Parówki Roleskiego - recenzja - Dudek - 1 kwietnia 2013

Parówki Roleskiego - recenzja

W okresie świąt, dania na co dzień spożywane znacząco tracą na zainteresowaniu. Weźmy takie parówki. Charakteryzuje się je jako potrawy powszednie, o wątpliwych wartościach odżywczych oraz smakowych. Jednym słowem, nie godne świąt Wielkanocnych ani żadnych innych. Odrzucając ten tok myślenia, niczym Białoszewski nad łyżką, pochyliłem się by doświadczyć parówek w całej ich okazałości. Dlatego poniżej zamieszczam ich recenzję.

Wybrałem parówki Roleskiego bo tak. Firma znana głownie z musztardy lecz keczup też jest całkiem niezły. Same parówki są standardowo zafoliowane, a ich przygotowanie jest dziecinnie proste. W ramach recenzowania postanowiłem przygotować sobie dwie sztuki wraz z herbatą i kromką białego chleba jako dodatek. Po wrzuceniu parówek do garczka musiałem czekać jakieś pięć minut zanim się ugotowały. Dużą zaletą jest fakt, że gotowanie nie wymaga od nas dużej uwagi i ten czas można spożytkować na inne czynności jak czytanie bądź gra na harmonijce.

Do tej drugiej opcji polecam harmonijkę firmy Hohner, kultowy model Marine Band produkowany od 1896 roku. Wizualnie prezentuje się bardzo dobrze, a drewniany korpus nadaje jej ciepłe brzmienie. Bardzo dobry dla początkujących gdyż łatwo wykonać na nim podciągi i jest przystępny cenowo.

Po pięciu minutach wyciągnąłem parówki, ku mojemu rozczarowaniu, bez żadnego aromatycznego zapachu (a przynajmniej był słaby). Należy pochwalić projektanta (!?) za niezwykłą łatwość ściągania folii. Jako doświadczony kucharz, który przygotował w życiu niejedną zupkę chińską, doceniam prostotę przygotowywania parówek - minimum wysiłku przy satysfakcjonujących efektach. Jednak jako człowiek świadomy, że prawdziwy sukces może zostać osiągnięty tylko poprzez ciężką pracę i zaangażowanie, chcąc pokazać niesławne danie w możliwie największym blasku, sięgnąłem do lodówki po keczup oraz musztardę. Dzieło było gotowe by pokazać je z najlepszej strony.

Tutaj dochodzę do momentu, w którym pierwszy kęs zostaje poddany ciężkiej próbie zadowolenia mojego (niezbyt) wyrafinowanego, tęskniącego do boczku z grilla, zmysłu smaku. Miał nadzieję, że z chwilą zakosztowania parówki Roleskiego, zostanę zalany gamą doznać, które pozwolą mi z czystym sumieniem porównać je do najbardziej wyszukanych dań (takich jak boczek z grilla). Niestety, smak okazał się wyjątkowy, niepowtarzalny, podobny w sumie do niczego. Nad dodatkami nie będę się długo rozpisywać. Keczup był tak keczupiasty jak to tylko możliwe, a musztarda musztardziasta. Brawa należą się dla kromki z masłem, wprowadzającej smakowe urozmaicenie. Co do samej parówki... najłatwiej byłoby napisać, że smak ma parówczasty i byłoby to określenie równie trafne co nic nie mówiące. Dlatego nie podejmuję się opisywaniu swoich doznań wynikającej z konsumcjii tego zacnego dania. Każdemu radzą spróbować osobiście... choć może niekoniecznie w święta... tylko w chwilach kryzysu gdy człowiekowi nie chce się gotować.

Pomimo, że smak nie powalił to  należy i wypada zwrócić uwagę na element rozwijający kreatywność. Ja zastosowałem najprostszy sposób przygotowania parówek lecz można je zjeść z ziemniakami. Albo makaronem. Można również je lekko rozkroić, wsadzić ogórka, przykryć serem żółtym i wsadzić na chwilę do mikrofalówki. Lub zrobić hotdoga. Multum możliwości. Minecraft się chowa.

Dudek
1 kwietnia 2013 - 14:59