywki pozwalająca nam siać zniszczenie, a nie po raz kolejny ratować świat zasługuje na pochwałę. Śmieszne jest także to, że przy całym czarnym „pijarze” który towarzyszy grom, to w większości zwykle czynimy dobro. Nawet jeśli gameplay skupia się na mordowaniu to mimo wszystko najczęściej głównemu bohaterowi przyświeca jakiś wyższy cel, który ma za zadanie usprawiedliwiać ofiary. Lucius nie owija gówna w piękny papierek i mówi wprost. Masz zabijać, mordować, siać zniszczenie dla samej frajdy jaką daje zło. Wielu pewnie się skrzywi na takie postawienie sprawy, jednak ja nie lubię hipokryzji. Dlatego posyłam kudosy dla Lucjana. I jeśli nie przerażają Was niedoróbki techniczne, a szukacie czegoś świeżego i z klimatem sięgajcie śmiało.

Lucius jest  grą, która łamie pewne tabu. Nadal jest ona infantylna w swoich założeniach i nie dotyka sedna problemu, jednak powoli wraz z innymi produkcjami może zdoła przebić ścianę tematów w grach zakazanych. Oby.

Werdykt: 7+

Jeśli drogi Czytelniku choć trochę podoba Ci się moja praca to proszę polub ten profil- http://www.facebook.com/pages/Chuca/310531959044047 

Dziękuję!!!

Chuca
10 marca 2013 - 18:14